FJW: Maradona Karpat


13 stycznia 2014 FJW: Maradona Karpat

Rumunia przeżywa obecnie mały kryzys na arenie międzynarodowej. Ostatnim sukcesem było zakwalifikkowanie się do mistrzostw Europy 2008. Cały kraj chciałby powrócić do czasów „złotej generacji”, kiedy pierwsze skrzypce grał Gheorghe Hagi, odnoszący z kadrą największe sukcesy w historii. Dzięki swojej pięknej klubowej karierze stał się jednym z najlepszych piłkarzy w historii. Pele umieścił go w 2004 roku na liście stu najlepszych piłkarzy w historii.


Udostępnij na Udostępnij na

Urodził się 5 lutego 1965 roku. W domu się nie przelewało, dlatego mały Gheorghe większość czasu spędzał na dworze, grając bez przerwy w piłkę na plaży lub na ulicach Sacele. Już wtedy był zdeterminowany i wiedział, co jest jego największym marzeniem. Chciał być taki jak Johan Cruijff i Anghel Iordanescu. Gdy miał 15 lat przeprowadził się do pobliskiej Konstancy i trafił do miejscowego Farulu. Szybko zadebiutował w młodzieżowej reprezentacji Rumunii. Mimo rozpoczynającej się kariery piłkarskiej, nie rzucił szkoły. W 1989 skończył z dyplomem studia ekonomiczne.

Jedna z największych gwiazd Steauy w historii – Gheorge Hagi
Jedna z największych gwiazd Steauy w historii – Gheorge Hagi (fot. blog.mysport.ro)

Na boisku wyróżniał się walecznością i charyzmą. Był zawodnikiem trudnym, gdyż znał swoją wartość i zdarzało mu się „gwiazdorzyć”. Jednak jego umiejętności piłkarskie i ogromny talent były niepodważalne. Dlatego już w wieku 17 lat zadebiutował w rozgrywkach rumuńskiej Divizii A. Już w pierwszym sezonie wprawiał rywali w osłupienie, gdy nikomu nie znany młokos strzelał bramki dużo bardziej utytułowanym drużynom. Dzięki swojej grze już rok później trafił do reprezentacji. Swój trzeci mecz w kadrze rozegrał 7 września w Krakowie, podczas towarzyskiego spotkania Polski z Rumunią. Kibice zgromadzeni na stadionie Wisły nie wiedzieli, że na ich oczach właśnie wyrasta piłkarski geniusz.

W 1983 roku trafił do silniejszego Sportulu Studentesc, uniwersyteckiego klubu, który pozwolił na jego studiowanie. Transfer okazał się strzałem w dziesiątkę. Mimo że nie grał na początku pierwszych skrzypiec, to stał się stałym bywalcem na zgrupowaniach kadry, aż w końcu dostał powołanie na mistrzostwa Europy we Francji. Podopieczni Mircei Lucescu zdołali ugrać zaledwie jedno oczko i odpadli po fazie grupowej. Jednak wszyscy zastanawiali się, kim jest dziewiętnastolatek, który gra jak równy z równym z rywalami z najwyższej półki. Podczas eliminacji do mistrzostw świata w 1986 roku w Meksyku był już podstawowym zawodnikiem reprezentacji. W 1984 roku w Belfaście strzelił swoją premierową bramkę. Mimo emocjonujących meczów i dobrej postawy w eliminacjach Rumuni nie wywalczyli awansu.

Jego kariera w klubie nabrała rozpędu i po pierwszym dobrym sezonie, w którym strzelił 20 bramek, kolejne dwa były niesamowite. Młody ofensywny pomocnik pokonywał w nich bramkarzy przeszło 60-krotnie, zdobywając dwa tytuły króla strzelców. W 1987 roku odezwał się najbardziej utytułowany rumuński klub, Steaua Bukareszt, który bardzo chciał mieć w swoich szeregach gwiazdora i swoje pragnienie zrealizował. Już w debiutanckim spotkaniu zapewnił swojemu nowemu klubowi Superpuchar Europy, strzelając zwycięską bramkę w meczu przeciwko Dynamie Kijów. Dwudziestodwulatek odnosił coraz większe sukcesy i rozpoczął prawdziwą międzynarodową karierę. Zdobył z rumuńską „Gwiazdą” trzy tytuły mistrza kraju, strzelając średnio około 30 bramek na sezon. Dotarł ze Steauą m.in. do finału ligi mistrzów.

 W 1990 roku wypłynął na szerokie wody, gdy trafił do wielkiego Realu Madryt. Jako pierwszy rumuński piłkarz wyjechał grać za granicę. W międzyczasie wywalczył z reprezentacją przepustkę do mundialu we Włoszech, jednak nie pokazał tego, co od niego oczekiwano. Mecz z Argentyną był jedynym, w którym pokazał błysk swojego geniuszu. „Maradona Karpat” miał okazję zmierzyć z prawdziwym Maradoną. Hagi momentami przyćmiewał piłkarza Napoli, który musiał faulować swojego rywala, ponieważ zwyczajnie nie mógł sobie z nim poradzić. Mimo awansu z grupy nie udaje się pokonać Irlandii i Rumuni wrócili do domu po przegranym konkursie jedenastek. Mimo dobrego występu Hagi nie spełnił jednak oczekiwań i wracał z Włoch niespełniony.

W zespole „Królewskich” był prawdziwym mózgiem drużyny. Strzelił 15 bramek, ale większość z nich było niezwykle ważnych. Jego specjalizacją okazały się potężne bomby z dystansu, które lądowały w okienkach bramki rywali. Jednak podopieczni Leo Beenhakkera nie zdobyli w ciągu dwóch lat żadnego poważnego trofeum. Rumun zdecydował się na transfer do Brescii i wydawało się, że to krok w tył w jego karierze. Zespół Serie A tworzył drużynę w oparciu o armię rumuńskim piłkarzy prowadzonych przez Mirceę Lucescu. Zespół jednak z hukiem spadł z najwyżej klasy rozgrywkowej. Wszyscy bili się o Hagiego, jednak ten zdecydował się okazać lojalność i spędził we Włoszech jeszcze jeden sezon.

Okazało się, że sezon w drugiej lidze okazał się dla blisko trzydziestolatka najistotniejszym etapem. Został kapitanem reprezentacji, z którą walczył o awans do amerykańskich mistrzostw świata. O wszystkim decydował ostatni mecz, przeciwko Walii. Po tym spotkaniu Hagi wyrobił sobie niesamowitą markę i w swoim kraju był już od tego czasu noszony na rękach. W ciągu pierwszych dwóch kwadransów Wyspiarze zepchnęli Rumunów do rozpaczliwej defensywy. Wtedy nadzieja była tylko w Hagim, który mógł dać odsapnąć trochę swoim obrońcom. Popularny „Gica” pokazał, że jest piłkarzem, który potrafi sam wygrywać mecze. W krytycznej sytuacji strzelił fenomenalną bramkę, która niemal rozłożyła na łopatki Walijczyków i ojczyzna Drakuli mogła cieszyć się z awansu na mundial.

W pierwszym meczu w USA podopieczni Anghela Iordanescu pewnie pokonali Kolumbię 3:1 i pokazali, że nie przylecieli na wycieczkę. Druga bramka kapitana Rumunii była jedną z najpiękniejszych bramek w historii mistrzostw świata. Gica zdecydował się na strzał spod linii bocznej boiska. Piłka po jego potężnym strzale wylądowała w okienku bramki. W drugim meczu Szwajcarzy sprowadzili jednak na ziemię podekscytowanych i pewnych siebie piłkarzy, aplikując im cztery bramki, przy jednej straconej. Po zwycięstwie z gospodarzami, oczywiście z ogromnym udziałem swojego lidera, awansowali jednak do dalszej fazy, gdzie trafili na Argentynę. Tym razem nie było pojedynku dwóch geniuszy, bowiem prawdziwy Maradona siedział na trybunach, po tym jak wykryto u niego niedozwolone substancje. Z pewnością żałował tego, co zrobił, patrząc co wyprawia jego rumuński odpowiednik. Gheorghe przechodzi samego siebie. Zalicza fenomenalną asystę i osobiście dobija rywali, odnosząc swój największy sukces reprezentacyjny. W ćwierćfinale Szwedzi odesłali Rumunów do domu, ale kibicom ciągle w głowach pozostał mecz z poprzedniej fazy i genialny kunszt Hagiego, który nieoficjalnie był uznawany za MVP turnieju.

Dzięki temu zwrócił na siebie uwagę wielkiej Barcelony. I tak z drugoligowego włoskiego klubu trafił do wielkiej drużyny Johana Cruijffa, swojego idola z dzieciństwa. Na początku musiał przejść ciężką drogę jako były piłkarz Realu Madryt, lecz po czasie kibice zaakceptowali go w swoim ukochanym zespole. Jednak okres gry w barwach „Blaugrany” nie był dla niego zbyt udany, bowiem ciągle dopadały go kontuzje. Z reprezentacją jednak bez problemów awansował do kolejnych mistrzostw, tym razem Europy w 1996 roku. Rozgrywki grupowe zakończyli z trzema porażkami na koncie. Hagi również nie pokazał się z najlepszej strony i nie wyróżniał się na tle swojej drużyny. Po sezonie Gica zdecydował się na przejście do Galatasaray Stambuł. Wydawało się, że Rumun idzie tam już praktycznie na emeryturę, jednak dopiero w tym klubie odżył. Szybko zyskał sobie sympatię kibiców i zespołu. Strzelał cudowne bramki, był liderem drużyny i zyskał kapitańską opaskę. W ciągu pięciu lat zdobył cztery mistrzostwa kraju i Puchar UEFA w 2000 roku (finałowego spotkania nie dokończył, ponieważ otrzymał czerwony kartonik za uderzenie rywala). Miał 35 lat i jego kariera już powoli dobiegała końca. Zdążył jeszcze poprowadzić zespół do Superpucharu Europy.

W 1998 roku pojechał na francuskie mistrzostwa świata. Miała to być jego ostatnia impreza w reprezentacyjnej koszulce. Rumuni wygrali pierwsze dwa mecze po bramkach, przy których asystował Hagi i zapewnili sobie awans. Szczególnie zwycięstwo z Anglią spowodowało, że podopiecznych Iordancescu byli upatrywani w roli „czarnego konia” rozgrywek. Po tym meczu wszystko jednak się posypało (słynne żółte fryzury). Reprezentanci „Tricolorii” byli zbyt pewni siebie i nawet kapitan nie starał się zwrócić uwagi zespołowi, który przeszedł obok meczu z Chorwacją w 1/8 finału, zakończonego porażką 0:1.

Po turnieju Gica powrócił do kadry niemal błagany przez cały naród. Na mistrzostwach Starego Kontynentu zagrał w pierwszych dwóch meczach, w których udało się zdobyć zaledwie jeden punkt. W decydującym meczu z Anglikami nie zagrał, jednak koledzy dali mu piękny prezent, wygrywając, dzięki czemu awansowali do kolejnej rundy. Hagi mógł więc jeszcze raz zagrać dla swoich kibiców. Rumuni w meczu z Włochami nie grali jednak najlepiej i tylko sam lider dwoił się i troił, jednak sam nie był w stanie nic zrobić. Wszystko go przerosło i po godzinie gry schodził z boiska z czerwoną kartką. Tak zakończyła się reprezentacyjna kariera jednego z najwybitniejszych reprezentantów „Tricolorii”.

W 2001 roku pod koniec eliminacji do mistrzostw świata niespodziewanie z funkcji selekcjonera kadry zrezygnował Ladislau Boloni. Jego następcą został Hagi, który kilka miesięcy wcześniej definitywnie zrezygnował z gry. Poprowadził zespół w czterech meczach, ponieważ po porażce w barażach ze Słowenią porzucił posadę. W kolejnych latach prowadził m.in. dwukrotnie Galatasaray, Steauę, czy Bursaspor. Dowodzenie z ławki nie wychodziło mu jednak tak dobrze jak na boisku. Zdecydowanie był dużo lepszym piłkarzem niż trenerem. Ostatni raz zasiadł na ławce w 2011 po raz ostatni, prowadząc Galatę.

Hagiego można nazwać „rumuńskim Bońkiem”. Po wybitnie udanej karierze klubowej i reprezentacyjnej stał się biznesmenem i działaczem. Obecnie jest właścicielem kilku hoteli i firmy handlowej. Kupił klub Viitorul Constanta, a w przyszłości planuje startować w wyborach na prezesa Rumuńskiego Związku Piłki Nożnej.

Piłkarzem był absolutnie genialnym. Dysponował genialną techniką w lewej nodze, był również mózgiem zespołów. Choć nie był typowym napastnikiem zdobywał mnóstwo bramek. Stał się symbolem rumuńskiego futbolu. W swoim kraju ma niepodważalny autorytet, na który ciężko sobie zapracował. Zachwycał piękną grą, ale miał również rozbudowane ego. Nic nie jest jednak w stanie zakryć jego wybitnej gry. To pokazuje, że w każdym kraju może urodzić się perełka. Nie tylko wielkie potęgi mogą wychować wybitnych piłkarzy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze