Eliminacje do Ligi Konferencji Europy. Wisła Kraków nie chciała wygrać ze Spartakiem Trnava


Spartak Trnava wygrywa 3:1 z Wisłą Kraków w III rundzie eliminacji do Ligi Konferencji Europy. „Biała Gwiazda” w bardzo trudnej sytuacji przed rewanżem w dawnej stolicy Polski

9 sierpnia 2024 Eliminacje do Ligi Konferencji Europy. Wisła Kraków nie chciała wygrać ze Spartakiem Trnava
Jakub Gruca / 400mm.pl

Wisła Kraków znowu to zrobiła. Pokazała, jak nie grać w Europie. Tym razem oprawcą krakowian został znany już dobrze polskim kibicom Spartak Trnava. Pewne zwycięstwo 3:1, choć wydawało się, że „Biała Gwiazda” zrehabilituje się za kompromitację w Wiedniu. Niestety, marzenia o Europie stają się coraz bardziej odległe.


Udostępnij na Udostępnij na

Mecz dwóch połówek. Pierwsza solidna, druga fatalna. Dużo desperacji, trochę pecha. Można gdybać, co by było, jeśli Angel Rodado trafiłby w światło bramki zamiast w słupek w 64. minucie spotkania, ale to raczej mija się z celem.

Obiecująca pierwsza połowa

Wisła Kraków była gorsza od Spartaka Trnava. W pierwszej połowie udało się to zamaskować. Goście mieli grę pod kontrolą, jakoś to wyglądało. Było parę akcji, anielski duet Rodado – Baena nie dał się schować w kieszeni defensorów gospodarzy, co znacząco ułatwiało cały proces wyprowadzania akcji. Wisła wykorzystała to tylko raz. Po fatalnym błędzie Spartaka Baena wyszedł jeden na jeden z Żigą Frelihem, bramkarzem rywali. Pierwsza próba zakończyła się interwencją, piłka wróciła do Baeny, ten zagrał do Rodado, a Hiszpan po prostu władował piłkę do siatki.

Wynik udało się utrzymać do końca pierwszej połowy, choć trzeba przyznać – Spartak Trnava robił wiele, żeby gola do szatni zdobyć. Dobrze jednak wyglądała asekuracja. Zawsze, nawet w ostatniej chwili, znalazł się jakiś Alan Uryga, który na chwilę ugaszał pożar.

Tego zabrakło w drugiej odsłonie pojedynku. Spartak Trnava, nie oszukujmy się, nie grał pięknego futbolu. To przeciwnik o klasę gorszy od Rapidu Wiedeń, przeciwko któremu Wisła doznała tragicznej klęski. Nie były to ataki trudne do odczytania. Było sporo chaosu, błędów w komunikacji, niecelności.

Seria prezentów dla Spartaka Trnava

Piłkarze spod znaku „Białej Gwiazdy” bardzo chętnie dawali przestrzeń swoim rywalom. Tak po prostu, w prezencie. Doskonały przykład to gol na wyrównanie. Michal Duris, 36-letni Słowak, oszukał defensywę Wisły, mając obok siebie trzech piłkarzy gości, zdążył przyjąć piłkę i strzelić gola na dłuższy słupek. Zawodnicy „Białej Gwiazdy” wyglądali tak, jakby mieli na siebie powpadać.

Czego zatem tak naprawdę zabrakło wiślakom? Solidnej defensywy i odpowiedniej mentalności.

Drugi gol to też dosyć zagadkowa sprawa. Piłka zagrana bezpośrednio przez Żige Freliha pod pole karne Wisły, defensywie urywa się Roman Prochazka, 35-letni Słowak. Wychodzi Kamil Broda, panicznie interweniuje Wiktor Biedrzycki. Co z tego wychodzi? Ano nic dobrego, bo piłka wpada pod nogi 27-letniego Philipa Azango, który wyprowadza Spartak Trnava na prowadzenie. Piękny, soczysty wolej, zagranie z pierwszej piłki. Kamil Broda nie miał jak wrócić do optymalnej pozycji – to właśnie efekt jego fatalnego braku porozumienia się z Biedrzyckim. Panowie wyglądają, jakby grali razem pierwszy raz. Formacja defensywna Wisły Kraków przypominała grupę przypadkowych przechodniów z krakowskich ulic, którzy nagle dostali zadanie reprezentowania jednej z większych piłkarskich marek w Polsce. To absolutnie nie ma prawa się udać.

Bramka na 3:1 to już taki gol ala gwóźdź do trumny. Zupełna dezorganizacja w defensywie i ponownie Michal Duris, tym razem główką. Czy jest sens dodawać coś więcej? Nie wydaje mi się.

Lanie od Rapidu, fatalna porażka ze Spartakiem

Mogło być pięknie, mogło być cudownie i kapitalnie. Legia Warszawa i Wisła Kraków mogły nam pokazać, że te europejskie puchary można jeszcze podbić. Piękna historia, piękny sen mógł trwać, zamiast tego Wisła przyjęła drugi przepotężny cios.

I szczerze nie mam pojęcia, czy łatwiej usprawiedliwić przegraną ze Spartakiem Trnava, czy może tę kompromitację z Rapidem Wiedeń. Naprawdę nie wiem. Jedno i drugie to skandal. Oczywiście, nie oczekiwałem, że „Biała Gwiazda” w Wiedniu dokona jakiejś remontady. Samą porażkę można usprawiedliwić, ale tęgie lanie – już nie do końca.

Casus związany z meczem ze Spartakiem Trnavą jest o tyle trudniejszy do osądzenia, że różnica bramek nie była aż tak kolosalna jak w stolicy Austrii, ale z drugiej strony gospodarze nie grali wcale wybitnego futbolu. Po prostu korzystali z prezentów. Sposób organizacji ofensywnych akcji był tak chaotyczny, pozbawiony jakiejkolwiek logiki, że strach, który obleciał Wisłę, był kompletnie nieuzasadniony.

Po pierwszej bramce trzeba wyprowadzić kolejny szybki cios i następny. Udało się jeden raz, może udać się drugi. Zabrakło takiego myślenia. Piłkarze Wisły Kraków stwierdzili – dobra, jest prowadzenie, wracamy do tyłu, będziemy tego bronić, może szczęście się do nas uśmiechnie i to utrzymamy do końca. Problem tkwi w tym, że jeżeli cała mentalność zespołu jest oparta na szczęściu, to ono się nie pojawi. Trzeba chcieć wygrać mecz – Wisła Kraków z upływającym czasem coraz mniej pragnęła wyjazdu z Trnawy jako zwycięzca. Zaczęło się tylko od głupich błędów w defensywie, potem już całkowicie oddano inicjatywę rywalowi.

Brak mentalności zwycięzcy i za słaba defensywa

Podsumujmy. Czy porażka jest winą Kazimierza Moskala? Nie sądzę. Taka, a nie inna sytuacja na boisku była bardziej efektem strachu piłkarzy Wisły Kraków niżeli jakichś taktycznych założeń. Sukiennicki, Baena, Rodado – oni wszyscy byli gotowi, żeby zrobić swoje. Żeby jednak ta trójka mogła wziąć sprawy w swoje ręce, trzeba było wyjść ze swojej połowy. To zadanie już przerosło Wisłę Kraków.

Kolejna sprawa – Wisła Kraków ma za słabą defensywę. Nawet na pierwszą ligę, a co dopiero na jakieś europejskie ambicje. Jedynym atutem defensywy „Białej Gwiazdy” były te wybicia. W pierwszej połowie nawet ten proces oddalania zagrożeń nie wyglądał na losowy pomysł na obronę, który pojawił się w głowie Biedrzyckiego/Urygi/Mikulca/Kiakosa – wyglądało to na jakiś element planu. W drugiej części piłki ze swojego pola karnego pozbywano się na oślep. W każdą możliwą stronę świata. Żadnych szans na to, by chociaż na chwilę odetchnąć, nie mówiąc nawet o wyprowadzeniu kontry.

W Krakowie trzeba będzie wygrać różnicą minimum trzech goli. Inny scenariusz sprawi, że europejska przygoda „Białej Gwiazdy” zostanie zamknięta. Tymczasem w Trnawie do kolekcji ogranych polskich klubów obok Legii Warszawa i Lecha Poznań ląduje Wisła Kraków. Wielkie marki z niechlubną cechą wspólną.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze