Dominik Tomczak: „Gdy już osiągnę poziom III ligi, to chciałbym powalczyć tutaj o II ligę. Daję sobie na to dwa lata” (WYWIAD)


Porozmawialiśmy z trenerem czwartoligowego KS Kutno

24 marca 2020 Dominik Tomczak: „Gdy już osiągnę poziom III ligi, to chciałbym powalczyć tutaj o II ligę. Daję sobie na to dwa lata” (WYWIAD)
Martyna Kowalska

Ma zaledwie 33 lata, ale bilansem jego drużyny może zawstydzić niejednych starszych stażem kolegów po fachu. Dominik Tomczak, bo o nim mowa, drugi sezon z rzędu udowadnia, że poczynania jego ekipy to nie jest przypadek. KS Kutno pod jego wodzą miało bić się o utrzymanie, ale ostatecznie na koniec rundy jesiennej zajęło fotel lidera.


Udostępnij na Udostępnij na

KS Kutno pod jego wodzą w lidze stoczyło 49 meczów. 34 razy jego podopieczni schodzili z boiska z tarczą, sześciokrotnie dzielili się punktami i tylko dziewięć razy musieli ulec rywalom. Stosunek bramkowy Kutna, odkąd Tomczak objął drużynę, to 120:56 (za oficjalnym kontem klubu na Facebooku). Trzeba przyznać, że jak na młodego szkoleniowca jest to naprawdę niezły bilans.

Jak bardzo zmieniła się kutnowska drużyna, odkąd Tomczak zadebiutował na ławce trenerskiej? Jaki zwyczaj szkoleniowiec ma po zdobyciu bramki przez jego podopiecznych? Jaki ma stosunek do swoich piłkarzy? Na kim się wzoruje? Jak piłkarze KS Kutno spędzają przerwę spowodowaną epidemią koronawirusem? Jaki jest możliwy plan dokończenia rozgrywek? Co jest jednym z powodów, przez które polska piłka klubowa się nie rozwija? O tym i nie tylko w rozmowie poniżej. Zapraszamy do lektury!

***

26 maja 2018 roku. Chyba nie muszę przypominać, co to za data?

Takich rzeczy się nie zapomina. To był mój debiut na ławce trenerskiej w meczu ze Strykowem. 

Brawo! A wynik?

Oczywiście. 2:1 dla nas. 

A nie czasami 2:0? Gdy przeglądałem oficjalny fanpage klubu, to właśnie taki wynik tam widniał…

W życiu! Doskonale pamiętam, że prowadziliśmy 1:0, wyrównującą bramkę zdobył Rafał Serwaciński. Głową po rzucie rożnym. Pamiętam, bo tak się składa, że to nasz były zawodnik. (Śmiech)

W takim razie zwracam honor. Ale wracając do tego meczu. To był Pana nieoficjalny debiut. A co z tym oficjalnym?

To był sparing…

Zgadza się. Przeciwko?

Przeciwko Wiśniowej Górze. Przegraliśmy 0:1. Ale oficjalny debiut w ligowym boju to był wyjazd do Działoszyna. Po pełnym dramaturgii meczu z Wartą wygraliśmy 4:3. Choć wygrywaliśmy 4:1…

Trochę czasu od tego momentu minęło. Jak zmieniła się na przestrzeni tego czasu Pańska ekipa?

Trudne pytanie… Na pewno przewinęło się przez nią sporo zawodników. Wiadomo, że to są moje, jakby nie patrzeć, pierwsze lata w piłce seniorskiej, na nieco wyższym, poważniejszym poziomie. Muszę przyznać, że dzisiaj mam nieco inny klucz dobierania zawodników. 

To znaczy?

W początkowym etapie mojej pracy jako trener miałem tych zawodników, którzy chcieli do nas przyjść. Wówczas plany klubu były nieco inne. Szkoleniowcem był Michał Bistuła. Miał stworzyć drużynę, która planowała włączyć się do walki o III ligę, ale miał on o tyle trudno, że wycofali się sponsorzy. Dlatego też niedługo potem zrezygnował. I, co ciekawe, nie było zbyt wielu chętnych trenerów. Ja byłem jednym z tych, którzy dostali szansę, i pamiętam, że na pierwszym treningu i po rozmowach z prezesem, jak to ma dalej wyglądać, z 23 zawodników raptem dziewięciu wyszło na trening.

Trzeba było użyć kontaktów?

Zaczęliśmy dzwonić. A to trochę do Widzewa, do ŁKS-u, ale też innych klubów. I tak się składa, że ci zawodnicy do nas powoli spływali, ale nie było ich zbyt wielu. Kasa się też nie przelewała, więc musieliśmy mieć całkiem młodą drużynę. Pierwszy cel, jaki mieliśmy, to rzecz jasna utrzymanie się. Raczej nikt w nas nie wierzył.

Jakby nie patrzeć, sprawiliście niedowiarkom małego psikusa, bo zamiast walki o utrzymanie niemalże do samego końca była walka o najwyższe cele.

No można tak powiedzieć. Już w drugiej kolejce zostaliśmy liderem, a potem zaliczyliśmy pięć, albo nawet sześć zwycięstw z rzędu. No i nie da się ukryć, że była to jakaś mała niespodzianka. Aczkolwiek większość zawodników, która do nas trafiła, to byli piłkarze niechciani w swoich klubach.

Jednym z nich był Łukasz Dynel?

Nie, nie, Dynel przyszedł do nas dopiero rok później. Zimą. Tak się składa, że ja Łukasza chciałem wcześniej, ale nie chciał go puścić NER (LKS Termy NER Poddębice – przyp. red.). Ale z takich zawodników, którzy wtedy przyszli, jest chociażby Adrian Marcioch, który został królem strzelców i dzisiaj jest w Lechii Tomaszów

I to jego miał zastąpić właśnie wcześniej wymieniony Dynel?

Zgadza się. I trzeba przyznać, że Łukasz z tej roli wywiązał się znakomicie.

Można powiedzieć, że ma Pan rękę do napastników?

Nie mogę zaprzeczyć. (Śmiech) Ale już nieco poważniej… Z tych zawodników, którzy wtedy u nas byli, a cały czas czynnie gdzieś tam grają, to chociażby Przemek Nawrocki. To także napastnik, który teraz w Warcie Sieradz w rundzie jesiennej nastrzelał niemało goli. Na szerokie wody wypłynął na pewno Michał Cichacki, który dzisiaj w Liderze Włocławek walczy o III ligę w kujawsko-pomorskim. Także można powiedzieć, że paru fajnych chłopaków się z tej mojej ekipy przewinęło. A ja wrócę jeszcze do tego psikusa. Na pewno łatwiej się gra, kiedy nie ma presji, kiedy nikt nie wymaga cudów i kiedy nikt tak naprawdę niczego wielkiego nie oczekuje. Ale też muszę przyznać, że chłopaki zrobili w szatni bardzo sympatyczną atmosferę.

Łukasz Dynel: „Uznałem, że warto by sprawdzić się za granicą. I na razie nie żałuję” (WYWIAD)

Z tego co wiem, KS Kutno to jedna wielka rodzina. Nie ma żadnych obozów w drużynie. Każdy poszedłby za każdym z osobna w ogień…

Nie będę ukrywać, że jest to dzisiaj mój klucz, jeśli chodzi o dobór zawodników. Każde umiejętności stricte techniczne, piłkarskie można nadrobić walecznością. Ale jeśli ktoś jest w szatni bucem i będzie tylko sam siedział, to nic z niego nie będzie. Nikt mu nie poda piłki, nikt mu nie będzie ufać. To ma być kolektyw. Gdy zawodnik przychodzi, to przez tydzień my go obserwujemy trochę pod kątem jego umiejętności piłkarskich, ale także psychologicznych. Tego, jak on się zachowuje w grupie, jaki kontakt ma z grupą i jak grupa go akceptuje. Tak na przykładzie tych zawodników, którzy zimą zasilili nasze szeregi, to był ten sam schemat. Wiemy, że są to piłkarze ograni, jakieś umiejętności piłkarskie na pewno mają, ale bardzo ważnym czynnikiem było też to, jak oni wkomponowali się w szatnię. Masz dobry stosunek do swoich nowych kolegów z drużyny? To istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostaniesz u nas na dłużej.

Zbudował Pan bardzo solidną ekipę, ale to nie wszystko. Można powiedzieć, że jest Pan architektem pełną gębą, bo również pod Pańską wodzą drużyna zbudowała na swoim stadionie prawdziwą twierdzę. KS Kutno jako jedyny zespół IV ligi łódzkiej nie odniósł domowej porażki. Ba, w roli gospodarza stracił raptem cztery gole…

Zgadza się. Wszystkie mecze wygraliśmy. Nie straciliśmy nawet jednego punktu. Czy jest to twierdza? Szczerze mówiąc, ja bym tak powiedział dopiero po zakończonym sezonie. Jeśli taki stan rzeczy utrzymałby się do zakończenia rozgrywek, to faktycznie, wtedy można by nazywać to prawdziwą twierdzą, ale oczywiście to tylko połowa sezonu była. Owszem, w rundzie jesiennej na swoim stadionie grało nam się znacznie łatwiej niż na wyjazdach. Takie też było założenie. Przypomnę tylko, że chcieliśmy, by funkcjonowało takie powiedzenie, że KS Kutno to jest taki klub, do którego jak się przyjeżdża, to wyjeżdża się stamtąd na tarczy. I to bardzo chłopaków mobilizowało. Dodatkowo kibice na pewno byli dzięki temu zadowoleni. Chociaż na wyjeździe też swoją drogą nie najgorzej nam szło. A efektem tego jest to, że zimowaliśmy jako lider.

Miałem okazję raz być na meczu w Kutnie, choć był to dla mnie niemały wyczyn, gdyż musiałem przemierzyć 100 kilometrów. Jednak przebyta daleka droga nie zraziła mnie ani trochę. Nawet, muszę przyznać, że po prostu zachwyciła mnie atmosfera. Było to wówczas hitowe starcie z Polonią Piotrków, w którym, obok piłkarzy, najlepszy chyba okazał się spiker. Można było poczuć, że to prawdziwy pasjonat.

Jeśli chodzi o Pana Jurka Papiewskiego, to jest on spikerem od lat. I to słychać na meczach, że doskonale wykonuje swój fach. Poza spikerowaniem, jeśli w ogóle taki wyraz istnieje (śmiech), to zajmuje się także komentowaniem koszykówki w naszym mieście. On jest urodzonym komentatorem i spikerem. Doskonale potrafi robić atmosferę. Świetnie czuje, na co może sobie pozwolić, kiedy należałoby, że tak powiem, rozruszać kibiców. I to na pewno nam pomaga. Chociaż, nie ukrywam, że czasami, kiedy Pan Jurek na meczu krzyknie: „fantastyczny strzał Łukasza Dynela i jeszcze lepsza parada bramkarza!”, ja w tym czasie muszę poczekać, by przekazać coś swoim zawodnikom, bo jest tak głośno! (Śmiech)

Pamiętam, że gdy kibice mają do przekazania coś niezbyt ładnego, to wówczas również spiker wkracza do akcji…

Tak, Pan Jurek dba o kulturę na trybunach. Gdy kibice pokrzykują jakieś przekleństwa, to automatycznie są zagłuszani.

Ogromne wrażenie to na mnie zrobiło. Rzadko, a może wcale nie widziałem tak dobrej atmosfery na meczach i aktywnego udziału spikera. Zwłaszcza że to IV liga.

To bardzo nam miło. Bardzo się cieszymy. Kibiców mamy naprawdę wspaniałych. Na mecze przychodzi ich całkiem spora liczba, a są też takie spotkania, kiedy tych kibiców jest naprawdę jeszcze więcej. Piłkarzom o wiele łatwiej się gra, kiedy wiedzą, że mają za sobą gromadę sympatyków, którzy głośno ich dopingują i żywo reagują na wydarzenia boiskowe. Zdobycia bramki oklaskiwane przez kibiców zawsze jest o niebo lepsze. No i też piękna to rzecz, kiedy po meczu jest z kim przybić piątkę. Powtórzę się po raz kolejny, ale naprawdę piłkarzom gra się wtedy o wiele łatwiej. Nawet ostatnio, gdy byliśmy w Sieradzu, gdzie był zorganizowany doping, na nas zrobiło to niemałe wrażenie. Ba, całe to oświetlenie, gra o 19:00 przy sztucznym świetle. No, można się poczuć jak w europejskich pucharach!

Wróćmy do Pana. Skąd się wzięła ksywka „Guardiola”?

To proste. Mówią na mnie „Guardiola”, bo jestem niski i łysy (śmiech). Był taki mecz, chyba ze Zduńską Wolą, kiedy to na trybunach siedział ulubieniec kutnowskiej publiczności, Gracjan Sobczak, no i krzyczał on „Guardiola, wpuść łysego!”. I tak to jakoś do mnie przylgnęło. Wiadomo, że jak jest się trenerem, to trzeba być w pełni skupionym na swojej pracy, ale nie będę ukrywać, że słychać, co kibice krzyczą. I nieraz z trybun było słychać „Guardiola, zrób to, zrób tamto”. A i dodam tylko, że ja mam specyficzną cieszynkę po tym zdobyciu gola. Kiedy moi podopieczni zapakują bramkę, to robię fikołka. I pamiętam nawet, że gdy kiedyś nie zrobiłem, nie pamiętam, czy zapomniałem, czy tak jakoś wyszło, ale z trybun poleciało „Guardiola, gdzie fikołek?”. (Śmiech)

Powstały o Panu też memy.

Tak. W gazecie lokalnej było kiedyś coś à la znajdźcie różnice, było tam moje zdjęcie i podpis „on wygrał Ligę Mistrzów, a Łysy jeszcze nic”…

À propos Guardioli. To jest Pański trenerski wzór do naśladowania? Czy może jest nim inny szkoleniowiec?

Ktoś mi kiedyś wytłumaczył, że aby się na kimś wzorować, to trzeba z nim pracować. Nie chciałbym się wzorować wyłącznie na tym, jak gra drużyna, bo żeby odwzorować grę tej drużyny, trzeba poznać całą filozofię. Ujrzeć, w jaki sposób drużyna nad tym pracuje. Jeśli chodzi o trenerów, to ja bardziej wzoruje się na tych, z którymi miałem okazję pracować.

Więc na kim się Pan wzoruje?

Między innymi na Piotrku Mosórze (obecnie trener Znicza Pruszków – przyp. red.). Można go kojarzyć z Widzewa Łódź, z Legii Warszawa czy z Ruchu Chorzów. Na Sergiuszu Wiechowskim, u którego byłem asystentem w czwartoligowym Karczewie, potem razem prowadziliśmy grupy młodzieżowe w Warszawie, więc od niego również się wiele nauczyłem. Bardzo wiele wyniosłem też od Piotra Wojdygi, byłego bramkarza Olimpii Poznań czy Polonii Warszawa. Z nim też pracowałem w Warszawie i w kadrze Mazowsza. Bardzo wiele się od nich nauczyłem. Pamiętam, że u Pana Trenera Mosóra zawsze trzeba było meldować, kazał sprawdzać, czy wszystko przygotowane, czy rozpiski do odprawy przed meczem są gotowe… No, było trudno, ale muszę przyznać, że wiele mnie to nauczyło. A, no i zapomniałbym o Tomaszu Reginisie, który przecież walczył z Polonią Warszawa przeciwko FC Porto o Ligę Mistrzów. On był również jednym z tych trenerów, z którymi pracowałem w Unii Warszawa, i naprawdę od każdego z nich wyniosłem wiele dobrego.

Czyli to na nich wzoruje się Pan w pracy?

Dużo, bardzo dużo bazuję na wiedzy, którą mi przekazali. Nawet dzisiaj, gdy nie potrafię sobie z czymś poradzić, to proszę ich o pomoc. Konsultuję z nimi jakieś rzeczy, jakiś problem, wątpliwości, to, jak się zachować, czy nie za lekko, czy nie za ciężko. Nigdy nie ma wtedy problemu. Po prostu dzwonię, pytam, tłumaczę, o co chodzi, i zawsze mi doradzą. A ja te rady wprowadzam w życie. Nie mogę też zapomnieć o trenerze Pawle Ślęzaku, który jest moim stróżem. Pan Trener dba o to, żebym cały czas twardo stąpał po ziemi, a chmury i gwiazdy zostawił pilotom.

Mam nieodparte wrażenie, że jest Pan dla swoich piłkarzy niczym kumpel. Chyba nie obrazi się Pan z tego powodu?

Oczywiście, że się nie obrażę. Wiadomo, że są pewne tajemnice szatni, ale mam taką zasadę, że jeśli zawodnikowi coś się nie podoba, to nie rozmawiamy o tym na forum. Wiem, że są tam gracze starsi. Nie mam zamiaru podważać ich autorytetu. Przecież ja jestem w stosunku do niektórych jak gówniarz. Dodam tylko, że mamy jednego piłkarza, który ma 39 lat i, tak jak mówię, nie mam zamiaru podważać autorytetu bardziej doświadczonych zawodników. Ale żeby nie było, gdy któryś z piłkarzy coś odwali, to dostanie konkretny ochrzan. Ja tego nie ukrywam, tak już u mnie jest. Jednak jeśli mam coś naprawdę gorzkiego do powiedzenia, to staram się to robić w takim pokoju. Pokoju zwierzeń. Zawodnik przychodzi i mówi, że to i tamto mu się nie podoba podczas treningu, nie pasuje mu i w ogóle, to ja mu kulturalnie tłumaczę, dlaczego warto to robić i dlaczego nie powinien tego olewać. Wówczas wymienimy się jeszcze argumentami i tyle. Tak to już jest…

A czy piłkarz może mówić do trenera na „ty”?

Szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to. Wiadomo, że od wielu piłkarzy jestem młodszy i jeszcze z metra cięty, a i to, co najważniejsze, mam dystans do samego siebie. I naprawdę nie przeszkadza mi to. Może jeśli kiedyś będę trenerem przez wielkie T, o ile w ogóle będę, to wiadomo, że zawodnicy będą inaczej na mnie patrzeć. Podejście do mojej osoby, jako trenera, wtedy raczej na 99% się zmieni.

Częściej na „ty” przechodzą starsi zawodnicy?

Nie, jest zupełnie na odwrót. Starszym znacznie łatwiej przejść na „pan”. Być może oni rozumieją, że jestem ich szefem, że to ja tutaj jestem nad nimi i wiadomo, że należy mi się szacunek. Z drugiej strony młodzież uczy się tak naprawdę u nas dorosłej piłki i nie mam zamiaru ich karać za rzeczy, które, jak już wspomniałem, mi nie przeszkadzają.

Jak już wiemy, jest Pan młodym trenerem – raptem 33 wiosen za Panem, a mimo to na stanowisku szkoleniowca pozostaje od ponad 600 dni. To dość rzadkie zjawisko w polskim futbolu. Od najniższego do najwyższego poziomu rozgrywkowego…

No, zadebiutowałem w IV lidze prawie dwa lata temu i jeszcze mnie nie wywalili. (Śmiech)

I chyba się na to nie zanosi. Przypomnę, że przejmując drużynę, miał Pan walczyć o utrzymanie. Akurat tak się złożyło, że zamiast tego walczyliście o awans. Niektórzy mówili, że to przypadek, że czysty fart, ale trudno mówić o przypadku, kiedy coś takiego robi się drugi raz z rzędu. Przed obecnym sezonem również mówiono, że kutnowskiej ekipie grozi walka o pozostanie w IV lidze. I znów wszystkich ona zaskoczyła…

Pamiętam, że po tej pierwszej rundzie, kiedy to traciliśmy do Radomska chyba siedem lub osiem punktów, w moim debiutanckim sezonie, to wszyscy mówili, że miałem szczęście, bo Marcioch mi odpalił i zrobił robotę, zdobywając sporo bramek, że nikt się nie sprężał i w zasadzie graliśmy bez presji, więc jakoś to wyszło, ale że już w rundzie wiosennej będziemy mieć kłopoty. Mówili, że runda wiosenna to będzie weryfikacja i że będzie gorzej. Dużo gorzej. Poza tym wypominali mi, że nie mam doświadczenia i wreszcie będę musiał zapłacić frycowe. Koniec końców zajęliśmy solidne trzecie miejsce. Przed drugim sezonem taka sama gadka. Z tym, że jeszcze narracja była tym razem taka, że pół kadry niemalże straciłem. Między innymi Adrian Marcioch został królem strzelców, więc na logikę musiał odejść. I jeszcze kilku innych czołowych graczy odeszło.

Trochę się kadra posypała…

Mówiono mi: „Dominik, ty naprawdę za grosz szczęścia znaleźć nie możesz”, „żeby tylko był środek tabeli” i tego typu rzeczy. Wiadomo, człowiek musi wówczas zacisnąć zęby i za wszelką cenę robić swoje. I dzisiaj mogę z ręką na sercu powiedzieć, że decyzje transferowe przed tym sezonem były znowu trafione. Przyszli zawodnicy, którzy to pociągnęli, i dzięki temu sytuacja w tabeli jest jaka jest. Szkoda, że dzisiaj tej ligi nie ma. Zimą również przyszło paru wartościowych chłopaków i czuję, że to także mogą być naprawdę solidne wzmocnienia.

No właśnie. Jak obecnie wygląda sytuacja w klubie? Zawodnicy dostają jakieś plany treningowe?

Codziennie raportują. Mają rozpisane cztery treningi w tygodniu. Muszą wyjść pobiegać, zrobić taki solidny trening biegowy i nie ma zmiłuj.

Jak wygląda taki raport? Jak Pan sprawdza, czy też upewnia się, że piłkarze zrobili swoje?

Wszystkie treningi biegowe wykonujemy na aplikacjach Endomondo. Tego się raczej nie da oszukać. Po każdej sesji są zobowiązani zrobić zdjęcie i wysłać mi na Messengerze. Ja sobie to wklepuję do bazy i dodatkowo w soboty mają większe takie, że tak powiem, zabawy biegowe i treningi strumieniowe, by zaakcentować to, że w soboty, jak to w dzień meczowy, wysiłek jest zazwyczaj największy. Chociaż wiadomo, że same ćwiczenia i bieganie nie zastąpią rytmu meczowego. Ja to po sobie wiem. Co innego jest tylko biegać, a co innego biegać za piłką, wykonywać sprinty, oddawać strzały, przepychać się… To zupełnie co innego.

Ale coś trzeba robić, żeby utrzymać formę.

Oczywiście. Tym bardziej, że na razie nie wiemy, co będzie dalej. Dlatego trzeba w tym czasie pozostać w jak najlepszej formie.

Na ten moment data powrotu do grania to 26 kwietnia, ale tak naprawdę nikt nie wie, czy to ostateczny termin. Może być tak, że runda wiosenna w ogóle się nie odbędzie.

Powiem tak. Ja jako trener mogę myśleć dwojako. Z jednej strony mam z moją ekipą pierwsze miejsce i mamy sześć punktów przewagi. I nie sądzę, by to był przypadek, że jesteśmy liderem. Sześć punktów przewagi nie wzięło się znikąd. To moim zdaniem dość wyraźna przewaga po 17 meczach. W przypadku zakończenia sezonu w tym momencie, a co za tym idzie, naszego awansu, nie uważam, by to była decyzja krzywdząca kogokolwiek. Gdybyśmy mieli tylko punkt przewagi, albo dwa, to może jeszcze wtedy można byłoby mówić o jakiejś dużej niesprawiedliwości. Ale sześć oczek to już konkretny wynik.

Ale może Pan myśleć dwojako…

Jeśli już mielibyśmy grać, to warto przyjrzeć się pomysłowi Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Jest on troszkę wzięty z ekstraklasy. Miałoby to polegać na tym, że jedna połowa tabeli będzie grupą spadkową, a druga grupą mistrzowską. Natomiast tylko wtedy, kiedy pojawiłaby się szansa grania. A widząc to, co się dzieje (pandemia koronawirusa – przyp. red.), to na ten moment trzeba brać pod uwagę przede wszystkim zdrowie piłkarzy. Wszystkich nas to zaskoczyło i nie wierzę, by w najbliższym czasie to się poprawiło.

Daniel Kawka: „Nie wyobrażam sobie, by po tak długiej przerwie piłkarze wrócili ot tak do regularnego grania co trzy dni…” (WYWIAD)

Ale trzeba przyznać, że pomysł ŚZPN-u bardzo ciekawy.

Zgadza się. Gramy osiem meczów każdy z każdym i potem wyjdzie, kto będzie najlepszy. Tylko wtedy pytanie, co zrobić z dotychczas zgromadzonymi punktami. Czy wszystko zresetować, czy zachować tak, jak jest obecnie.

No i pytanie, kiedy można by to rozegrać. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w niższych ligach, ale wiem, że w ekstraklasie i ogólnie na szczeblu centralnym chcieliby zakończyć rozgrywki przed 30 czerwca. Wówczas kończą się piłkarzom kontrakty.

W niższych ligach także coś takiego funkcjonuje. Od 1 lipca zawodnik staje się wolny.

Jednakże nie obawia się Pan, że jeśli trzeba będzie dokończyć sezon, to zawodnicy będą musieli grać niemalże non stop co trzy dni, a to oznacza, że prawdopodobieństwo kontuzji będzie niezwykle wysokie? Szczególnie że to IV liga i nie w każdym klubie zawodnicy podtrzymują formę podczas tej przerwy…

Ja chciałbym się skupić tylko na sobie i na swoich podopiecznych. Jak już tłumaczyłem, moi piłkarze dbają regularnie o to, aby być jak najlepiej, mimo tego, że nie ma normalnych treningów, przygotowanym do rozpoczęcia rozgrywek. My cały czas czekamy, aż wznowią rozrywki, i jeśli sytuacja z tym wirusem uległaby zmianie, to jesteśmy w stanie od razu zacząć grać. Dodatkowo zawodnicy, którzy mają jakieś kontuzje i urazy, są w stałym kontakcie z naszym fizjoterapeutą. Jeśli coś im dolega, to mogą nawet do niego przyjechać. Jesteśmy przygotowani do rozgrywek na całego.

Natomiast granie co trzy dni nie byłoby wskazane po takiej przerwie.

Na poziomie IV ligi po tak długiej przerwie, kiedy to ostatni mecz sparingowy rozegraliśmy dopiero 7 marca, mielibyśmy grać, załóżmy, po weekendzie majowym co trzy dni, to powiem szczerze, jest to nierealne dla organizmu. Niemożliwe. Nawet będąc w treningu biegowym. Już wspominałem o tym, że gra w piłkę a bieganie to co innego. Dlatego ten pomysł z tymi grupami spadkową i mistrzowską wydaje się naprawdę przyzwoity. Wówczas zamiast 17 meczów musielibyśmy rozegrać tylko osiem. Spokojnie do wykonania w sześć tygodni.

Zapewne rozmawiał Pan o tym z piłkarzami. Jak oni się zapatrują na dalszą część sezonu?

Wszyscy bez wyjątku chcieliby grać. Natomiast pod jednym warunkiem – musi być bezpiecznie. I ja to w pełni rozumiem, bo sytuacja jest naprawdę groźna. Nie wiadomo, jak się rozwinie, a zdrowie jest w tym wypadku najważniejsze. Dopóki nie będzie sygnału, że wrócimy do normalności, to nic z tego. Ja sam mam dwa bary. One są z wiadomej przyczyny dzisiaj zamknięte. Powtórzę się po raz kolejny, dopóki na zewnątrz nie będzie bezpiecznie, dopóty my nie wejdziemy na boisko.

Zmieniając temat na nieco luźniejszy. Wiem, że lubi Pan robić żarty. 

No, zdarza się…

Rok temu w prima aprilis miał Pan na dobre opuścić KS Kutno…

Zgadza się. Miałem zasilić szeregi RKS Radomsko, ale coś nie pykło… (Śmiech) Chociaż oczywiście to był żart. Propozycji z Radomska nie było. Była propozycja z innego klubu w tym samym czasie, ale, tak już zupełnie szczerze, powiedziałem sobie, że mam coś do zrobienia w Kutnie. Gdy już osiągnę tutaj poziom III ligi, to chciałbym tutaj powalczyć o II ligę. Daję sobie na to dwa lata.

Bardzo ambitnie…

Powiem tak. Trudno dostać się dopiero na kurs trenerski UEFA PRO, a zrobienie awansu z III ligi do II ligi jest chyba łatwiejsze, bo wtedy można warunkowo starać się o dostanie na ów kurs, gdyż na trzecim poziomie rozgrywkowym (II liga – przyp. red.) można tylko warunkowo posiadać licencję UEFA A, a w perspektywie dłuższej pracy trzeba mieć już UEFA PRO. A posiadając tę licencję, można dużo więcej zdziałać w piłce. Jeżeli na półtora roku 23 trenerów się dostaje, z czego 15 było wcześniej czynnymi piłkarzami lub też mogą to być asystenci z ekstraklasy, to moim zdaniem jest to trochę słabe. Moim zdaniem więcej trenerów powinno dostawać szansę. Dlaczego nie możemy sprawić, by w niższych ligach czy w grupach młodzieżowych byli lepsi, a co za tym idzie, bardziej kompetentni trenerzy? Dlaczego ograniczamy liczbę młodszych, ale ambitnych trenerów? Ci starsi boją się konkurencji?

Nie jestem ekspertem, ale pewnie coś w tym jest.

Na przykład w Hiszpanii czy w Niemczech takiego problemu nie ma. Chcesz mieć licencję UEFA PRO? Masz staż? Masz pieniądze? Idziesz i robisz kurs. Po prostu. Dlatego też piłka wszędzie na Zachodzie, nawet na Słowacji, rozwija się, a my jesteśmy w czarnej dziurze.

Myśli Pan, że to jest jeden z powodów?

Uważam, że tak. Spójrzmy na karuzelę trenerską na przestrzeni ostatniej dekady. Nie brakowało choćby takich szkoleniowców, którzy mieli problemy przez korupcję, choć swoje już odcierpieli. Tylko teraz pytanie. Po co dajemy szansę gościowi, który ma, załóżmy, 60 lat? Jak ma się piłka zmienić na lepsze, jeśli uczył jej będzie ktoś, kto tak naprawdę nie podąża za nowymi trendami, nie idzie w pogoni za nowoczesnością? Młodzi trenerzy w ogóle nie dostają szansy.

Włodarze chyba się boją zaufać. Zresztą, jak już mówiliśmy, zaufanie w polskiej piłce to rzadkość. Od B-klasy do ekstraklasy…

No jest to problem. Choć trzeba przyznać, że trochę się to zmienia. I to na lepsze. Chociażby na naszym poziomie ligowym, w IV lidze łódzkiej jest kilku szkoleniowców, którzy mają w swoich obecnych klubach staż podobny, a może nawet większy od mojego. Na pewno długo pracuje Robert Grzesiuk z Polonii Piotrków. On przejął piotrkowian chyba dopiero w okręgówce. Długo pracuje też trener z Kwiatkowic, którego kojarzę już dobre półtora roku. Z drugiej strony trzeba wspomnieć, że finanse miejscowości Kwiatkowice nie pozwalają na to, by lokalna drużyna walczyła o coś więcej niż środek tabeli. W Strykowie jest też trener z co najmniej dwuletnim stażem. Kiedy ja debiutowałem, to on już chyba tam pracował, jeśli dobrze pamiętam. Z kolei tam też nie mają większych szans na osiągnięcie czegoś więcej, też ze względu na finanse. Tak jeszcze nawiążę do sytuacji trenerów. Obok zaufania powinni oni mieć również warunki do tego, by móc pracować, jak się należy.

A jak to wygląda w Kutnie?

W Kutnie nie dysponujemy bazą ze sztucznym boiskiem. Natomiast ja jestem na tyle zawzięty, że takowe boisko podczas przygotowań zimowych zapewniłem. Jednakże w Łowiczu. Trzy razy w tygodniu trzeba było jeździć do Łowicza. A nie było to zbyt łatwe. Dojeżdżali tam zawodnicy z Płocka, z Łodzi czy z Kutna. Wszyscy piłkarze z regionu tam zjeżdżali, byśmy mogli się zimą w spokoju przygotować.

Awansujecie do III ligi. Gracie dwa sezony i według planu lądujecie w II lidze. To, czy sponsorzy Wam pomogą, to chyba pytanie retoryczne?

Najpierw trzeba się w III lidze znaleźć. Chociaż nie ukrywam, że jest teraz taki okres, iż rozmawiamy z zarządem, ustalamy budżet, jaki byłby potrzebny na wypadek awansu. Rzecz jasna poruszamy też temat przyszłych wzmocnień. Prawda jest taka, że już teraz jesteśmy w stanie rozmawiać z konkretnymi zawodnikami w przypadku awansu. Fakt, że mamy obecnie fajną, zgraną ekipę. Jednak awans na wyższy poziom oznacza, że wzmocnienia będą nieuniknione. Musimy pozyskać piłkarzy, którzy w tej III lidze grali, którzy tę ligę znają. A co do kwestii sponsorów. Nie ma z tym problemu. Są zainteresowani naszym klubem sponsorzy, ale też miasto widzi, że chcemy tutaj zrobić coś dobrego. Także możemy spać spokojnie.

Na koniec tradycyjne moje pytanie. Czego można Panu życzyć?

W obecnej sytuacji przede wszystkim zdrowia. Jeśli wszyscy będą zdrowi, to patrząc na zaangażowanie wszystkich w klubie, nie muszę się o nic martwić. Zdrowie jest najważniejsze!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze