44. edycja mistrzostw Ameryki Południowej wystartowała nieco ponad dwa tygodnie temu i już powoli dobiega końca. Na placu boju pozostały tylko cztery drużyny, które powalczą o awans do wielkiego finału. Bukmacherzy są zgodni i typują finał pomiędzy reprezentacją Chile a Argentyną, natomiast Peru i Paragwaj powinny zadowolić się meczem o trzecie miejsce.
Teoretycznie rzeczywiście wszystko wygląda dość klarownie, ale mecze, jakie mieliśmy okazję obserwować, pokazały kilka razy, że murowany faworyt danego starcia nie zawsze musi poradzić sobie z towarzyszącą mu presją. Tak było m.in. w ostatnim z ćwierćfinałów, w którym rękawice skrzyżowały Brazylia i Paragwaj. Szybko zdobyta bramka uśpiła „Canarinhos”, co zemściło się na nich w drugiej połowie spotkania, gdy do remisu doprowadził Derlis Gonzalez. Dopiero seria rzutów karnych wyłoniła zwycięzcę. Patrząc na sukcesy obu teamów przed pierwszym gwizdkiem, dojdziemy do wniosku, że w półfinale bez problemu powinni znaleźć się pięciokrotni mistrzowie świata, nawet jeśli musieli radzić sobie bez swojego lidera i największej gwiazdy – Neymara. Sam mecz pokazał jednak, że na zwycięstwo o wiele bardziej zasłużyli piłkarze „Guarani”, czego potwierdzenie stanowić mogą pomeczowe statystyki, przemawiające na ich korzyść.
Awans w cieniu skandalu
Z tego właśnie powodu przed półfinałowymi pojedynkami nie można skreślać nikogo. Chilijczycy, którzy grają przed własną publicznością, nie radzą sobie już tak dobrze jak w fazie grupowej, w której bez większych problemów pokonali 2:0 Ekwador i 5:0 Boliwię, notując przy tym niespodziewany remis 3:3 z Meksykiem. O małej zadyszce zespołu Jorge Sampaoliego świadczą choćby okoliczności, w jakich awansował on do najlepszej czwórki turnieju. Przypomnijmy, że starcie z Urugwajem zakończyło się skandalem, ponieważ napastnik obrońców trofeum Edinson Cavani, prowokowany przez Gonzalo Jarę, uderzył go, za co został usunięty z boiska. Wielu ekspertów twierdzi, wziąwszy pod uwagę sposób wyprowadzania z równowagi atakującego Paris-Saint Germain, że zachował się on wyjątkowo spokojnie, delikatnie policzkując swego oponenta. Po zakończeniu tamtego spotkania dało się słyszeć głosy, że to Jara powinien otrzymać czerwoną kartkę, co być może odwróciłoby bieg meczu, a porażka „Urusów” 0:1 nie doszłaby do skutku.
Wiadomo zatem, że większość obserwatorów CA 2015 w pierwszym półfinale będzie ściskać kciuki za skazywanych na porażkę Peruwiańczyków. Sympatycy reprezentacji Urugwaju nie są jedynymi, którzy zarzucają gospodarzom brudne zagrywki i mało honorową postawę. Ogromną niesprawiedliwością byłoby zarzucanie wszystkim Chilijczykom brak klasy, ale jak mówi stare piłkarskie porzekadło: wszyscy w drużynie jadą na tym samym wózku. Szczęście Arturo Vidala (ponoć po zakończeniu turnieju ma zostać przedstawiony jako nowy nabytek londyńskiego Arsenalu, w któym miałby stworzyć zabójczy duet z reprezentacyjnym kolegą, Alexisem Sanchezem) i jego kompanów polega jednak na tym, że grają u siebie i gwizdy kibiców drużyny przeciwnej natychmiast zostaną zagłuszone przez ryk kilkudziesięciu tysięcy gardeł ich rodaków.
Mecz Chile – Peru odbędzie się 30 czerwca o godz. 1.30 czasu polskiego na stołecznym Estadio Nacional. Wielce prawdopodobne jest, że wszystkie 63 649 krzesełka zostaną zajęte przez spragnionych wielkiego widowiska fanów futbolu w południowoamerykańskim wydaniu, nawet jeśli media praktycznie codziennie raczą nas obrazkami ukazującymi ogromną warstwę smogu unoszącą się nad miastem. Santiago od wielu lat zajmuje niechlubne miejsce w czołówce najbardziej zanieczyszczonych stolic świata, ale kto z zamieszkałych Chilijczyków przejmowałby się takimi drobiazgami, kiedy mają szansę wywalczyć po raz piąty w historii awans do finału Copa America? W latach: 1955, 1956, 1979 oraz 1987 ekipa „La Roja” miała okazję zagrać w finalnym meczu rozgrywek, lecz za każdym razem z pola gry schodziła pokonana.
https://www.youtube.com/watch?v=-Cwr8ZdjS2c
Pieniądze nie grają…
Z kolei Peruwiańczycy poznali słodki smak wygranej najstarszego turnieju piłkarskiego świata dwukrotnie, ale bardzo dawno temu – w 1939 i 1975 r. Zawodnicy „Los Incas” po cichu liczą na sprawienie pewnym siebie Chilijczykom psikusa, ale statystyka ostatnich dziesięciu spotkań pomiędzy tymi drużynami jest zdecydowanie bardziej korzystna dla faworytów pierwszego starcia w ramach 1/2 finału – siedem zwycięstw i tylko trzy porażki. Z drugiej jednak strony ostatnie bezpośrednie starcie Peru z Chile (23 marca 2013 r., eliminacje do mistrzostw świata 2014) zakończyło się zwycięstwem pierwszej z wyżej wymienionych reprezentacji. Wygraną 1:0 zapewnił jej Jefferson Farfan, ale na brazylijskim mundialu i tak się nie znalazła. Jego rewelacją byli natomiast chłopcy Sampaoliego, których w 1/8 finału zatrzymali Brazylijczycy, ale dopiero po rzutach karnych.
Claudio Bravo, Arturo Vidal i Alexis Sanchez to zdecydowanie największe gwiazdy kadry Chile, której łączna wartość szacowana jest na kwotę 175,35 mln euro. Piłkarze Peru warci są dużo mniej, bo zaledwie 48,63 mln, ale jak wiadomo, pieniądze nie grają, więc przewaga gospodarzy CA w tym aspekcie wcale nie musi być dla niej gwarantem sukcesu. Co prawda w zespole triumfatorów drugiego ćwierćfinału nie ma takich gwiazd jak w szeregach ich rywali, lecz nazwiska wspomnianego już Farfana, Juana Vargasa czy Claudio Pizarro wciąż działają na wyobraźnię kibiców. Cała trójka ma już za sobą 30. urodziny, ale zaawansowany wiek nie przeszkadza jej w notowaniu bardzo przyzwoitych wyników. Złośliwi twierdzą, że zespół, którego trenerem jest Ricardo Gareca, dotarł tak daleko dzięki furze szczęścia, gdyż w grupie nie zachwycał (porażka z Brazylią, wygrana z Wenezuelą i remis z Kolumbią), a w poprzedniej fazie turnieju trafił na słabiutką Boliwię, którą pewnie pokonał 3:1. Peruwiańczycy nic jednak nie robią sobie z tych uszczypliwości i szykują się do pokrzyżowania szyków Chilijczykom. Czy im się uda? Będzie bardzo trudno, ale zawsze trzeba mieć nadzieję.
Ostatni dzwonek dla Messiego
Druga para półfinałowa, której mecz odbędzie się dokładnie 24 godziny po zakończeniu spotkania Chile z Peru, jest mimo wszystko chyba odrobinę bardziej wyrównana. Argentyna – aktualny wicemistrz świata – po zakończeniu rundy grupowej była mocno krytykowana, a co odważniejsi wróżyli jej koniec przygody z Copa America już po ćwierćfinale, w którym rywalizowała z silną Kolumbią. I choć „Albiceleste” wygrali dopiero po rzutach karnych, ich awans do półfinału jest jak najbardziej zasłużony. Jedynie doskonała postawa bramkarza „Los Cafeteros”, Davida Ospiny, pozwoliła ćwierćfinalistom ubiegłorocznego mundialu uchronić się przed klęską. Golkiper Arsenalu chwilami dokonywał wręcz cudów, powstrzymując strzały Leo Messiego, dla którego chilijskie mistrzostwa nie układają się jak na razie najlepiej.
https://www.youtube.com/watch?v=jA5JWzGEyQI
Wirtuoz z FC Barcelona ma za sobą doskonały sezon klubowy, zwieńczony triumfem w Lidze Mistrzów oraz hiszpańskiej ekstraklasie, lecz pod batutą doskonale znanego mu Gerarda „Taty” Martino ma problemy z zaprezentowaniem tego, czym na co dzień zachwycał wszystkich, gdy jeszcze kilka tygodni temu cennych rad zza linii bocznej boiska udzielał mu szkoleniowiec „Dumy Katalonii”, Luis Enrique. Przed pierwszym meczem Argentyńczyków na CA 2015 Messi przyznał, że za końcowe zwycięstwo oddałby dosłownie wszystko. „Atomowa Pchła”, jak niektórzy go nazywają, doskonale wie, że jeśli nie dokona tego teraz, to już na zawsze prawdopodobnie pozostanie bez złotego medalu mistrzostw Ameryki Łacińskiej na szyi. Uznawany za najlepszego piłkarza świata napastnik „Barcy” ma już 28 lat i czasu coraz mniej, dlatego zrobi wszystko, by wyrzucić Paragwajczyków za burtę turnieju.
Jego komfort polega na tym, że wokół siebie ma dziesięciu (a z rezerwowymi nawet więcej) innych świetnych zawodników, m.in. Angela Di Marię, Sergio Aguero czy Gonzalo Higuaina. Każdy z wymienionych może zastąpić w roli lidera drużyny Lionela, kiedy ten będzie miał akurat słabszy dzień. Nie tylko jednak gorsza dyspozycja największej gwiazdy europejskich boisk spędza trenerowi Argentyny sen z powiek. Były szkoleniowiec Barcelony już dawno zauważył, że jego podopieczni mają problemy w meczach ze słabszymi drużynami. Widać było to jak na dłoni w ich pierwszych trzech pojedynkach podczas trwających rozgrywek. W grupie B dwukrotni mistrzowie globu teoretycznie nie powinni mieć sobie równych, ale mecze z Paragwajem (2:2),Urugwajem (1:0) oraz Jamajką (1:0) pokazały, że w praktyce nie wszystko musi być tak oczywiste.
Argentyna musi, Paragwaj może
Wiele gorzkich słów w stronę kadrowiczów Martino argentyńskie media skierowały szczególnie po zremisowanym starciu z Paragwajem, który będzie ich półfinałowym rywalem. Pierwsze 45 minut grupowego spotkania pomiędzy tymi zespołami przebiegało pod dyktando Messiego i jego kolegów, ale w drugiej części do głosu doszli mniej utytułowani rywale i z 0:2 nagle zrobiło się 2:2. Argentyna bez wątpienia zechce udowodnić wszystkim niedowiarkom, że wpadka z początku mistrzostw nie zdołała wybić jej z właściwych torów, a ci, którzy upatrują w niej głównego kandydata do wygrania CA, mają całkowitą rację.
Problem jednak w tym, że w identycznych nastrojach do ćwierćfinałowego spotkania z Paragwajem przystępowała również drużyna Brazylii, którą spotkał bardzo zimny prysznic. Zespół „Guarani” zwycięstwem po serii „jedenastek” potwierdził, że jak mało który potrafi radzić sobie z presją. Dwukrotni triumfatorzy Copa America (1953, 1979) nie są chłopcami do bicia i – co bardzo istotne – w nocy 1 lipca z „Albicelsete” zagrają bez jakiejkolwiek presji. To ich przeciwnicy muszą, oni zaś jedynie mogą pokonać rywali. Ponadto chłopcy Ramona Diaza będą mieć nad Argentyńczykami sporą przewagę psychologiczną ze względu na wydarcie im niemalże pewnej wygranej w spotkaniu grupowym.
[interaction id=”5590f7cb17ada36c53672ee0″]
Kibice pogromców Brazylii nie mają nic przeciwko temu, by scenariusz sprzed czterech lat, kiedy ich pupile awansowali do wielkiego finału, ulegając później jednak Urugwajowi, spełnił się także i tym razem. Choć bukmacherzy za złotówkę postawioną na awans „Guarani” płacą ok. czterech razy więcej, nie dając im tym samym większych szans na pokonanie przeciwnika, porażka czarnego konia turnieju wcale nie musi dojść do skutku. Argentyna już 22 lata czeka na 15. zwycięstwo w Copa America i część jej sympatyków zaczyna coraz śmielej mówić o pewnego rodzaju klątwie wiszącej nad nią. Inni zaś uważają, że problem „Biało-błękitnych” może stanowić przynależność klubowa członków drużyny Martino. W 1993 r., gdy Argentyna po raz ostatni zdobyła złoto, aż 15 z 22 jej futbolistów reprezentowało barwy rodzimych klubów, a udział w CA stanowił dla nich doskonałą okazję do pokazania swych umiejętności szerszej publiczności. Teraz tylko jeden z powołanych na chilijski czempionat piłkarzy – Fernando Gago z Boca Juniors – zarabia na chleb, grając w ojczyźnie. Czy rzeczywiście kryje się w tym jakaś prawidłowość? Odpowiedź poznamy już niebawem.