Jan Sobociński: Pech się dla nas nie kończył (WYWIAD)


Młody obrońca ŁKS-u w szczerej rozmowie o dotychczasowym rozwoju kariery i trudnym zeszłym sezonie

8 sierpnia 2020 Jan Sobociński: Pech się dla nas nie kończył (WYWIAD)
Artur Kraszewski/ŁKS Łódź

Przed powrotem ŁKS-u do ekstraklasy okrzyknięty mianem przyszłości polskiej kadry, po sezonie uznany za jeden z największych niewypałów ligi. Janek Sobociński przeżył w ostatnim roku wyjątkowo trudny piłkarsko, ale też prywatnie czas, a teraz chce powoli odbudowywać swoją dawną renomę. Obrońca Łódzkiego Klubu Sportowego w rozmowie o przyczynach ekstraklasowej degrengolady, przyszłości w ŁKS-ie, swoich piłkarskich upodobaniach oraz zmienianych regulaminach turniejów za czasów juniorskich...


Udostępnij na Udostępnij na

Zaczniemy od słów jednego z Twoich niegdyś boiskowych przyjaciół. „Od najmłodszych lat Janek był zawodnikiem, który miał najmocniejsze uderzenie ze wszystkich. Zdarzały się nawet sytuacje, że ze względu na Janka zmieniano na turniejach regulamin, żeby nie można było oddawać strzałów zza połowy, bo miał takie uderzenie, że bramka się trzęsła. A my mieliśmy wtedy 13 lat”. 

Tak, były rzeczywiście takie sytuacje, że zmieniano zasady turnieju. Faktycznie, miałem wtedy już jako młody chłopak mocne uderzenie i myślę, że to zostało do teraz. Noga też jest w tej chwili jeszcze lepiej ułożona, wcześniej było więcej siły, a mniej precyzji, a teraz są i siła, i precyzja.

Jak to wyglądało w praktyce? Ktoś widział na rozgrzewce, jak strzelasz i uznawał, że jesteś za dobry, żeby rywalizować na równych zasadach?

Wydaje mi się, że to już było nakładane z góry przez jakieś inne turnieje. Wcześniej było ustalane, że jak ŁKS przyjeżdżał i akurat ja byłem w zespole, to wprowadzano zmiany. Chociaż też nie mam pewności, czy zawsze zmieniano regulaminy przeze mnie, czy taki po prostu był wymysł organizatora.

Ale czułeś, że na tamte kategorie wiekowe przerastałeś poziomem resztę chłopaków?

Myślę, że nie. Po prostu miałem mocniejsze uderzenie, fizycznie byłem trochę lepiej rozwinięty, ale poza tym nie różniliśmy się  dużo.

Swego czasu przeniesiono Cię chyba nawet z rocznika ’99 do ’96.

Tak, to było bodajże w Centralnej Lidze Juniorów. To była chyba Liga Makroregionalna, walczyliśmy o nią, ale jako że nie było już szans na zwycięstwo, to zostałem przeniesiony, żeby utrzymać CLJ w ŁKS-ie.

Ale jeszcze wtedy nie grałeś na środku obrony?

Chyba jeszcze wtedy nie. Zaczynałem na „szóstce” i dopiero potem zmieniono mi pozycję.

A pamiętasz moment, gdy przesunięto Cię do defensywy i jak do tego doszło?

Było to za trenera Marcina Pyrdoła. Zostałem przeniesiony na którymś z treningów i tam zacząłem grać w kilku meczach.

Słyszałem, że u trenera Byczkowskiego zdarzało Ci się grać nawet na „dziewiątce”.

Tak, tak. Pierwszy raz zdarzyło się to na turnieju w Koszalinie lub Kołobrzegu. Później chwilę grałem też tak w lidze, ale nie do końca to wypaliło, więc zostałem przeniesiony niżej. To też zgrało się ze zmianą rocznika, gdzie grałem już na „szóstce”, i tak już zostało. Potem schodziłem już tylko coraz niżej, aż skończyło się na środku obrony.

A teraz nie ciągnie Cię trochę do ataku?

Nie, teraz myślę, że nie mam już ciągu do gry wyżej. Jestem przyzwyczajony do mojej pozycji, dobrze się na niej czuję. Wiadomo, każdy chce strzelać bramki, ale wiem, jaka jest w tej chwili moja rola, czym muszę się zajmować na boisku w pierwszej kolejności, więc nie ciągnie mnie do gry w ataku.

Artur Kraszewski/ŁKS Łódź

Można odnieść wrażenie, że na boisku jesteś ekstrawertykiem, a poza nim introwertykiem. Podzielasz tę opinię?

Myślę, że tak. W życiu prywatnym jestem spokojniejszy, a na boisku trzeba pokazać jaja, żeby mieć cały czas dużo werwy i energii do działania, żeby z dobrej strony się pokazywać.

Pod jakim względem wypożyczenie do Gryfa Wejherowo okazało się dla Ciebie najbardziej owocne?

W dużym stopniu pomogło mi ono w kontekście grania i przygotowania do rywalizacji w pierwszym zespole w Łodzi. Tam graliśmy trójką obrońców, a gdy wróciłem do ŁKS-u, to trener Moskal preferował czwórkę, ale gdy taktyka była taka, że „szóstka” wchodzi między środkowych obrońców, to w zasadzie na to samo wychodziło. Generalnie w jednej i drugiej formacji czułem się dobrze.

Ale nie zdarzały się takie historie jak w ekstraklasie za trenera Stawowego, że grałeś jako skrajny lewy obrońca?

Jeden mecz grałem tam na wahadle, a poza tym też jeszcze za trenera Pyrdoła, gdy wchodziłem z rocznika ’97, to zagrałem sparing na lewej obronie, ale to do końca nie było to i też zostałem cofnięty na środek.

Po powrocie do ŁKS-u zadebiutowałeś przeciwko Termalice i od razu zdobyłeś w tamtym spotkaniu gola. Dla ełkaesiaka wyjątkowy moment?

Tak, oczywiście. Fajna sprawa, że w debiucie, w swoim klubie, któremu zawsze kibicowałem i w którym się wychowałem, udało mi się strzelić bramkę i to jeszcze na takim poziomie rozgrywkowym jak 1. liga.

Miałeś już wtedy poczucie, że jesteś gotowy do gry w wyjściowej jedenastce?

Na pewno czułem się gotowy, bo byłem dobrze przygotowany pod względem mentalnym, ale też sportowym. Będąc w Wejherowie, nabrałem trochę ogrania i doświadczenia. 2. liga jest dużo bardziej fizyczna niż pierwsza, więc byłem gotowy do rywalizacji na tym poziomie. Na początku na pewno było nieco trudniej, ale później, że tak powiem, zatrybiło, po Termalice utrzymywałem już miejsce w pierwszym składzie i myślę, że całkiem nieźle to wyglądało z mojej strony.

Generalnie i Tobie indywidualnie, i Wam jako drużynie szło cały czas bardzo dobrze, ale miałeś wtedy już parę słabszych chwil, mam na myśli na przykład te gole samobójcze. W jakimś stopniu wpływało to na Twoją pewność siebie wtedy?

Na pewno w jakimś stopniu to odczuwałem, ale zawsze miałem później rozmowę z trenerem, mówił mi, że nic wielkiego się nie stało. To tylko bramka samobójcza, jeszcze nie raz ją strzelę. Tak samo bardzo pomagała mi drużyna, podnosiła na duchu i dzięki temu mogliśmy cały czas tak samo pracować i wygrywać kolejne mecze.

Twoja dobra gra na poziomie 1. ligi została zauważona przez prowadzącego reprezentację U-20 trenera Magierę, co później zaowocowało występami na mistrzostwach świata U-20. Dla młodego piłkarza taki turniej to na pewno wyjątkowe wydarzenie.

Zdecydowanie. W dużym stopniu dzięki wypożyczeniu do Gryfa mogłem przygotować się do gry w ŁKS-ie, a to później dało mi możliwość grania w reprezentacji U-20.

Jeśli porównasz 1. ligę i reprezentację, to lepiej grało Ci się u boku Maksa Rozwandowicza czy Sebastiana Walukiewicza?

(śmiech) Trudne pytanie. Z jednym i drugim grało mi się jak najbardziej dobrze. Z oboma mam dobry kontakt też poza boiskiem. Na samym boisku też myślę, że dobrze się uzupełnialiśmy, więc trudno jest mi porównać. Na pewno doświadczenie jest po stronie Maksa, ale piłkarsko to bardzo podobni zawodnicy.

Widząc rozwój reprezentacji, będąc w niej w zasadzie cały czas, liczyłeś, że uda Wam się zajść na przykład do strefy medalowej czy jednak miałeś świadomość, że dla tamtej drużyny 1/8 finału to może być sufit?

Mieliśmy jasno cel postawiony, znaliśmy swoją wartość i wiedzieliśmy, że musimy wyjść z grupy, bo to było nasze minimum. Mecz z Włochami, gdyby nie ręka w polu karnym, która była czystym przypadkiem, też mógłby się inaczej potoczyć. Mieliśmy też swoje okazje, na pewno mniej niż Włosi, ale gdybyśmy byli skuteczni, to być może doszłoby do dogrywki czy karnych i gralibyśmy dalej. Niestety, głupio straciliśmy bramkę, próbowaliśmy gonić wynik, ale się nie udało i odpadliśmy z turnieju.

Mając porównanie między reprezentacją U-20 trenera Jacka Magiery a U-21 trenera Czesława Michniewicza, widzisz duże różnice między nimi w sposobie prowadzenia drużyn?

Każdy trener prowadzi drużynę nieco inaczej. Wydaje mi się, że u trenera Michniewicza nieco bardziej kładzie się nacisk na pracę defensywną, w takim sensie, że poświęcamy na nią trochę więcej czasu. A u trenera Magiery mam wrażanie, że bardziej przykładaliśmy wagę do ofensywy. Obydwaj trenerzy mają ogromny warsztat, ale każdy ma swoją wizję prowadzenia drużyny opartą na tym, czego się nauczył i jakie zebrał doświadczenia.

Po sezonie pierwszoligowym, co jasne, było bardzo duże zainteresowanie Tobą, ale ponoć miałeś nawet oferty z MLS.

Prawdę mówiąc, to wiem tyle co ty. Były różne pogłoski, ale nic do mnie nie dotarło bezpośrednio, nie byłem na bieżąco informowany o ofertach. Być może usłyszał coś menadżer, ale mi nie zostało to przekazane, więc w zasadzie tak jak ty słyszałem tylko plotki.

Ale pewnie i tak byłeś nastawiony na pozostanie po dobrym sezonie w ŁKS-ie?

Wiedziałem, że to był dopiero mój pierwszy pełny sezon w piłce seniorskiej, więc wyjazd za granicę byłby rzuceniem się na głęboką wodę. 1. liga to też nie jest jeszcze najwyższy poziom w Polsce, więc trudno było mi się nawet tak poważnie zweryfikować.

Początek ekstraklasy – bardzo dobry mecz z Lechią na otwarcie, potem zwycięstwo wyjazdowe nad Cracovią. Czułeś wtedy w ogóle, że to już jest ekstraklasa, a nie jeszcze 1. liga?

Czuć, to na pewno wszyscy odczuwaliśmy, że poziom piłkarski i intensywności grania znacznie przewyższały 1. ligę. Od razu dało się to odczuć w meczu z Lechią, gdy po czerwonej kartce siedzieliśmy na rywalu cały czas, stwarzaliśmy sobie mnóstwo sytuacji, a piłka i tak nie chciała wpaść. W 1. lidze te nasze szturmy na bramkę prędzej czy później zakończyłyby się to golem.

Ale nie było w drużynie po tych dwóch dobrych meczach takiego hurraoptymizmu?

Myślę, że nie. Wszyscy wiedzieliśmy, że to zaledwie dwa spotkania, a sezon jest jeszcze bardzo długi. To był dopiero początek i wiedzieliśmy, że musimy pracować cały czas dalej, żeby utrzymywać taki poziom i pokazywać, że potrafimy grać w piłkę też w ekstraklasie.

Potem sytuacja wymknęła się spod kontroli, od meczu z Lechem postępowała niekorzystna seria. Jak sobie radziłeś wtedy z takim pierwszym kryzysem w barwach ŁKS-u?

Generalnie w ŁKS-ie długo nie było takiej sytuacji, bo przychodził awans za awansem, nie było w zasadzie serii porażek, raz na jakiś czas się tylko przegrało. Na pewno w każdego w jakimś stopniu to uderzyło, bo nie jest codziennością, że przegrywa się osiem meczów z rzędu. Dla każdego zawodnika była to trudna sytuacja, nawet ci bardziej doświadczeni, którzy swoje przeżyli w piłce, to odczuwali. Na treningach cały czas pracowaliśmy tak samo i wiedzieliśmy, że w końcu musi to przynieść jakieś skutki, ale po prostu coś nie szło. Nie wiedzieliśmy też do końca, co to jest, bo trenowaliśmy tak jak w okresie przygotowawczym, gdy wygrywaliśmy mecze, a w ekstraklasie nagle złapał nas kryzys. Trudno znaleźć bezpośredni powód kilku z rzędu porażek i ogólnie słabego sezonu z naszej strony. Na pewno przyczyniły się do tego błędy indywidualne, zarówno te moje, jak i innych zawodników, które powodowały, że bardzo łatwo traciliśmy bramki.

A wtedy po nastrojach w drużynie wewnątrz szatni dało się odczuć, że kryzys będzie trudny do zażegnania czy mimo wszystko dalej przeważało nastawienie bojowe?

Myślę, że to drugie. Byliśmy cały czas nastawieni bojowo na pracę i wiedzieliśmy, że musimy tę serię po prostu przełamać. Niestety, trudno nam to szło i zajęło trochę czasu poradzenie sobie z kryzysem.

Na początku listopada rozegrałeś słaby mecz przeciwko Jagiellonii w Białymstoku, a mecz później trener Moskal dał Ci opaskę kapitańską na spotkanie ze Śląskiem w Łodzi. To była jego spontaniczna decyzja, żeby jakoś Cię podbudować, czy rozmawialiście wcześniej z trenerem o takiej ewentualności? 

To była spontaniczna decyzja trenera. Pewnie przemyślana wcześniej, ale ja dopiero dowiedziałem się o niej na odprawie przedmeczowej. Nie uważam jednak, żeby w jakimkolwiek stopniu przyczyniło się to do tego, że później strzeliłem samobója ze Śląskiem. To była po prostu kwestia złego ustawienia. Opaska kapitańska dla mnie była też bardzo fajną sprawą, bo możliwość noszenia jej w tak młodym wieku, grając dla klubu, w którym się wychowałem, była czymś wyjątkowym. Ale w żadnym stopniu nie można powiedzieć, żeby ona w tamtym meczu na mnie ciążyła i że przez nią ten gol samobójczy się przydarzył.

Jesteś w stanie ocenić, na ile ten Twój słaby okres był spowodowany brakiem doświadczenia na wysokim poziomie, a na ile takim mentalnym przygnębieniem? 

 Na pewno brak doświadczenia też miał swoje znaczenie. W niektórych sytuacjach brakowało mi takiego cwaniactwa czy właśnie doświadczenia, kiedy zamiast dłuższego wybicia próbowałem grać krótszymi podaniami, co powodowało problemy w defensywie.

Ponoć niektórzy zawodnicy mieli pretensje o to, że trener Moskal cały czas na Ciebie stawiał.

Myślę, że nie było takiej sytuacji, bo niezależnie od wyników mieliśmy bardzo zgraną drużynę, atmosfera w szatni była bardzo dobra, więc trudno mi powiedzieć, żeby ktoś mógł coś takiego mówić.

Słyszałem też, że zdarzały się sytuacje, że ktoś wyzywał Cię na ulicy po słabszym meczu.

Bardziej zdarzało się to w kierunku mojej narzeczonej niż w moim. Ona głównie miała przez to nieprzyjemności ze strony ludzi z zewnątrz. Niestety, zdarzyło się tak, że nawet zostało zarysowane jej auto.

Generalnie w tamtym czasie miałeś poczucie, że szczęście Ci na boisku po prostu nie sprzyja? Raz zdarzył się błąd przy wyprowadzeniu, potem gol samobójczy, innym razem przypadkowo sprokurowany karny.

No tak, odczuwałem to. Wiedziałem, że przy samobóju na przykład była to kwestia przypadku, bo gdybym podania nie przeciął, to za mną był i tak bodajże Exposito, więc pewnie i tak strzeliłby gola. Na Legii też przypadkowy karny, ręka została z tyłu i nieszczęśliwie zostałem w nią trafiony. Gdzieś ten pech się dla nas nie kończył. Dopiero po przerwie spowodowanej koronawirusem to ode mnie uciekło i gra wyglądała trochę lepiej niż na początku drugiej rundy czy pod koniec pierwszej.

W takich chwilach wsparcie rodziny i dziewczyny jeszcze bardziej było odczuwalne?

Na pewno tak, bo wiedzieli, że to był dla mnie bardzo trudny okres i że pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Ja indywidualnie i my wszyscy jako drużyna byliśmy w kryzysie. Nie na co dzień popełnia się takie błędy, jakie my popełniliśmy, i było to dla mnie bardzo bolesne, dlatego wsparcie ze strony narzeczonej i rodziny było wyjątkowo ważne i odczuwalne.

Artur Kraszewski/ŁKS Łódź

Kiedy według Ciebie ŁKS stracił realne (nie matematyczne) szanse na awans? Prezes Salski w ostatnim wywiadzie dla ŁKS TV powiedział, że w zasadzie pogodził się ze spadkiem po remisie u siebie z Wisłą Płock.

Trudno mi powiedzieć, bo my w szatni cały czas wierzyliśmy do końca. Dopóki matematyka nie pokazała, że tych szans nie ma, to za wszelką cenę chcieliśmy się utrzymać, żeby pokazać wszystkim osobom, które nas skreślały, że potrafimy. Niestety się nie udało, spadliśmy poziom niżej, ale mam nadzieję, że jeśli się uda, to wrócimy silniejsi już po najbliższym sezonie do ekstraklasy i pokażemy, że spadek był przypadkiem i potrafimy się utrzymać w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Zwolnienie trenera Moskala było dla Ciebie dużym szokiem?

Dla nas wszystkich było to zaskoczenie, bo dowiedzieliśmy się tak naprawdę z artykułu, który ukazał się na stronie ŁKS-u. W zasadzie nic nie wiedzieliśmy. Mieliśmy za parę dni wracać do treningów, więc dla nas była to bardzo trudna sytuacja.

A jakie zauważyłeś i odczułeś różnice między grą u trenera Moskala a u trenera Stawowego?

Myślę, że nie ma dużej różnicy. Oczywiście troszkę inaczej taktycznie jesteśmy poustawiani, ale jeden trener i drugi chce grać w piłkę efektownie i efektywnie, więc my nie odczuwaliśmy znaczącej różnicy. W zasadzie jedynie kwestie ustawiania się na boisku i tyle.

U trenera Stawowego zostałeś sprawdzony w roli lewego obrońcy. Jak czułeś się na tej pozycji?

Myślę, że całkiem okej. Były to raczej niezłe występy, więc jeżeli trener będzie mnie potrzebował na lewej obronie, to na pewno pomogę i mam nadzieję, że wypadnę tam dobrze, bo czułem się na tej pozycji dobrze i nie popełniałem raczej żadnych błędów. Jeśli będzie konieczność, żebym tam zagrał, to nie ma dla mnie żadnego problemu.

Warunki fizyczne nie utrudniają Ci tam nieco mobilności? Jednak na boku trzeba w zasadzie cały czas biegać.

Na pewno nad zwrotnością i szybkością muszę jeszcze trochę popracować, ale samą kwestią ustawienia można sobie bardzo dużo nadrobić. Najważniejsze jest właściwe ustawianie się i jeśli ten element dopracuję, to będzie moja gra tam lepiej wyglądała.

Z perspektywy całego sezonu czułeś się spokojniejszy na boisku obok Maćka Dąbrowskiego, niż na przykład grając z Maksem Rozwandowiczem?

Z obydwoma czułem się tak samo. Maciek oczywiście jest o wiele bardziej doświadczony niż Maks, ale z jednym i drugim czuję się spokojnie i dobrze się uzupełniamy.

Od którego z obrońców ŁKS-u w tym sezonie nauczyłeś się najwięcej?

Od każdego po trochu, bo każdy z nas ma inne zalety i wady, i od wszystkich można było coś podpatrzeć, wziąć jakieś małe ziarenko i dołożyć do swojego rozwoju.

Najważniejsza dla Ciebie lekcja z tego sezonu?

Boiskowo na pewno nauczyłem się, że czasami należy po prostu piłkę wybić, a nie próbować koniecznie rozgrywać krótkimi podaniami. Myślę, że to taka najważniejsza rzecz, bo z niej bardzo dużo błędów wynikało. Próbowałem na siłę grać krótko i potem trzeba było sytuację ratować, a to się zwykle nie udawało.

Któryś napastnik w tym sezonie sprawił Ci wyjątkowo dużo problemów?

Myślę, że nie było takiego, z którym nie mogłem sobie poradzić. Wiadomo, były różne problemy z napastnikami, ale pomagali mi czy to boczni, czy środkowi obrońcy. Jednym z najlepszych wydaje mi się, że był Alon Turgeman. Bardzo dobrze się zastawiał się, to taki piłkarz techniczno-taktyczny, który potrafił się tak ustawić, że trudno było się w tym połapać.

A jak u Ciebie generalnie ze zdrowiem? Pod koniec sezonu zdarzały Ci się pojedyncze urazy.

W Płocku miałem problem z kolanem, trwało to w sumie około dwóch tygodni i tam się odnowiło, ale to już na szczęście minęło. Już na początku pierwszej połowy miałem jakiś problem. Wyszedłem na drugą połowę i było okej, ale potem ból się nasilał. A na Koronie, upadając, podkręciłem staw skokowy.

Ale teraz już wszystko jest dobrze?

Tak, tak, teraz już wszystko jest jak najbardziej w porządku. Trenuję na pełnych obrotach od samego początku okresu przygotowawczego i czuję się dobrze zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym.

Artur Kraszewski/ŁKS Łódź

Jakim kapitanem jest Arek Malarz?

Zdecydowanie dobrym. Każdy może czerpać od niego jak najwięcej. Jest megacharakternym zawodnikiem i myślę, że takim samym człowiekiem . Jeżeli trzeba, to potrafi krzyknąć, ale też wie, jak podnieść na duchu, gdy ktoś popełni błąd, więc jak najbardziej można nauczyć się od niego dużo na boisku, ale też poza nim.

Krzyczy dużo?

Tak, raczej dużo, ale potrafi takim swoim krzyknięciem pobudzić nas do walki i do pokazania na boisku, że potrafimy grać.

Z kim w ŁKS-ie masz najlepszy kontakt?

Wydaje mi się, że w zasadzie z każdym mam dobry. Jestem taką osobą, która potrafi szybko złapać kontakt. Nie ma chyba takiej osoby, z którą dogadywałbym się lepiej lub gorzej.

Znasz jakiegoś młodego obrońcę z lepszym przerzutem piłki?

(śmiech) Hmm, lewonożnego myślę, że nie. Prawonożnego kogoś na pewno. Nie kojarzę też wielu młodych obrońców z lepszą lewą nogą. Jeśli musiałbym kogoś wskazać, to może Adama Chrzanowskiego.

Ale czujesz, że to Twój duży atut?

Szczerze mówiąc, to na pewno. To taki jeden z moich większych atutów.

Jest jakiś piłkarz, który Ci wyjątkowo imponuje?

Wydaje mi się, że Aymeric Laporte z Manchesteru City, bo też jest lewonożny. Gra u fantastycznego trenera, więc myślę, że w tym momencie to dla mnie jeden z najlepszych obrońców do naśladowania.

A najlepszy według Ciebie obrońca na świecie?

Wszyscy chyba są zgodni, że w tym momencie najlepszy jest Virgil van Dijk.

Twoje największe piłkarskie marzenie?

Chyba jak każdego zawodnika występy w najwyższej kadrze. Każdy po to trenuje, żeby zajść w piłce jak najdalej i to jest spełnienie marzeń każdego polskiego zawodnika.

Prowokacyjne pytanie – dlaczego Barcelona jest według Ciebie lepsza od Realu? 

(śmiech) Trudne pytanie. Po prostu bardziej przypadł mi do gustu jej styl gry i osoba Leo Messiego. Oczywiście też uważam, że Ronaldo jest fantastycznym zawodnikiem, ale bardziej podobała mi się gra Messiego. Też kwestia tego, że tak jak ja jest lewonożny. I też gdy zaczynałem kibicować Barcelonie, to było tam mnóstwo znakomitych piłkarzy.

Od którego roku kibicujesz Barcelonie?

Od najmłodszych lat zawsze byłem za Barceloną. Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zacząłem jej kibicować, ale na pewno od małego jestem jej fanem.

Jesteś niewolnikiem Fify czy grasz tylko od czasu do czasu?

W Fifę raczej od czasu do czasu. Częściej zdecydowanie gram obecnie w CS:GO.

Widziałeś terminarz 1. ligi? Jak wrażenia? Derby Łodzi zostaną rozegrane już za niecały miesiąc, w 2. kolejce ligi.

Tak, tak, widziałem. Dla każdego kibica fajną sprawą jest, że derby Łodzi odbędą się już w 2. kolejce, bo dawno ich nie było na takim poziomie. Dla nas, zawodników, też to jest supersprawa, bo znaczna większość piłkarzy z naszej drużyny jeszcze nie zaznała smaku łódzkich derbów i nie wie do końca, jak one wyglądają. My na pewno zrobimy wszystko, żeby ten mecz wygrać, ale chcemy zwyciężać we wszystkich kolejnych spotkaniach. Derby mają swoją stawkę, ale za każdy mecz punkty są przyznawane tak samo i musimy walczyć o to, żeby mecz za meczem wygrywać.

Z Twojej strony jest chęć  pozostania obecnie w ŁKS-ie czy wolałbyś spróbować się w innym klubie?

Okienko transferowe jest długie i jeśli pojawią się oferty bardzo korzystne, które mogą pomóc w rozwoju zawodnika i dać możliwość spróbowania czegoś nowego, to myślę, że nikt by się nie zastanawiał. W tym momencie jestem skupiony na pracy w ŁKS-ie, wiem, co mam do zrobienia, ale okienko jest długie i może się wszystko wydarzyć. Jak na razie mam ważny kontrakt w ŁKS-ie i cały czas z drużyną pracujemy, bo musimy wrócić do elity.

Czyli na inne oferty się nie zamykasz?

Nie. Jeśli będzie coś naprawdę korzystnego, co będzie mogło w rozwoju kariery, to będziemy to rozważać. Mam jednak do zrobienia na tę chwilę tutaj robotę i zobaczymy, co się wydarzy dalej.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze