Kokosy zarobić i się nie narobić


Piłkarz Kotwicy Kołobrzeg, Daniel Kokosiński, w tym sezonie rozegrał dziewięć spotkań na poziomie drugiej ligi polskiej. 29-latek znany jest jednak bardziej z gry w innym zespole – „Klubie Kokosa”, którego był twórcą. Czyli, jak się nie narobić i dobrze zarobić.


Udostępnij na Udostępnij na

Grająca wówczas w ekstraklasie Polonia Warszawa na brak pieniędzy nie narzekała. Wszystko dzięki właścicielowi „Czarnych Koszul”, Józefowi Wojciechowskiemu, który hojnie sponsorował klub. Do dzisiaj zapewne ma uraz i wstręt do kokosów.

Kokos bez godności

Podobnie jak Euzebiusz Smolarek, będąc piłkarzem Polonii Warszawa. Władze przedstawiły napastnikowi trzy propozycje: renegocjujemy kontrakt, który gwarantował 400 tysięcy euro za rok gry, rozwiązujemy umowę lub zapraszamy do „Klubu Kokosa”. Smolarek nie dał się zastraszyć, znał swoją wartość i wiedział, że podpisany kontrakt to świętość. Początkowo Wojciechowski wraz z ówczesnym trenerem, Piotrem Stokowcem, zesłali Ebiego do Młodej Ekstraklasy, ale tak szybko jak 30-letni wówczas zawodnik się w nim znalazł, tak szybko wrócił do pierwszej drużyny. Wszystko za sprawą Jacka Zielińskiego, który w tamtym okresie ponownie został trenerem Polonii i wprowadził na Konwiktorskiej nowe porządki. Zapowiedział likwidację „Klubu Kokosa”, który według niego uwłacza godności piłkarza, ale nie zgodził się na to Józef Wojciechowski.

Kokos bez ambicji

Czym właściwie jest „Klub Kokosa”? Niech wypowie się sam właściciel Polonii:  Mamy piłkarza, którego zatrudnił Jacek Grembocki. Nazywa się Daniel Kokosiński. Pewnie był to jakiś przekręt, gdyż Grembocki ściągnął go ze Znicza Pruszków, bo miał jakieś zobowiązania. Ten obrońca okazał się bardzo słaby, chcieliśmy z niego zrezygnować, ale on nigdzie nie chciał odejść, choć miał oferty. Właśnie wokół Kokosińskiego stworzyliśmy klub słabeuszy. Nie chcemy, by psuli Młodą Ekstraklasę, nie chcemy, by zarażali młodych piłkarzy indolencją i nieudacznictwem. Ci najsłabsi muszą trenować w „Klubie Kokosa”. Tak Józef Wojciechowski skomentował tę sytuację kilka sezonów temu.

Kokos bez dumy

Próby nakłonienia Daniela Kokosińskiego do rozwiązania umowy zawsze kończyły się fiaskiem. Raz się nawet zgodził, ale zażądał w zamian wypłaty za rok z góry. Na to nie przystał Józef Wojciechowski. Kokosiński nie był uwzględniany ani w składzie pierwszego zespołu, ani w drużynie Młodej Ekstraklasy. Nic zresztą dziwnego, bowiem były gracz Znicza Pruszków nie uczestniczył ani w zajęciach ekstraklasowej Polonii, ani tego młodego zaplecza. Jedyną aktywnością członków „Klubu Kokosa” było bieganie po trybunach lub parkach. Kokosiński w jednym momencie z anonimowego piłkarza przeistoczył się w ikonę polskiego futbolu.

Obrońca w Zniczu mógł liczyć na zarobki rzędu 3,5 tysiąca złotych. Osoby z otoczenia piłkarza komentowali tę sprawę, mówiąc, że Kokosiński wie, że jest za słaby na ekstraklasę, dlaczego ma więc wracać do Pruszkowa po te drobne? Ocena moralna czynów Kokosińskiego jest indywidualna. Jednakże miał chłopak głowę do interesów. W Polonii zarabiał ponad 15 tysięcy złotych miesięcznie za bieganie po parku. Nieźle prawda?

Podwójny kokos

Czy „Klub Kokosa” w piłce to coś nowego? Nie! Przy Konwiktorskiej istniał już wcześniej. Kiedy w sezonie 2007/08 „Czarnym Koszulom” drugi raz z rzędu nie udało się awansować z drugiej ligi do ekstraklasy, to Wojciechowski wściekł się na zawodników i postanowił awans kupić. Przejął od Zbigniewa Drzymały zespół Groclinu i piłkarzy przeniósł z Grodziska Wielkopolskiego do Warszawy. Jednak pojawił się problem, bo nagle Wojciechowski zamiast jednej, miał dwie drużyny, czyli grupę około 60 futbolistów. Jasne stało się, że wszyscy przy Konwiktorskiej nie zostaną. Większość drugoligowego składu Polonii stała się wręcz niepotrzebna, uciążliwa. Niestety dla włodarzy, kilku miało jeszcze ważne kontrakty. Odesłano ich więc do czwartoligowych rezerw i gnębiono, by zechcieli rozwiązać umowy. Dawny „Klub Kokosa” tworzyli: Grzegorz Piechna, Mariusz Pawlak, Piotr Klepczarek, Kamil Kuzera, Jacek Moryc.

Trujący kokos

„Klub Kokosa” zaczął być popularny nie tylko w Polonii. Ruch Chorzów miał swój „Klub Zająca”. Były reprezentant Polski radził sobie słabo, więc ówczesny trener Ruchu, Waldemar Fornalik, zesłał go do Młodej Ekstraklasy oraz wystawienie na listę transferową. Nikt nie chciał go kupić, a Zając też nie kwapił się do odejścia, bo ponoć miesięcznie zarabiał 40 tysięcy złotych. Głośno było również o takiej drużynie w Górniku Zabrze. Brylowali w niej Damian Gorawski i Paweł Strąk, a więc byli reprezentanci Polski. W 2008 roku ściągnął ich do Zabrza Henryk Kasperczak, którego zadaniem było utrzymanie Górnika w elicie. To zadanie się nie udało, a obaj panowie z lukratywnymi kontraktami wylądowali klasę niżej. Nowy wówczas trener, Adam Nawałka, za wszelką cenę chciał się pozbyć „kokosów”, ale to nie było takie proste. Wylądowali w rezerwach B-klasowej jedenastki Górnika.

„Kluby Kokosa” stały się w Polsce normą. Za granicą takich przypadków jest niewiele, ale wszyscy na pewno słyszeli, gdy trener Felix Magath zesłał w Niemczech do drugiej drużyny piłkarza Alberta Streita i zmusił do karnych ćwiczeń. Jednakże kultura działaczy i mentalność zawodników w innych krajach, znacznie różni się od naszych standardów. Dlatego ci, którzy nie mają ambicji, nie powinni zostawać piłkarzami.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze