IO: Azjaci górą


W trzech teoretycznie najmniej ciekawych meczach drugiej rundy spotkań grupowych nie obyło się bez niespodzianek. Faworyzowani Marokańczycy dali się ograć Japończykom, a niezwykle mocni na papierze Szwajcarzy ulegli Koreańczykom. Trzeci faworyt, Egipt, również nie był w stanie ugrać korzystnego wyniki i mimo ogromnej przewagi tylko zremisował z Nowozelandczykami.


Udostępnij na Udostępnij na

Egipt – Nowa Zelandia

„Faraoni” mecz rozpoczęli tak, jak kończyli czwartkowe starcie z Brazylią. Grali szybko, z polotem, efektownie. Wydawało się, że lada chwila pokonają bramkarza „All Whites”. Stało się jednak inaczej i to przybysze z południowej półkuli cieszyli się z prowadzenia. Michael McGlinchey dośrodkował piłkę z rogu boiska, w polu karnym najwyżej wyskoczył Tommy Smith, a futbolówkę do siatki bez trudu wpakował wyrastający na największą gwiazdę Nowozelandczyków Chris Wood. Po stracie bramki Egipcjanie ruszyli do szaleńczych ataków, a ich rywale cofnęli się do dość głębokiej obrony. Fathy i El Nenny próbowali pokonać bramkarza drużyny przeciwnej, ale nic z tego nie wyszło. Oblężenie z każdą chwilą było coraz bardziej głębokie. W końcu przyniosło ono efekt. Aboutrika posłał krosowe podanie z boku pola karnego, a do piłki dopadł Mohamed Salah. Najbardziej aktywny zawodnik afrykańskiej ekipy wyrównał wynik meczu bez mrugnięcia okiem. Chwilę po wznowieniu gry Egipcjanie powinni prowadzić. Niestety, Emad Moteab nie potrafił celnie uderzyć piłki głową. W drugiej połowie obraz gry nie zmienił się. Egipt atakował, Salah i Aboutrika starali się, jak mogli, ale Nowozelandczycy bronili się nader umiejętnie. Przybysze z Oceanii liczyli głównie na stałe fragmenty gry, w końcu to właśnie w ten sposób zdobyli pierwszą bramkę, ale w drugiej części meczu nie mieli już szczęścia. Po jednym z ich rzutów rożnych Egipcjanie wyprowadzili kontrę, która o mały figiel nie zakończyła się golem. Pod koniec spotkania podopieczni Neila Emblena trochę się uaktywnili, lecz ich ofensywne wyczyny skończyły się po jednej bardzo dobrej akcji McGlincheya i jednym odważnym rajdzie Ryana Nelsena. Ostatnie słowo należało – a przynajmniej mogło należeć – do Egipcjan. Już w doliczonym czasie gry Emad Moteab jakimś cudem znalazł się sam na sam z bramkarzem, spokojnie opanował piłkę i… nie trafił. To był ostatni z 27 strzałów, które w spotkaniu z Nową Zelandią oddali Afrykańczycy.

Japonia – Maroko

Maroko było jedną z największych rewelacji pierwszej serii spotkań. Gracze z północy Afryki prezentowali futbol otwarty, szybki i na wskroś europejski. Nic więc dziwnego, że eksperci uważali ich za faworytów dzisiejszego meczu. Przebieg starcia od początku potwierdzał opinie fachowców. Już po pięciu minutach doskonałą okazję zmarnował Zakaria Labyad. Były już zawodnik PSV z zadziwiającą łatwością dochodził do sytuacji strzeleckich. Niestety, wszystkie marnował. Bardzo aktywni byli też koledzy snajpera Sportingu – Kharja i Bidaoui. W ekipie Japonii najbardziej wyróżniał się Yuki Otsu, który parę razy był naprawdę blisko pokonania bramkarza rywala. Przybysze z Azji całkiem nieźle się bronili, ale jednak nie można było powiedzieć, że ich defensywa była szczelna. Dobre prostopadłe podania Marokańczyków przeszywały ją raz za razem. To, że „Samurajowie” dotrwali do gwizdka kończącego pierwszą połowę bez straty gola, można uznać za mały cud. Druga część spotkania niewiele różniła się od pierwszej. Afrykańczycy dyktowali tempo gry, Azjaci czekali na kontry i sporadyczne ataki pozycyjne. Gdy już wszyscy powoli oswajali się z myślą, że w meczu będziemy świadkami podziału punktów, Japończycy niespodziewanie strzelili gola. Piłkę w siatce po podaniu Hiroshiego Kiyotake umieścił Kensuke Nagai. Po stracie bramki Marokańczycy szybko przeprowadzili zmianę i ruszyli do szaleńczych ataków, ale nie udało im się niczego zdziałać. Japonia wygrała, chociaż była słabsza. Uroki piłki nożnej.

Korea Południowa – Szwajcaria

Mecz dwóch drużyn, które prawdopodobnie w ostatecznym rozrachunku będą walczyły o drugie premiowane awansem miejsce w grupie, nie zachwycił. Od samego początku dużo było chaosu, nieprzemyślanych zagrań i niedokładnych podań. Gdybyśmy mieli jednak wskazać ekipę, która po pierwszych 45 minutach bardziej zasłużyła na prowadzenie, postawilibyśmy na Koreę. As azjatyckiej reprezentacji, Park Chu Jung, raz za razem dochodził do dobrych sytuacji strzeleckich, ale zawsze coś stawało na jego drodze. A to Diego Benaglio, a to doskonałe zagranie obrońcy, a to nagły atak ciężkiego zeza. W idealnym świecie Park miałby hattricka po 35 minutach. W nieidealnym musiał przełknąć gorzką pigułkę. Szwajcarzy, którzy być może lepiej radzili sobie z rozegraniem piłki, zupełnie tracili głowę, gdy przyszło im szturmować pole karne rywala. Fakt, że Helweci w pierwszej połowie nie mieli żadnej dogodnej okazji do pokonania koreańskiego bramkarza, mówi sam za siebie. Druga część widowiska rozpoczęła się bardzo radośnie dla nieszczęsnego Parka. Wszystkie jego starania przyniosły w końcu efekt. Po dośrodkowaniu Tae Hee Nam napastnik strzałem głową dał swojemu zespołowi prowadzenie. Radość Azjatów nie trwała jednak długo – już dwie minuty później mieliśmy remis. Innocent Emeghara wykorzystał doskonałą centrę Ricardo Rodrigueza. Jednak to nie był koniec szaleństw w drugiej połowie. Upłynęły cztery minuty i znów Koreańczycy byli na prowadzeniu. Tym razem do siatki trafił Kim Bo-Kyung. Parę wariackich chwil okraszonych trzema golami tak zmęczyło obie strony, że do końca spotkania właściwie nic ciekawego się już nie stało. W ostatnich minutach parę groźnych ataków wyprowadzili walczący o remis Szwajcarzy, ale ostatecznie nic z nich nie wynikło. Koreańczycy mogą się cieszyć z w pełni zasłużonego triumfu.

Komentarze
~ole! (gość) - 12 lat temu

...kiedy nastepne mecze? Nigdzie nie moge znalezc
terminarzu

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze