Nie chciał ogrywać się w niższych polskich ligach. Zdecydował więc, że się spakuje i spróbuje swoich sił w słowackiej ekstraklasie. Dziś walczy o koronę króla strzelców tamtejszej ligi, choć uważa, że nie to jest najważniejsze, a dobro całego zespołu. Dawid Kurminowski mimo młodego wieku nie buja w obłokach i twardo stąpa po ziemi, walcząc o swoją piłkarską karierę po swojemu.
Zacznijmy od banalnego pytania. Jak zaczęła się Twoja przygoda z piłką?
Mam starszego brata, który grał w Lechu, w Warcie Poznań. Spędzaliśmy dużo czasu ze sobą, grając właśnie w piłkę. Rodzice zabrali mnie w końcu na trening do Kotwicy Kórnik w wieku 5 lat. Nie mogłem tam wtedy nawet trenować, bo byłem za mały. Rodzice jednak przekonali trenera, że jestem bardzo zaangażowany i bardzo bym chciał, i tak zaczęła się moja przygoda z piłką.
I jak później trafiłeś na Słowację, bo nie jest to częsty kierunek dla polskich piłkarzy?
Po Kórniku Kotwica trafiłem do Warty i byłem tam osiem lat. Później przeszedłem do akademii Lecha we Wronkach i tam spędziłem 4,5 roku. Przeszedłem do pierwszego zespołu, ale nie dostawałem szans, nie chciałem już dłużej na nią czekać ani iść do 1. czy 2. ligi w Polsce. Liczyć na to, że za pół roku czy za rok wrócę i będę dostawał po kilka minut. Chciałem wziąć sprawy w swoje ręce. Mój agent znał rynek słowacki i załatwił mi wypożyczenie do Zemplin Michalovce. Bardzo się cieszyłem, bo jednak jest to ekstraklasa, a ja bardzo chciałem trafić do tej najwyższej klasy. Czułem, że mogę grać na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Spędziłem tam rok. Wtedy zainteresowała się mną Żilina i zobaczyła, że fajnie sobie radzę, więc się po mnie zgłosili.
Trudno Ci się było odnaleźć na samym początku?
Jak przyjechałem na Słowację, to w Zemplinie był bramkarz Gerard Bieszczad, który mi bardzo pomagał w wielu sprawach. Od samego początku wziął mnie pod swoje skrzydła. Dopóki nie nauczyłem się języka, to głównie wszystko przez niego załatwiałem i jestem mu za to wdzięczny.
Jak wygląda Twoja sytuacja z językiem? Pewnie już bez problemu?
Tak, bez problemu. Bardzo szybko szło się nauczyć języka, tylko na niektóre słówka trzeba uważać.
Zaskoczyło Cię coś na Słowacji, jeśli chodzi o sam kraj?
Tutaj są bardzo sympatyczni ludzie. Idziesz z psem na spacer, zatrzymują cię i chcą z tobą rozmawiać. Jak już mnie teraz znają i wiedzą, że gram w Żilinie, to też często o coś podpytają. Nie ma takiej bariery i nawet jak się osoby nie znają, to potrafią ze sobą porozmawiać na ulicy.
Polecasz Słowację dla piłkarzy, którzy nie do końca mogą się przebić w PKO Ekstraklasie?
Myślę, że to jest sprawa indywidualna. Ja wybrałem taką drogę i jestem z niej zadowolony. Ktoś inny tutaj przyjedzie i nie będzie tak usatysfakcjonowany. Ja nikomu nic nie sugeruję, to jest moja własna droga.
26 spotkań, 12 goli i pięć asyst. Do lidera klasyfikacji króla strzelców brakuje Ci dwóch trafień. Masz to gdzieś z tyłu głowy?
Nasz klub jest złożony z wielu młodych zawodników i nie czujemy w ogóle takiej presji jak w Polsce. Wiadomo, każdy mecz gramy o trzy punkty, ja gram po to, żeby strzelać bramki, no bo jestem napastnikiem i napastnik od tego jest. Nie wychodzę jednak na mecz z założeniem, że muszę strzelić bramkę i zostać królem strzelców. Nie na tym piłka polega. To jest sport drużynowy i bardziej to się liczy. To też widać po tym, że ja mam 12 bramek, drugi zawodnik ma dziewięć, a trzeci ma ich siedem. Mamy wielu piłkarzy, którzy strzelają te bramki, ale kreowanie sytuacji też jest ważne. Ja też mam kilka asyst i potrafię komuś podać, a on zdobędzie tego gola. Na tej zasadzie działamy. Nie myślę o tym, żeby trafiać w każdym meczu i zostać królem strzelców, ale skupiam się głównie na drużynie.
Bardzo dojrzałe podejście, a gdybyś miał opisać ligę słowacką? O polskiej często mówi się, że jest bardziej fizyczna niż techniczna. A jak to wygląda u Was?
Porównywać za bardzo nie będę, bo tego doświadczenia w ekstraklasie nie mam. Są jednak kluby takie jak Slovan Bratislava, Dunajsta Streda, Trnava, Trencin i oczywiście Żilina, które spokojnie mogłyby sobie poradzić w polskiej lidze i nawet walczyć o te najwyższe miejsca. Tutaj piłka naprawdę jest na wysokim poziomie, jeśli chodzi o intensywność i samą technikę. Nie jest za to aż tak fizyczna, ale ten styl do mnie pasuje.
A jak to wygląda z treningami? Często, gdy Polacy wyjeżdżają za granicę, są zaskoczeni intensywnością treningów.
Mam właśnie tak samo. Gdy już trenowałem z pierwszą drużyną Lecha, czyli z czołowym zespołem w ekstraklasie, wyjechałem do bardzo przeciętnej drużyny na Słowacji. Nie spodziewałem się tego, że mogą mnie zaskoczyć treningi, a po przyjeździe do Mihalovic byłem bardzo zaskoczony intensywnością. Gdy się już do nich przyzwyczaiłem i przeszedłem do Żiliny, to ta różnica była jeszcze większa, więc myślę, że jest wielka różnica między treningami w Polsce a za granicą.
Twoja drużyna również walczy o Puchar Słowacji. Jaką wagę przywiązuje się do tego trofeum? Najważniejsza jest liga czy walczy się w jednym i drugim tak samo?
U nas nie ma tak, że trener przyjdzie i powie, że teraz jedziemy drugim składem i fajnie, jakbyście wygrali, ale nie musicie. Tylko jest właśnie w drugą stronę. W każdym meczu jest nacisk na to, że nieważne, jakim składem wychodzimy i kto gra, wszyscy mają podobne umiejętności i możemy wygrywać każdy mecz. To, że w pucharowym meczu nie było dwóch czy trzech zawodników, nie znaczy, że wyszliśmy drugim składem. Mamy bardzo wyrównaną kadrę i taka sama waga przykładana jest do pucharu, jak do ligi.
Teraz chciałbym Cię zapytać o coś innego. Koronawirus jest z nami już ponad rok i mniej więcej rok temu dostaliśmy komunikat, że Żilina może przestać istnieć. Myślałeś już o innym klubie, szukałeś sobie czegoś?
Mogło to wyglądać poważnie dla osób, które nie do końca były w środku tych wydarzeń. Na tamten moment nie mieliśmy powiedziane, że nie mamy klubu, jesteśmy zwolnieni i mamy sobie szukać nowego pracodawcy. Bardziej niż na piłkarzy wpłynęło to na dziennikarzy, bo dużo osób o tym pisało. Z zewnątrz inaczej to wyglądało niż w wewnątrz. My cały czas trenowaliśmy. Niektórzy zawodnicy zostali zwolnieni, ale to dlatego, że nie doszli do porozumienia z klubem. Ja takiej sytuacji nie miałem i tak samo Jakub Kiwior. Byliśmy w innym położeniu, bo nie mieliśmy problemu, żeby się dogadać, więc zostaliśmy.
Okej, a jeszcze jeśli chodzi o polską ekstraklasę, chciałbyś w niej spróbować swoich sił czy byłby to dla Ciebie krok w tył?
Jak już wyjechałem z Polski i zasmakowałem życia za granicą i różnicy piłki między Polską a samą Słowacją, to raczej nie. Dużo ludzi może uważać, że to nie jest kraj, żeby się rozwinąć, no to zapraszam do nas na treningi albo na mecze, żeby zobaczyć, jak się tutaj gra. Ja wychodzę z takiego założenia, że nie chciałbym wrócić do Polski w najbliższym czasie. Wiadomo, nie wiem, jak się potoczy moja kariera, ale na razie nie chcę wracać.
Wracając jeszcze do Lecha, masz do klubu żal, że nie dał Ci szansy?
Nie mam do Lecha urazu. Większość młodych zawodników prowadzą w podobny sposób. Trenujesz pół roku, rok, dostaniesz kilka szans, a później idziesz się ograć szczebel niżej. Potem może tę szansę dostaniesz, może nie. Mogłem pójść taką samą drogą i liczyć na danie mi szansy i odrobinę szczęścia. Decyzja o odejściu należała do mnie, więc spakowałem swoje rzeczy i wyjechałem na Słowację.
Radzisz sobie tam bardzo dobrze, ale nie czujesz się niedoceniany przez polskich kibiców? Mało kto o Tobie mówi, a liczby masz świetne.
Nie myślę o takich sprawach. Skupiam się na każdym kolejnym meczu, a to, co ludzie o mnie myślą, to mogą sobie myśleć, ale to na mnie nie wpływa. Wiadomo, gdybym nie grał na Słowacji, tylko w jakieś silniejszej lidze, ludzie bardziej by się mną zainteresowali, ale zobaczymy, jak się moja kariera potoczy i potem o tym porozmawiamy.
Powiedz coś więcej o swoim trenerze, bo jest nim dobrze znany w Polsce Pavol Stano.
Trenera znam, odkąd przyszedłem do Żiliny. Trenował on wtedy rezerwy. Od samego początku złapaliśmy dobry kontakt. Znałem już wtedy słowacki, a mimo to dużo ze mną rozmawiał po polsku. Czułem, że jest taka osoba w klubie, która mnie rozumie i jest w stanie mi pomóc. Później, gdy przyszedł do pierwszej drużyny, było mi łatwiej, bo już wiedziałem, czego mogę od niego oczekiwać.
Plany na przyszłość? Sezon na Słowacji czy może próba podboju Zachodu?
(Śmiech) Skupiam się tylko na tym sezonie i nie myślę w ogóle o tym, co będzie w przyszłości. O sprawach, które są poza boiskiem, będę myślał w przerwie między sezonami. Na razie nie.
Czyli nie patrzysz z zazdrością na swoich kolegów, którzy grają w Bundeslidze albo w Premier League?
Nie no, gdzie z zazdrością. Oglądam bardzo wiele meczów moich kolegów, z którymi grałem, i bardzo im kibicuję. Nie ma żadnej zazdrości.
Cały czas utrzymujecie kontakt, bo w akademii Lecha byliście fajną, zgraną paczką?
Byliśmy zgraną paczką, ale wiadomo, drogi się trochę porozjeżdżały i z niektórymi utrzymuje się lepszy kontakt, z niektórymi trochę mniej. Myślę, że to tak zawsze jest.
Wróćmy jeszcze do Twojej gry. Miałeś taką chwilę zacięcia, nie mogłeś się przełamać, ale teraz znów zacząłeś strzelać. Takie spotkania bez bramek potrafią siedzieć w głowie? Masz na to jakieś specjalne sposoby, żeby sobie z tym poradzić?
Ja twierdzę, że każdy piłkarz, jak uprawia profesjonalnie sport, musi mieć jakiś sposób na to, kiedy czasem nie idzie tak, jakby chciał. W okresie przygotowawczym złapałem kontuzję, później po jednym treningu byłem chory. Trochę treningów mi wypadło i nie byłem do końca przygotowany jak inni zawodnicy do ligi. I tak jak mówiłem, jak już ktoś uprawia sport profesjonalnie, powinien mieć poukładane w głowie, tak żeby z takimi sytuacjami sobie radzić. Ja to potrafię.
Jaka jest Twoja najmocniejsza strona? Według mnie jesteś właśnie bardzo mocny mentalnie.
I tak w sumie jest. Nie boję się wziąć odpowiedzialności na siebie. Zawsze jak jest taka sytuacja, że jest karny albo mamy jakąś sytuację w ostatniej minucie i to jest decydujący strzał, to nie obawiam się tego i robię, co do mnie należy.
Okej, ode mnie to by było na tyle. Dzięki i powodzenia.
Dziękuję również.