Kazimierz Moskal i ŁKS – obfita w sukcesy relacja zakończona rozstaniem


Czy związek Kazimierza Moskala z ŁKS-em musiał zakończyć się jeszcze przed powrotem ekstraklasy?

5 maja 2020 Kazimierz Moskal i ŁKS – obfita w sukcesy relacja zakończona rozstaniem
Piotr Matusewicz / PressFocus

ŁKS przejmował w bardzo ważnym dla klubu momencie – gdy ten wchodził do I ligi i pomału miał zaczynać marsz w kierunku ekstraklasy. Rzeczywistość znacznie przerosła oczekiwania. Łódzki zespół zaliczył trzeci awans z rzędu i już w pierwszym sezonie pod wodzą Moskala wskoczył do polskiej elity. Do czasu samej gry na ekstraklasowych boiskach wszystko układało się doskonale, potem zaczęły pojawiać się problemy. ŁKS-owi nie szło, a upartość trenera wobec stylu gry zespołu wzbudzała coraz więcej wątpliwości. I w końcu, na chwilę przed powrotem do normalnych treningów, Kazimierz Moskal zakończył przygodę z łódzkim klubem.


Udostępnij na Udostępnij na

Wydawało się, że prezes Tomasz Salski trenerowi Moskalowi udzielił pełne wotum zaufania. Będąc gościem w łódzkiej telewizji TOYA, dał zapewnienie, że jeśli ŁKS spadnie z ekstraklasy, to z tym samym trenerem, który go tam wprowadził. Drogi obu panów rozeszły się jednak znacznie prędzej, niż się spodziewano. Walkę o utrzymanie łódzki klub podejmie bez swojego cudotwórcy, który wprowadził go na szczyt w znacznie szybszym od przewidywanego tempie.

Początek drogi na szczyt

Po sezonie gry w II lidze ŁKS z drugiego miejsca się z niej wydostał. Wówczas jeszcze za sterami drużyny siedział Wojciech Robaszek – trener, który w ostatnim czasie często przewijał się w historii łódzkiego klubu. Zarząd doszedł jednak do prostego, ale kluczowego dla przyszłości wniosku – aby walczyć o ekstraklasę, potrzebujemy świeżej krwi, człowieka, który udźwignie taki poziom. Wybór padł na Kazimierza Moskala, czyli trenera, który na boisku, ale też na ławce przeżył bardzo wiele. I szybko się przekonano, że postawiono na właściwą postać.

Już na początku pracy z dyrektorem sportowym, Krzysztofem Przytułą, doszło do kilku, jak się okazało, kluczowych dla ŁKS-u ruchów na rynku. Latem klub wzmocnili między innymi Dani Ramirez, Jan Grzesik, Artur Bogusz, Łukasz Piątek czy wracający z wypożyczenia Jan Sobociński. Tak odświeżonemu zespołowi wróżono powodzenie w I lidze, walkę o wysokie miejsca w tabeli, ale pojedyncze osoby mogły zakładać, że uda się od razu awansować do ekstraklasy. Sam Dani Ramirez w rozmowie z nami mówił, że Krzysztof Przytuła zapewniał mu przed przeprowadzką do Łodzi, iż pierwszy sezon ŁKS-u na pewno będzie dobry, ale to w drugim będą starali się awansować.

Dani Ramírez: „Jestem po prostu zwykłym pracownikiem, jakim mógłbyś być Ty” (WYWIAD)

Oficjalnym debiutem trenera Moskala na ławce trenerskiej ŁKS-u był wygrany 1:0 mecz przeciwko drużynie Chrobrego Głogów. Od wyjazdowego triumfu łodzianie rozpoczęli marsz po trzeci z rzędu awans. Oczywiście nie cały czas było kolorowo, przez pewną chwilę ŁKS zajmował nawet 13. miejsce w I lidze i na wizję gry w następnym sezonie w ekstraklasie patrzyło się z przymrużeniem oka. Przełomowym momentem był mecz 10. kolejki z Puszczą Niepołomice, od którego zaczęła się seria bez porażki ŁKS-u. 12 zwycięstw oraz sześć remisów, do 27. rundy zespół Kazimierza Moskala nie miał sobie równych. Zatrzymał się dopiero na… Puszczy Niepołomice. A tym, który wówczas zabił serię ŁKS-u, okazał się jego były zawodnik – Bartosz Widejko, którego łódzki klub oddał w zimowym oknie transferowym.

W Łodzi dało się zdecydowanie odczuć, że rodzi się coś wielkiego. Trener Moskal zbudował Daniego Ramireza na piłkarza znacznie ponad poziom I ligi, wprowadził Janka Sobocińskiego do zespołu w taki sposób, że ten nagle stał się jego bardzo ważną częścią, ogromną nadzieją na przyszłość i pozytywną sensacją ligi. Do tego zimą bardzo mądrze wzmocniono zespół, ściągając do niego na lewą stronę obrony Adriana Klimczaka oraz na szpicę Łukasza Sekulskiego. Tak budowana drużyna była skazana na sukces.

I po miesiącach świetnej gry przypieczętowała go wyjazdowym zwycięstwem z GKS-em Jastrzębie (4 maja, niemal dokładnie rok temu), które zapewniło awans do ekstraklasy. Następnie domowy triumf nad Chojniczanką i w Łodzi zaczęła się feta. Po siedmiu latach ŁKS wrócił do elity. Kazimierza Moskala tytułowano cudotwórcą, piłkarzy, którzy przebyli z „Biało-czerwono-białymi” drogę od III ligi do ekstraklasy, wychwalano na wszelkie sposoby, a tak budowanemu zespołowi wróżono namieszanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Piękny sen ełkaesiaków się ziścił.

Zderzenie ze ścianą

Wejść do ekstraklasy to jedno, inna sprawa utrzymać w niej przyzwoity poziom. Trener Moskal stanął przed nie lada wyzwaniem, nie pierwszy raz w swojej trenerskiej przygodzie. Podstawowe pytanie: zaufać ludziom, którzy walczą z klubem od szczebla wojewódzkiego, czy postawić na sprawdzoną jakość i odświeżyć nieco zespół? Kazimierz Moskal starał się znaleźć złoty środek, który miał pozwolić na równą walkę z najlepszymi klubami w Polsce.

Między słupkami został Michał Kołba – człowiek, który przeplatankę nosi nie tylko na sercu, ale także w nim i który ciągnął klub od najniższych lig. W obronie postawiono na młodziutki, ale zasłużony w I lidze duet Sobociński – Rozwandowicz. Dalej także niewiele się zmieniło – środek pola i formacja ofensywna to w zasadzie ci sami ludzie. Ewentualny zgrzyt mógł dotyczyć Lukasa Bielaka, który w I lidze stanowił bardzo ważny element środka pola ŁKS-u, ale i tak podziękowano mu przed startem rozgrywek. Niemniej jednak na pierwszy mecz u siebie z Lechią Gdańsk i tak wyszła jedenastka piłkarzy, którzy na zapleczu ekstraklasy wywalczyli do niej awans.

Oczywiście latem prezes Salski sięgnął do kieszeni i dokonał kilku bardzo istotnych ruchów. Drugą linię wzmocnili: Guima, Srnić i Trąbka, z przodu zaś do Ramireza dołożono kolejnego Hiszpana – Pirulo. W teorii wszystko dobrze, tyle że nie podrasowano defensywy, która później okazała się bardzo wadliwa. A już było za późno, żeby starać się w jakiś sposób ją łatać. I mimo że ŁKS sezon zaczął od czterech punktów w dwóch meczach, to czym dalej w las, tym było już tylko gorzej.

Pierwszy potężny ból głowy trenera Moskala wzbudziła kontuzja Adriana Klimczaka w spotkaniu z Lechem. Od tamtego momentu projekt „ŁKS w Ekstraklasie” zaczął się walić. Przesunięty z przymusu na lewą stronę obrony Artur Bogusz kompletnie sobie nie radził, reszta formacji obronnej też nie pomagała. Po szczelnej defensywie z I ligi nie było śladu. A problem polegał przede wszystkim na tym, że Kazimierz Moskal nie miał specjalnie innych alternatyw. Do tego nadeszła smutna wieść o dyskwalifikacji kapitana – Michała Kołby – za zażywanie niedozwolonych środków.

Efekt? Osiem porażek z rzędu i pierwsze spotkanie z ekstraklasową ścianą. ŁKS odbijał się od coraz to kolejnych zespołów i boleśnie odczuł, że ekstraklasa a I liga to dwa zupełnie inne twory. Wtedy też padło to, jak już wiemy, fałszywe zapewnienie Tomasz Salskiego w stosunku do Kazimierza Moskala mówiące o tym, że jeśli ŁKS ma pożegnać się z ekstraklasą, to z tym samym trenerem na ławce.

Nieoczywisty początek końca

ŁKS od dna się odbijał, ale bardzo pomału. Koniec końców do dziś się od niego nie odbił, strefę spadkową w ekstraklasie okupuje bowiem nieprzerwanie od piątej kolejki. Plan na odbudowę jednak był wdrażany. Objął on bardzo liczne rotacje w składzie, na które w sporej mierze pewnie sam Kazimierz Moskal nie miał dużego wpływu. Zimą ŁKS przeszedł prawdziwe wietrzenie szatni. Z klubem pożegnali się między innymi Piotr Pyrdoł oraz Dani Ramirez, a to przede wszystkim Hiszpan jesienią ciągnął grę łodzian. Więcej jednak zadziało się w drugą stronę, ŁKS bowiem pozyskał aż sześciu nowych piłkarzy.

To wszystko zaprocentowało tym, że ŁKS z 1. kolejki ekstraklasy, a ŁKS z pierwszego wiosennego meczu z Legią w Warszawie to dwa kompletnie inne twory. Dość powiedzieć, że w obu tych meczach od 1. minuty zagrało zaledwie trzech tych samych piłkarzy – Grzesik, Piątek oraz Wolski. I fakt, mimo przegranego spotkania ŁKS wydawał się lepszą wersją siebie niż w pierwszej części sezonu. Częściowo trener Moskal mógł odetchnąć, bo nowy duet stoperów Gracia – Dąbrowski dawał pewność w defensywie, a i ofensywa złapała sporo świeżości.

Przed przerwą spowodowaną koronawirusem łodzianie zdążyli jeszcze zremisować trzy razy z rzędu, pokonać u siebie obiecująco Zagłębie Lubin, a na koniec przegrać w fatalnym stylu z Koroną Kielce. I kto wie, może ten ostatni mecz przywołał koszmary przeszłości? Choć oczywiście trudno myśleć w takiej sytuacji, że jedynie względy sportowe decydowały o odejściu z klubu, jeśli dzień przed tą informacją na stronie klubowej pojawił się wywiad z trenerem dotyczący przygotowań do treningów.

I pewnie, Moskalowi w czasie jego kadencji zarzucano sporo. A to że ciągle stawia na Sobocińskiego i nie daje szans Pyrdołowi, mimo że obrońca ŁKS-u często popełniał błędy. A to że przy serii ośmiu porażek z rzędu nie szukał zmiennika Artura Bogusza na lewej stronie obrony i trzymał się swojej filozofii grania piłką, która nie przynosiła efektów. A to że nie dawał grać Srniciowi, mimo że ten w wielu meczach wyglądał na jednego z najlepszych na boisku. Zarzutów było sporo, to naturalne, ale jednak nikt nie mógł przypuszczać, że rozstanie Moskala z klubem nastąpi tak nagle i niespodziewanie.

Czas Moskala w ŁKS-ie w liczbach

671 dni na stanowisku trenera ŁKS-u. W tym czasie prowadzenie zespołu w 64 oficjalnych spotkaniach. 27 zwycięstw, 14 remisów, 23 porażki. Kończy się era Kazimierza Moskala przy Alei Unii 2. Selekcjoner „Rycerzy Wiosny” rozstaje się z klubem, ale pozostawia po sobie wiele bardzo barwnych i złotych wspomnień w historii ŁKS-u.

Kazimierz Moskal nie tylko zbudował drużynę, ale także wypromował poszczególne jednostki, na czele oczywiście z Danim Ramirezem. Pod jego skrzydłami Hiszpan ze zmęczonego futbolem zawodnika stał się piłkarzem wybitnym na warunki ekstraklasy. Co więcej, razem z Rafałem Kujawą, był też najskuteczniejszym strzelcem ŁKS-u w spotkaniach pod wodzą byłego trenera łódzkiego klubu – obaj trafiali po 15 razy, gdy desygnował ich do gry Moskal.

Na przestrzeni 64 meczów, prowadząc Łódzki Klub Sportowy, Kazimierz Moskal upodobał sobie przede wszystkim zwycięski wynik 2:0. Takim rezultatem łodzianie kończyli mecz za jego kadencji aż 12 razy. Pozostałymi „ulubionymi” wynikami byłego trenera „Rycerzy Wiosny” były 1:1 oraz 0:1 (po siedem razy), a także 3:0 i 0:0 (po pięć razy). Najwyższe zwycięstwo ŁKS-u pod wodzą Kazimierza Moskala zostało odniesione w meczu z Odrą Opole w Łodzi w listopadzie 2018 roku, wówczas ełkaesiacy pokonali rywali aż 5:1. Najbardziej bolesna porażka przypadła zaś na ekstraklasowy bój w Krakowie z Wisłą zakończony porażką gości 0:4.

ŁKS z pierwszego i z ostatniego meczu pod wodzą Kazimierza Moskala nie ma ze sobą praktycznie nic wspólnego. A będąc dokładniejszym, ma jedną postać – Artura Bogusza. Tylko on wystąpił w obu tych spotkaniach – z Chrobrym Głogów na lewej stronie obrony, z Koroną Kielce na prawej. Poza tym zmieniło się niemal wszystko. Ogólnie biorąc pod uwagę całe kadry tamtych meczów, w obu byli także oprócz Bogusza tylko Budzyński i Sobociński. Niby zmiany w składzie to naturalny stan rzeczy, ale liczba rotacji w ŁKS-ie też jest wymowna co do tego, ilu zawodników faktycznie było gotowych na ekstraklasę.

Karty historii ŁKS-u będzie dalej pisał Wojciech Stawowy, któremu posadę trenerską przed dwoma laty sprzed nosa sprzątnął właśnie Kazimierz Moskal. Ale umówmy się – lepszej decyzji działacze łódzkiego klubu wówczas podjąć nie mogli. Urodzony w Sułkowicach trener zaprowadził ŁKS do elity w błyskawicznym tempie. Z grupy kilku przeciętnych piłkarzy, paru dobrych czy bardzo dobrych i jednego wybitnego stworzył zespół, który podbił na nowo serca ełkaesiaków i sprawił, że ci znów poznali smak wielkiej piłki przy Alei Unii 2. I mimo smutnego i niespodziewanego pożegnania Kazimierz Moskal i jego dokonania w Łodzi zostaną w pamięci kibiców ŁKS-u zapamiętane przede wszystkim z tej pozytywnej strony.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze