Daniel Gałach uchodził za jeden z większych talentów Ziemi Lubuskiej. Porozmawialiśmy o kolegach reprezentantach. O tym, co poszło nie tak. Potwierdziliśmy starą prawdę, a przede wszystkim powspominaliśmy czasy Zagłębia. Zapraszamy do sprawdzenia tego obszernego wywiadu!
Jak z Twoją obecną formą?
W ostatnim czasie zrobiłem sobie przerwę od piłki nożnej. Głównie z powodów natury osobistej.
Grałeś z kilkoma obecnymi reprezentantami Polski. Najpierw w UKP Zielona Góra miałeś okazję poznać Tomasza Kędziorę [obecnie Dynamo Kijów – przyp. red]. Jak go wspominasz?
Ja z Tomkiem zagrałem raptem kilka spotkań, ale to, co go zawsze wyróżniało, to nieustępliwość w walce o piłkę i dośrodkowania prawą nogą. Jak dośrodkował, to starczyło głowę przystawić i piłka sama odbijała się od niej i leciała do bramki (śmiech).
A Ty spodziewałeś się, że Kędziora zrobi taki postęp i zostanie etatowym reprezentantem? Z dobrych źródeł wiem, że było kilku lepszych, a tymczasem to on robi karierę. Najpierw Lech, później Dynamo, kadra.
No tak… Jednak kolejną dobrą cechą Tomka była poukładana głowa. Od młodzieńczych lat wiedział, czego chce. Pewnie spora w tym zasługa jego taty, który za moich czasów był trenerem jednych z grup młodzieżowych UKP. Później ten transfer do „Kolejorza”, który okazał się takim kopem motywacyjnym, dobrym bodźcem rozwojowym i poszło. Ciężka praca pozwoliła mu się rozwinąć. Co do czasów z UKP… Nie spodziewałem się, że tak się rozwinie i będzie tam, gdzie jest obecnie.
A propos bodźców rozwojowych… Twój czas w Młodej Ekstraklasie w barwach Zagłębia Lubin. Jak go wspominasz?
W Lubinie spędziłem trzy lata i to był mój zdecydowanie najlepszy czas w trakcie przygody z piłką.
Miałeś 18 lat, gdy przenosiłeś się do Lubina z Promienia Żary…
17 lat (śmiech). Od razu dołączyłem do drużyny Młodej Ekstraklasy pomimo wieku juniora. To był dobry czas, poznałem wielu zawodników, którzy na tamten moment mieli naprawdę spory potencjał, ale życie to pozasportowe jak i sportowe ich zweryfikowało. Jak to często bywa w sporcie. Szkoda, bo spora część z nich miała zadatki na znacznie lepszych zawodników od tych z ekstraklasy.
Ty otarłeś się o pierwszą drużynę, Pavel Hapal dał Ci szansę pokazania się w trakcie okresu przygotowawczego. Czemu skończyło się na epizodzie?
No tak… u trenera Hapala zagrałem dwa razy. Pierwszy raz kompletnie mi nie wyszedł. Młody byłem i coś w głowie nie zagrało. Spaliłem się… A za drugim razem dostałem informację, że trener Hapal będzie chciał mnie sprawdzić, więc można powiedzieć, że byłem lepiej przygotowany. Dobrze wyglądałem w treningach, ale późniejsze decyzje mogły przyczynić się do tego, że stanęło na dwóch meczach w dorosłym Zagłębiu.
Jakie dokładnie decyzje?
Krótko po sparingach w pierwszej drużynie odbyłem rozmowę z dyrektorem, który polecił mi pójście na wypożyczenie. Trudno powiedzieć, czy gdybym wtedy powiedział, że zostaję w klubie i będę walczył o stałe miejsce w pierwszej drużynie, toby się zgodzili. Być może tak i ta liczba spotkań w Zagłębiu byłaby bardziej okazała.
Jak bardzo kontuzje przeszkodziły Ci w zrobieniu kariery?
Faktycznie kontuzje mogły być jednym z czynników, przez które w Zagłębiu mi nie wyszło. Trenując już z pierwszą drużyną, złapałem kontuzję pleców. Dość poważną, bo bywało tak, że nie byłem w stanie się ruszyć czy skręcić głową. Choć muszę przyznać, że bardzo kontuzjogenny nie byłem… Być może to zaważyło na moim dalszym czasie w Zagłębiu; chociaż bardziej bym się skłaniał, że to mój brak całkowitego poświęcenia się piłce był najbardziej kluczowy w tym wszystkim.
Twój wczesny wyjazd z Promienia, w którym występowałeś na poziomie III ligi, dawał nadzieję na dłuższy romans z wielką piłką. Tymczasem dość szybko zostałeś zweryfikowany…
Powiem ci, że po drugim sezonie w Młodej Ekstraklasie też sądziłem, że debiut w ekstraklasie w końcu nadejdzie. To był mój najlepszy sezon. Jako lewy pomocnik zdobyłem w ME dziesięć bramek i byłem w czołówce najlepszych strzelców ligi.
Jak byś porównał Młodą Ekstraklasę do III ligi, w której występowałeś?
ME określiłbym bardziej techniczną ligą niż III poziom rozgrywkowy. Mniej było „rąbanki”, a więcej szybszej gry piłką. Na początku odstawałem strasznie… Pierwsze pół roku poświęciłem na przystosowanie się do takiej gry (śmiech). Zimowe zgrupowanie porządnie przepracowałem i już później było lepiej.
Uważasz, że zlikwidowanie ME było dobrą decyzją?
Na tamten czas ja nie byłem z tego zadowolony. Uważałem, że w ME był wyższy poziom niż w III lidze. Moim zdaniem młodym zawodnikom więcej dawała Młoda Ekstraklasa niż III liga.
Po Zagłębiu miałeś jeszcze podejście do poważniejszej piłki. Również nieudane. Po raz kolejny zapytam: co poszło nie tak?
Rzeczywiście. Byłem na testach w I-ligowym Stomilu Olsztyn. Sęk w tym, że ja już wtedy o poważnym, zawodowym graniu nie myślałem. Dałem sobie spokój z tym, gdy Zagłębie nie przedłużyło ze mną kontraktu. Przez to byłem zdołowany i stwierdziłem, że nie ma sensu.
Nie było innych ofert? Zapytań?
Wiesz, trudno samemu coś załatwić, nie mając klubu. Wiele czynników się składa na zainteresowanie, a brak menedżera i kontaktów mocno utrudnia znalezienie nowego pracodawcy.
Poza Tomaszem Kędziorą miałeś okazję pograć z Krzysztofem Piątkiem, także obecnym reprezentantem. Jak go wspominasz?
Pamiętam, że w Zagłębiu za większy talent uważali Damiana Kowalczyka, który teraz występuje w Chrobrym Głogów. Krzyśka trudno było gdziekolwiek wyciągnąć. Na imprezie byliśmy może ze dwa razy. Był bardzo spokojnym chłopakiem. Gdy przyszedł do Lubina, nie wyróżniał się na tle innych zawodników.
Czyli sprawdza się stara prawda, że nie tylko talent, ale przede wszystkim praca?
Zdecydowanie. Piątek przychodził do Lubina razem z Jarkiem Jachem i ten drugi także się nie wyróżniał. „Bania” [pseud. Piątka] zawsze zostawał po treningach na siłowni i sam pracował nad sylwetką. W końcu trener od przygotowania motorycznego powiedział mu, żeby przystopował, bo jak się wita, to nie podaje ręki, tylko całym ciałem się zamaha…(śmiech). No, ale spokojne chłopaki byli. Wzorowo się prowadzili praktycznie od samego początku. Dieta, te sprawy.
Masz 26 lat… Piłka nożna na wyższym poziomie dalej w głowie, czy zrezygnowałeś już całkowicie?
Szczerze mówiąc, bliżej mi obecnie do futsalu niż do grania na trawie. Na murawie to już hobbystycznie bardziej niż zawodowo.
Myślisz, że grałbyś teraz na poziomie ekstraklasy, gdyby wtedy Zagłębie przedłużyło z tobą kontrakt?
Trudno powiedzieć… Z pewnością prowadziłbym życie piłkarza. Czy grałbym w najwyższej lidze? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Miałem jeszcze jedno podejście, gdy odszedłem z Karkonoszy Jelenia Góra do Gwardii Koszalin, ale też zabrakło czegoś. W Koszalinie też zmieniono mi pozycję ze skrzydłowego na „dziesiątkę”. Po tym już nie chciałem próbować. Chciałem osiąść gdzieś. Mam 26 lat, więc ile możesz żyć nadzieją, że z III ligi przebijesz się do ekstraklasy czy I ligi?
Chyba, że jesteś Grzegorzem Piechną (śmiech).
Tak, tylko musisz strzelać po 30 bramek…
Co trzeba zrobić, co powinieneś kiedyś zrobić, by zostać zawodowcem?
Przede wszystkim musisz być skupiony na piłce. Wszystko musi być ustawione pod piłkę. Odmawiać, gdy ktoś ciągnie cię na imprezę czy miasto. Trzeba poświęcić praktycznie wszystko, by wskoczyć na wysoki poziom. Sam talent to nie wszystko.
Na koniec przejdźmy do pytań z kategorii „rankingowych”. Najlepszy trener?
Najlepszy trener? Paweł Karmelita. Najlepszy trener, z jakim mi przyszło trenować. Mega inteligentny człowiek. Zawsze super przygotowany do zajęć. Profesjonalista pełną gębą. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Lepszego trenera już nie będę miał z pewnością.
Najlepszy piłkarz, z którym grałeś? Ewentualnie przeciwko?
Takafumi Akahosi z pewnością. Bardzo dobry technicznie zawodnik, trudno mu było odebrać piłkę. Naprawdę piłkarz z dużą swobodą w grze. No i Dickson Choto z Legii. Klasa zawodnik. Także Szymon Pawłowski z Zagłębia. Co on wyprawiał z piłką na treningach… Zastanawiałem się, co ja tam robię (śmiech).
Najbardziej niespełniony młody talent? Poza Tobą… (śmiech).
Mariusz Malarowski… Kawał piłkarza, z dobrym balansem ciała, co mu wystarczało, żeby mijać rywali. Zrobił na mnie duże wrażenie, kiedy dołączyłem do „Miedziowych”. Jednak i jemu nie wyszło…