Coraz więcej osób mówi, że Chelsea odtwarza swoją drogę z sezonu 2011/2012, kiedy to triumfowała w Champions League. Podobieństw do tamtej kampanii jest dość sporo. Na każdej płaszczyźnie coś znajdziemy. Otoczka wokół klubu, sposób budowy drużyny, jej liderzy i pięty achillesowe, nawet rola poszczególnych piłkarzy. Wiele z tych elementów jest do siebie łudząco podobnych. Również korzystny rezultat z Hiszpanii powoduje, że szukanie nawiązań jest zasadne.
Analogie do wspomnianej wcześniej kampanii są aż nadto widoczne. Można by rzec, że podobnie jak wtedy potrzeba, która jest matką wynalazku, stworzyła coś, co przynosi kibicom Chelsea powód do uśmiechu. Pomimo tego, że pół sezonu było, delikatnie mówiąc, mizerne, to na koniec klub ze Stamford Bridge jest w grze o najważniejszy puchar w Europie. Kibice londyńskiego klubu w ten sposób mogą nawiązywać do tego, czego doświadczyli prawie dekadę temu. Od średnich wyników po być może wygranie Ligi Mistrzów.
🏆 2012 #UCL winner & Chelsea legend Petr Čech will retire at the end of the season .🙌 pic.twitter.com/9lqA8CJaFS
— UEFA Champions League (@ChampionsLeague) January 15, 2019
Całokształt sezonu
Choć w najważniejszym dla siebie sezonie angielski klub wygrał Ligę Mistrzów, to nie obyło się bez turbulencji. W tamtym czasie Chelsea też dołowała w krajowych rozgrywkach. Również zwolniła trenera. Brzmi znajomo?
To wtedy na ławce trenerskiej André Villas-Boas został zastąpiony Roberto Di Matteo. Jak było w tej kampanii? Frank Lampard został pożegnany po słabej pierwszej połowie sezonu, a w jego miejsce przybył Thomas Tuchel.
To również wtedy przed zmianą trenera szatnią targały konflikty. Prawie dekadę temu na czele buntu w szatni klubu ze Stamford Bridge stali Frank Lampard, Didier Drogba, John Terry czy Ashley Cole – choć nikt tego oficjalnie nie przyzna. Podobnie było i teraz, piłkarze pod przywództwem Antonio Ruedigera czy Jorginho doprowadzili do wyrzucenia klubowej legendy, która prawie dekadę temu dokonała tego samego.
Oczywiście podobnie jak wtedy nikt tej wersji wydarzeń nie potwierdzi, ale kibice widzą swoje. Gra drużyny po zmianie sternika okrętu odżyła, tak samo jak parę lat temu. Choć tamtej drużynie nie udało się wtedy zająć miejsca premiowanego grą w następnej edycji Ligi Mistrzów, to pod wodzą trenerskiego żółtodzioba z Włoch wygrali te rozgrywki, zapewniając sobie udział w następnej edycji.
Kante, Jorginho, Pulišić – niesamowita robota. Jak pomyślę, ile Tuchel potrzebował, aby stworzyć taką ekipę. Energia po ich stronie, ale doświadczeniem Real zneutralizował to spotkanie i po przerwie już trzymał rękę na pulsie. W takiej dyspozycji kandydatem do finału Chelsea. 👏
— Dominik Piechota (@dominikpiechota) April 27, 2021
Również ścieżka prowadząca do finału jest w jakimś stopniu taka sama. Tamta drużyna grała kolejno z zespołami z Włoch, Portugalii, Hiszpanii i w finale z Niemiec. Dzisiejsza ma na swoim rozkładzie Atletico Madryt, FC Porto, Real Madryt, a jeśli awansuje dalej, spotka się z kimś z dwójki PSG/Manchester City.
Wniosek – aż dwa razy drabinka turniejowa odtworzyła tamten sezon. Nawet paradoksalnie finał w jakiś sposób zostanie przypomniany, bo w tamtejszym Bayern Monachium zdominował mecz, na co stać zarówno zespół z Francji, jak i drużynę Guardioli. Również Atletico słynące z kontr można porównać z tamtejszym Napoli, w którym grały takie tuzy jak Cavani, Lavezzi czy Hamsik.
Kadry – podobieństwa
Choć wiele osób powie, że to przesada, to jednak podobieństwa są. Zarówno Petr Cech, jak i Edouard Mendy trafili do Chelsea z tego samego klubu – Stade Rennes.
Obaj podczas swojego pobytu w Chelsea stanowili o sile bloku defensywnego. Wystarczy spojrzeć na statystyki ich występów w trykocie drużyny z Londynu. Przedstawiciel naszych południowych sąsiadów zagrał 494 oficjalne mecze w niebieskich barwach i zachował 228 razy czyste konto. Senegalczyk, który próbuje wejść w jego buty, ma aktualnie 39 gier na koncie, ale 23 z nich zakończył na zero z tyłu.
Edouard Mendy i Petr Cech na treningu.
Wskazówki od mistrza tego fachu zawsze w cenie! pic.twitter.com/VCT8CCeArd
— Angielskie Espresso (@AngEspresso) September 26, 2020
Nieskuteczny napastnik – kolejny element, który tworzy spoiwo w obu jedenastkach. Oczywiście chodzi o Fernando Torresa oraz Timo Wernera. Obaj trafili na Stamford Bridge jako zawodnicy, którzy mieli zapewnić grad bramek, lecz tego nie dali. Hiszpan i Niemiec jednak robili w barwach Chelsea coś, co budziło wśród kibiców najpierw pobłażanie, później śmiech, by ostatecznie doprowadzić ich do frustracji.
Jedyne, co ich różni, to wejście w drużynę. Werner pomimo że nie strzela z zabójczą skutecznością, to chociaż asystuje. Jednak Torres zrobił coś, dzięki czemu trybuny Stamford Bridge wybaczyły mu wszystko, co było w tył i do przodu. Bramka w rewanżowym meczu półfinałowym na Camp Nou. Dla wielu kibiców tylko ona się liczy, reszta została puszczona w niepamięć. Czy Niemiec pójdzie w ślady starszego kolegi?
Timo Werner just needs his Torres moment from 2012… Beyond hyped for tomorrow 💙 #UCLhttps://t.co/Lp74lk1yBt
— Matt Reed (@MattReedFutbol) April 26, 2021
Płuca drużyny, czyli Ramires i Kante. Ta dwójka zawsze miała jedno z najtrudniejszych zadań w XXI wieku w klubie z Londynu. Mianowicie zastąpienie Claude Makelele, człowieka, który gdyby przyznawali Złotą Piłkę za pracę w defensywie – wygrywałby ją spokojnie przez większość swojej kariery.
Choć Brazylijczyk miał do pomocy Essiena, to Kante z pewnością bliżej do pierwowzoru. Jednakże obaj mają coś, co ich łączy – pracowitość. Obaj na boisku zawsze pokazywali niespożyte siły do biegania od jednego do drugiego pola karnego. Pomimo że starszy z tej dwójki Ramires zawsze umiał dać drużynie coś więcej z przodu, to i Kante z biegiem lat nauczył się ostatniego podania czy zdobywania bramek.
Za każdym razem jak oglądam mecz z udziałem N’Golo Kanté nie mogę się nadziwić jaki on jest dobry i nie mogę uwierzyć że taki piłkarz wylądował w klubie któremu kibicuję, że jeszcze sobie nie poszedł. Piłkarz-fenomen. Prezent od losu że go mamy.
— Kuba Karpiński (@kuba_karpinski) November 14, 2020
Chelsea ma swoich wychowanków i angielskie bożyszcze
John Terry i Frank Lampard to najbardziej znane angielskie twarze „The Blues” w XXI wieku i nie podlega to żadnej dyskusji. Dwaj zasłużeni. Dwie legendy. Przez wiele lat liderzy zarówno na boisku, jak i w szatni. Jeden z nich to prawdziwy wychowanek – John Terry, ale Frank Lampard przez kibiców był traktowany tak samo. To oni tworzyli kapitański duet i dawali powiew romantyzmu w epoce pieniędzy Romana Abramowicza.
Po kilku latach klub ze Stamford Bridge może powiedzieć, że znów ma kogoś na miarę tej dwójki. Mason Mount, młody Anglik, który przez złośliwych jest nazywany „synkiem Lamparda”. Trybuny tego stadionu w końcu dostały następcę klubowych legend. Człowieka, który pomimo młodego wieku coraz częściej bierze na siebie na boisku ciężar gry. Wielu się pewnie zgodzi, że jest to idealny kandydat na przyszłego kapitana Chelsea.
🔵Mason Mount🔵:
✅22 lata
✅100 występów
✅16 bramek
✅13 asyst https://t.co/Xye2R9VLxv— Angielskie Espresso (@AngEspresso) April 28, 2021
Tylko w tym sezonie rozegrał 48 spotkań, które okrasił ośmioma trafieniami i asystami. Jego drugi sezon w pierwszym zespole jest kolejnym krokiem w rozwoju tego utalentowanego młodzieńca. To właśnie w trwającej kampanii jesteśmy świadkami tego, że praktycznie każda groźna akcja zespołu Thomasa Tuchela, a wcześniej Franka Lamparda, przechodzi przez wychowanka londyńskiej Chelsea. To najlepiej obrazuje jego znaczenie. Podobną rolę prawie dekadę temu odgrywał właśnie wspomniany wcześniej wicekapitan triumfatorów Ligi Mistrzów z 2012 roku.
Warto również dodać, że w kolejce do dorównania tym klubowym legendom stoją Reece James, Callum Hudson-Odoi czy Billy Gilmour. To ta wspomniana trójka Anglików i jeden Szkot mają w najbliższych latach przewodzić sportowymi umiejętnościami w klubie Romana Abramowicza.
***
Mimo wszystko te porównania to jeszcze zabawa. Jeśli „Niebiescy” awansują do finału i sięgną po puchar, mogą stworzyć dynastię, która przerośnie kolegów. Wystarczy tylko spojrzeć w metryki, aby dostrzec, że drużyna Thomasa Tuchela jest rozwojowa. Roberto Di Matteo po triumfie był zmuszony lepić nowy twór. Te podobieństwa należy nazwać na razie tylko pochwałami, ale nie zasługami. Te dopiero po finale Ligi Mistrzów.