Rzuty karne należą do najbardziej emocjonujących zdarzeń, jakie możemy obserwować w czasie trwania meczów piłkarskich. Od skuteczności strzału może decydować zwycięstwo w finale mistrzostw świata (przypadki Roberto Baggio i Davida Trezegueta) czy triumf w rozgrywkach Ligi Mistrzów (uderzenia Andrija Szewczenki zatrzymane przez Jerzego Dudka). Również w tym sezonie Premier Ligi duże znaczenie w kształtowaniu końcowej tabeli będą miały „jedenastki”.
W minioną środę w Moskwie rozegrano dwa zaległe spotkania 16. kolejki spotkań rosyjskiej ekstraklasy. Dynamo zremisowało bezbramkowo z CSKA, natomiast Spartak wygrał 1:0 z Zenitem. Na obu stadionach sędziowie zdecydowali się na podyktowanie rzutów karnych, ale tylko gracze „Miaso” cieszyli się z bramki. Jakby tego było mało, sytuacja powtórzyła się w weekend, podczas którego „Wojskowi” ponownie zmarnowali doskonałą okazję na zdobycie bramki, natomiast piłkarze wicemistrza Rosji dzięki umiejętnościom strzelca zapewnili sobie komplet punktów.
Gdy w meczu Dynama z CSKA arbiter Aleksiej Nikołajew wskazał na punkt oddalony o jedenaście metrów od bramki Antona Szunina, na trybunach zawrzało. Nawet po obejrzeniu kilku powtórek telewizyjnych nie można stwierdzić, czy Leandro Fernandez rzeczywiście sfaulował Seydou Doumbię. Do piłki podszedł Ałan Dzagojew, ale zamiast do siatki trafił w słupek. Na domiar złego dla CSKA Vagner Love zamiast wyręczyć swojego kolegę w zdobyciu bramki podał piłkę do golkipera Dynama. To wydarzenie mocno poruszyło zarówno pechowego strzelca, jak i jego trenera Leonida Słuckiego. Szkoleniowiec gości nawet po gwizdku sędziego, który kończył to spotkanie, kręcił z niedowierzaniem głową. Na konferencji prasowej nie chciał obwiniać Dzagojewa o remis, ale widać było, że ciężko przeżył stratę dwóch punktów.
Tego samego popołudnia Spartak podejmował u siebie niepokonanego lidera tabeli, Zenit Sankt Petersburg. Aż do 87. minuty zawodnicy obu drużyn nie zdołali zaskoczyć bramkarzy rywala. Wtedy jednak w pole karne Zenitu wpadł Ari, po czym został powalony na ziemię przez Bruno Alvesa. Kontuzjowany Brazylijczyk musiał opuścić plac gry, a na wykonywanie „jedenastki” zdecydował się Dmitrij Kombarow. Pomocnik pozyskany w sierpniu z Dynama Moskwa okazał się pewnym egzekutorem i Spartak odniósł niezwykle ważną wygraną. Zarazem było to pierwsze trafienie Kombarowa w nowym klubie.
Trzy dni później, w sobotę, podopieczni Walerego Karpina mierzyli się u siebie z Rostowem. Do ostatniej minuty regulaminowego czasu gry utrzymywał się wynik 1:1. Jedna z ostatnich akcji gospodarzy przyniosła im jednak korzyść w postaci rzutu karnego. Isaac Okoronkwo nieprawidłowo powstrzymywał Aleksandra Zotowa i sędzia Aleksandr Gwardis bez wahania podyktował „jedenastkę”. Ponieważ Dmitrij Kombarow zszedł z boiska dziesięć minut wcześniej, odpowiedzialność za wykonanie rzutu karnego wziął na swoje barki Aiden McGeady. Piłka po strzale Irlandczyka, mimo tego, że bramkarz Anton Amielczenka wyczuł jego intencje, wpadła do siatki tuż przy słupku. Jak można się domyślić, Spartak wygrał to spotkanie.
W niedzielne popołudnie gracze CSKA, aby zachować cień szansy na zdobycie mistrzostwa kraju, musieli wygrać z Saturnem Ramienskoje. „Wojskowi” prowadzili od 39. minuty po strzale Tomasa Necida, by tuż po przerwie stracić bramkę za sprawą Aleksieja Iwanowa. Niedługo później wychodzący na czystą pozycję Necid został sfaulowany przez Rusłana Nachuszewa. Obrońca gospodarzy wyleciał z boiska, a że samo przewinienie miało miejsce w „szesnastce”, to piłkarze ze stolicy mieli jeszcze wykonywać rzut karny. Ponieważ Ałan Dzagojew nie palił się do uderzenia, do piłki podbiegł Mark Gonzalez. Chilijczyk uderzył niemal tak samo jak jego kolega. Niemal, gdyż po jego strzale futbolówka nie trafiła w słupek, lecz minęła go o kilkanaście centymetrów. Wynik meczu nie uległ już zmianie.
Na tych przykładach, czterech spotkań i czterech strzelców, można zobaczyć, jak istotnym elementem w walce o awans do europejskich pucharów mogą być rzuty karne. Paradoksalnie to piłkarze CSKA mieli bardziej komfortową sytuację, ponieważ rzuty karne na ich korzyść były dyktowane na początku drugiej połowy, a nie jak w przypadku Spartaka w okolicach 90. minuty. Gdyby nie pomyłki Dzagojewa i Gonzaleza, to dziś „Wojskowi” zajmowaliby drugie miejsce w tabeli i mieli 55 punktów na koncie. Gdybanie jednak nic nie da i Leonidowi Słuckiemu można doradzić tylko więcej pracy ze swoimi podopiecznymi nad strzelaniem „jedenastek”. Wzorów do naśladowania nie należy szukać daleko, wystarczy spojrzeć na lokalnego rywala.