TELEFON DO TRENERA #1: Mykoła Dremluk (Pelikan Łowicz)


"Lubię dawać szansę tym, u których widać ogień w oczach" – Mykoła Dremliuk, trener Pelikana Łowicz

20 stycznia 2020 TELEFON DO TRENERA #1: Mykoła Dremluk (Pelikan Łowicz)
youtube.com (konferencja po meczu Broń Radom - Pelikan Łowicz)

Wraz z nadejściem 2020 roku nasze grono redakcyjne postanowiło, że warto rzucić nieco światła na rozgrywki, które z różnych powodów nie cieszą się tak dużym zainteresowaniem jak ekstraklasa czy I liga. Konkretnie obraliśmy na cel szkoleniowców z czwartego poziomu rozgrywkowego, których jest aż 72. Pierwszym z nich będzie Mykoła Dremluk, trener Pelikana Łowicz występującego w 3. lidze od pięciu lat. Ukraiński trener otwiera nasz nowy projekt pt. "Telefon do trenera".


Udostępnij na Udostępnij na

Łowicz – miasto, które słynie z wielu rzeczy, choć akurat piłka nożna do owej grupy nie należy. Szczęśliwie dla sympatyków tego rejonu Polski ten status ma się jednak odmienić za sprawą obecnego szkoleniowca Pelikana Łowicz. Szkoleniowca, który zdradza kulisy rzeczywistości na czwartym poziomie rozgrywkowym. Tam „Biało-zieloni” radzą sobie naprawdę nieźle, będąc typową drużyną ze środka tabeli w 3. lidze (grupa 1).

Dość niedawno zakończył Pan piłkarską karierę, lecz mimo zawieszenia butów na kołku szybko się odnalazł w nowej roli. Jako szkoleniowiec prowadzi Pan obecnie Pelikana Łowicz.

Pracuję jako trener od 2014 roku. Prowadziłem wówczas drugi zespół Pelikana, z którym udało się awansować z A-klasy do klasy okręgowej. Później sprawdzałem się w roli grającego trenera i nie miałem większego problemu z przystosowaniem się do nowej roli. Swoje oczywiście zrobiła kontuzja, problemy z plecami uniemożliwiły mi dalszą grę, dlatego też znalazłem sobie inne zajęcie. Oczywiście jeśli tylko jest możliwość, to chętnie pokopię gdzieś na orliku albo na treningu z chłopakami. Nie umiem odejść od piłki, ponieważ całe życie się z nią spędziło, więc trzeba chociaż pograć nawet w dziadka. Ja z piłki żyłem i żyję cały czas.

Jak to się w ogóle stało, że trafił Pan do Polski, wydawałoby się, że piłkarsko słabszej ligi? I zaczął grać na niższych poziomach rozgrywkowych, z którymi związał się Pan na dłuższy okres?

Zawsze chciałem spróbować swoich sił gdzieś indziej. Przed przyjazdem do Polski miałem szansę na wyjazd do Włoch, gdzie mam brata, jednak życie potoczyło się inaczej. Marzyłem, by spróbować swoich sił na Zachodzie, i poprzez znajomego menedżera trafiłem tutaj, gdzie jestem obecnie. W Polsce organizacyjnie wygląda wszystko na bardziej poukładane niż na Ukrainie, tym bardziej przez te sytuacje, jakie mają miejsce na Wschodzie. Tu powstało przez ten czas więcej lig i wydaje się, że polska liga jest silniejsza od ukraińskiej. Oczywiście nie mówię o tych zespołach jak Dynamo Kijów, Szachtar Donieck i może jeszcze jakieś, bo one są poza zasięgiem, ale reszta już tak silna nie jest.

Z krótkimi przerwami związany Pan jest głównie z Pelikanem Łowicz. Był pan jego piłkarzem, a obecnie jest trenerem. Jak wiele zmieniło się w ciągu tego okresu w klubie?

Dużo się zmieniło. Jedyne, co pozostało takie samo, to budynek i boisko. Nie doszło jeszcze do budowy nowego budynku, natomiast zmienili się kompletnie zarząd i piłkarze, choć kilku wciąż jeszcze jest, z którymi i ja grałem. Trochę tu czasu spędziłem. Jest mi to bliski klub, chodziłem tu na mecze i zawsze byłem w kontakcie z klubem, cieszę się, że mogę tu pracować.

Pelikana należy uznać chyba za typowego średniaka ligi, który świetnie odnajduje się w rzeczywistości czwartego poziomu rozgrywkowego. Są jakieś plany, perspektywy na awans wyżej? Na razie widać, że przyszłością klubu może być młodzież.

Perspektywa zawsze jest, ale na to składa się wiele czynników. Nie wystarczy mieć w kadrze 20 dobrych zawodników. Wszystko musi zmierzać w jednym kierunku. To kwestia nie tylko jednego roku pracy, ale kilku lat. Pamiętam, jak w klubie bardzo rotowano składem, a to odchodziło sześciu zawodników, by kolejni przychodzili, a to odchodziło ich nawet dziesięciu. Wiadomo, że zespół musi się zgrać, ludzie muszą się ze sobą na boisku rozumieć. Takie zmiany niczego dobrego nie przynoszą. Zawsze gramy o zwycięstwo, ale wszystko na koniec weryfikuje boisko. Zależy nam na tym, by w realizacji tych celów brali czynny udział zawodnicy lokalni, którzy przyciągnęliby kibiców na mecze. Podstawą dla mnie jest stworzenie takiego zespołu, z którego kibic byłby zadowolony i chciałby obejrzeć kolejny mecz.

W drużynie nie brakuje młodych, zdolnych zawodników, a nie widać też strachu przed dawaniem im szans na zaprezentowanie swoich atutów. Wymieniłby Pan nazwiska tych najzdolniejszych, których niebawem będzie można podziwiać w I lidze czy nawet i w ekstraklasie? Komuś wróży Pan taką przyszłość?

Nie chciałbym wymieniać nazwisk. Wiadomo, jak to jest z niektórymi. Ktoś przeczyta i zaraz woda sodowa uderzy do głowy, a wolałbym tego unikać. Jest jednak kilku ciekawych zawodników, którzy profesjonalnie podchodzą do swojej pracy. Widać, że chcą coś osiągnąć, i też widzą, jak ja pracuję. Oczywiście nie wszyscy. Staram się jednak nakłaniać, byśmy wszyscy szli w tym samym kierunku, ciągnęli ten wózek w jedną stronę. Są tacy, którzy nie kryją się ze swoimi ambicjami, ale wszystko trzeba udowadniać nie tylko na treningu, lecz także w meczu. Prędzej czy później ktoś ich zauważy. Skauci i menedżerowie przychodzą, ale wiadomo – trzeba grać dobrze nie tylko w jednym meczu. Konsekwentną i ciężką pracą osiągnie się cel i to się odpłaci lepszym klubem, wyższą ligą i wynagrodzeniem.

Zerkając na same statystyki w Pelikanie, widać, że jest pewien piłkarz, który wyróżnia się spośród innych. Mowa o Damianie Warchole, który niegdyś zaliczył kilka występów w I lidze, ma w CV występy w łódzkim Widzewie. Obecnie z bodaj 17 golami jest prawdziwym postrachem trzecioligowych bramkarzy.

W tym momencie przerasta tę ligę. Przebywa na testach w Radomiaku i należy do tej grupy zawodników, o którą wcześniej pan pytał. Pełny profesjonalista. Próbuje swoich sił i zobaczymy, czy mu się uda. Ja z jednej strony cieszę się, że pojechał i ktoś go zauważył, bo wiadomo – strzelić 17 goli nie każdy potrafi, a z drugiej strony mam pewne zmartwienie. Trzeba go jakoś zastąpić. Teraz nadarza się okazja dla innych, by się wykazywać. Wiadomo, jeden odchodzi, drugi przychodzi. Jeśli odejdzie, poszukamy innego rozwiązania.

W przypadku odejścia napastnika jest już jakiś następca na oku?

Zobaczymy, co będzie. Może się okazać, że jakiś z zawodników, który jest, dostanie swoją szansę i wypali. Nie jest powiedziane, że nikomu nie może przydarzyć się dobra runda wiosenna, która podobnie jak w przypadku Damiana skończyłaby się zainteresowaniem ze strony innego klubu.

Problemem może być nie tylko sytuacja z napastnikiem, lecz także bramkarzem. Ostatnio odszedł chociażby Maciej Humerski, bramkarz z przeszłością z wyższych szczebli. Ktoś na jego miejsce się już pojawił bądź ktoś jest w planach?

Mamy parę nazwisk, ktoś przyjedzie na pewno. Na spokojnie przyjrzymy się wszystkim kandydatom, by wybrać najlepszego. Wiadomo, teraz jest taki okres, że wszyscy chcą jak najwyżej, a w lutym, gdy kadry będą już dopinane, zainteresowaniem cieszyć się będą także kluby z niższych lig. Trener Zbigniew Robakiewicz cały czas pracuje nad wzmocnieniem pozycji między słupkami.

Należy Pan do grona tych szkoleniowców, którzy nie boją się stawiać na piłkarzy młodszego pokolenia. Podobnie jest w wielu innych klubach III ligi. Dlaczego tego nie widać po trenerach z ekstraklasy czy I ligi? To kwestia strachu przed utratą pracy?

Trudno mi powiedzieć. To zależy od wielu rzeczy. Każdy klub jest inny, każdy trener jest inny. Ja lubię stawiać na młodych chłopaków, takich, po których widać ogień w oczach, którzy chcą pokazać się na boisku. Są tacy zawodnicy, którzy podchodzą do wszystkiego na większym luzie, ale zauważyłem nawet w swoim zespole, że co poniektórzy poprawili swoje myślenie i też inaczej wygląda ich podejście do treningów. Nie wiem jednak, dlaczego część szkoleniowców stawia na bardziej doświadczonych piłkarzy, a inni z kolei na młodzież. Może to kwestia zapisów w kontraktach.

Problemem też jest to, że wielu zawodników ucieka za granicę, często za szybko. Jest jakiś sposób na to, by ich zatrzymać? Oczywiście trudno rywalizować finansowo z bogatszymi zespołami, ale od trenerów też wiele zależy. Szkoleniowiec ma niewątpliwie jakiś wpływ na myślenie zawodnika.

Wpływ na to ma wiele czynników. Pojawia się menedżer i może tak nakręcić zawodnika, że ten jeszcze z większą chęcią będzie chciał wyruszyć gdzieś indziej. Z jednej strony nie ma się co dziwić. Menedżerowie dostają prowizję, a i sami zawodnicy też nie mogą narzekać na brak gotówki. Dużą rolę odgrywa tu mentalność. Trzeba przekonywać zawodnika, stworzyć mu warunki, zainteresować go, że może wstrzymać się z wyjazdem. Trudno jednak coś takiego osiągnąć, gdy na stadion nie przychodzi zbyt wiele osób. Doping kibiców robi swoje, dla nich się przecież gra. Oczywiście drugą sprawą są pieniądze. Każdy chciałby od razu zarabiać kokosy i to mnie też nie dziwi. Trzeba przekonywać, tu dużą rolę może odegrać klub.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze