Mamy początek 2014 roku. Bogusław Leśnodorski, pełniący funkcję prezesa Legii Warszawa, zapragnął odkupić klub od jego właścicieli, czyli grupy ITI. Mariusz Walter i spółka nieco przestraszeni wizją oddania przyblakłej, ale wciąż jednak perły w koronie facetowi, który co prawda ugodził się z kibicami, ale rządzi w sposób bardzo niestandardowy, momentami wręcz niezgodny z przyjętymi kryteriami. Zdenerwowany fiaskiem transakcji Leśnodorski podaje się do dymisji, a nowym prezesem zostaje polecony z ramienia ITI menedżer Andrzej Nowak.
Pierwszą decyzją nowego rządzącego jest zerwanie umowy z Henningiem Bergiem, nowym szkoleniowcem Legii, i przywrócenie na stanowisko Jana Urbana, w końcu warszawianie pod jego wodzą prowadzą przecież w ekstraklasie. Norweg jest w szoku, lecz wysoka odprawa wynosząca dokładnie połowę uzgodnionego kontraktu z góry i reszta w dziesięciu ratach przekonuje go do lekkiego uśmiechu i zrozumienia niekompetencji poprzednika. Legenda Górnika Zabrze znów jest za sterami stołecznego klubu, dookoła panuje luz. Nic, tylko obronić wywalczony rok wcześniej tytuł.
Jednak nie wszystko idzie tak, jak powinno. Nie najlepszy początek rundy rewanżowej, topniejąca przewaga nad Lechem i nerwowe ruchy wewnątrz zespołu sprawiają, że w Warszawie nastroje nie wyglądają za dobrze. Nie pomaga decyzja trenera o włączeniu do kadry trzech graczy z zespołu rezerw, którzy mieli wybić się w takim tempie, jak kiedyś Rybus i Borysiuk. Na starcie rundy finałowej Legia ma tyle samo punktów co Lech, prowadząc wyłącznie dzięki bilansowi spotkań z „Kolejorzem”. Bezpośrednie starcie w Warszawie wygrywają poznaniacy i ostatecznie tytuł mistrza Polski trafia do nich. Prezes słusznie postanawia, że Urban nie będzie prowadził Legii w przyszłym sezonie.
Nowa rzeczywistość
Ordnung muss sein – takimi słowami ze stolicą przywitała się nowa myśl przewodnia klubu. Niemiecka, warto dodać. Szkoleniowcem zostaje Jan Furtok, który co prawda nic nie trenował, ale był legendą klubu ze Śląska. Nie udało się z Zabrzem, uda się z Katowicami, pomyśleli właściciele. Zmian byłoby za mało, dyrektorem sportowym zostaje więc Andrzej Rudy mający wprowadzać zachodni porządek. Hiszpania to przeżytek, mistrzem świata zostali Niemcy, co tylko potwierdziło słuszność decyzji prezesa Nowaka.
W międzyczasie pogłębia się konflikt z kibicami, którzy tęsknią za Leśnodorskim rozumiejącym potrzeby trybun. Nowy gabinet nie jest już tak otwarty na ich głos, znowu obarcza się ich winą za kary za pirotechnikę i inne małe incydenty. Na stadion wraca znana wszystkim przyśpiewka o tym, gdzie mają sobie pójść fachowcy z grupy ITI. Nowak odpowiada uszczypliwościami w mediach. Kolejny protest wisi w powietrzu.
Przedstawiona tutaj historia dedykowana jest wszystkim tym, którzy uważają, że Legia rządzona jest przez bandę nieudaczników.
Nawiązanie współpracy z HSV Hamburg miało być nowym etapem w historii Legii. Furtok, jako ważna postać niemieckiego klubu, miał uczyć się od nich modelu prowadzenia zespołu, wypożyczył też dwóch obiecujących piłkarzy z rezerw. Rudy dorzucił od siebie trzech wartościowych piłkarzy z tamtejszej trzeciej ligi, tłumacząc, że Zachód odjechał nam tak, że ekstraklasę panowie powinni wciągnąć nosem. Słaby start sezonu i odpadnięcie z pucharów już na pierwszej przeszkodzie, armeńskim Pjuniku Erywań, było tylko wypadkiem przy pracy.
Niemiecka myśl szkoleniowa nie idzie tak, jak powinna. Co prawda Hamburgowi wiedzie się znacznie gorzej i cudem utrzymują się na powierzchni Bundesligi, niemniej uciekający obrońca tytułu z Poznania i rewelacyjna Jagiellonia Białystok wyprzedzają Legię na zakończenie sezonu. Skoro niemiecka szkoła nie wypaliła, pora poszukać czegoś u nas na podwórku. Musi to być ktoś z topu. Skorża jest w Poznaniu, Probierz nie daje się wyciągnąć z Białegostoku. Nawet Waldemar Fornalik nie ma zamiaru ruszyć się z Chorzowa. Trochę z braku innych opcji prezes Nowak z dumą ogłasza wielki powrót. Na stare śmieci wraca Dariusz Wdowczyk, który obiecuje mistrzostwo.
Tęsknota za sukcesem
Dobra kasa na transfery, ściągnięcie sześciu Brazylijczyków, z których każdy grał w innej lidze i zmiana ustawienia na grę trójką w obronie wychodzi na dobre Legii. Gdyby nie rewelacyjny Piast i bardzo solidna Cracovia, warszawianie byliby samotni w walce o szczyt. Ostatecznie „Pasom” przytrafia się kryzys, a goniące Zagłębie nie daje rady dopaść legionistów, którzy ulegają tylko gliwiczanom. Ci mieli sezon „konia”, tak czasem bywa. Ryzyko zawodowe.
Sezon 2016/2017 zaczyna się bardzo źle. Seria porażek na starcie spycha Legię w doły tabeli. Właściciele modlą się, aby Lech, któremu również wiedzie się słabo, zwolnił trenującego go Jana Urbana, by ten wrócił do Warszawy. Wtedy wszystko byłoby lepiej, niewykluczone, że udałoby się nawet powalczyć o mistrzostwo Polski. Może nie wyskoczyłby nikt nowy, choć ta Lechia niebezpieczna, a i Zagłębie dobrze zaczęło. Wtedy będą wyniki, a na pusty stadion wrócą protestujący od ponad roku kibice mający już wszystkiego dość. Podobnie jak Andrzej Nowak, który, bezradny, podaje się do dymisji.
– Ty wiesz, mam wrażenie, że jakby właścicielem został wtedy Leśnodorski, to w Warszawie byłaby teraz Liga Mistrzów – mówi jeden z siedzących na chodniku na Pradze kibiców.
– A ty to głupi jesteś. Gdzie tu Liga Mistrzów. Sukces należy jeść łyżeczką – bez przekonania odpowiada jego kolega.
– Budżet już jest. Zachodni profesjonalizm też. Nazwiska w zespole budzą szacunek. Brakuje tylko wyniku, a ten przecież musi nadejść. No i dobrze by było zbudować tę akademię, tylko to miasto jakieś takie. Nowy prezes będzie musiał sobie z tym poradzić… – to z kolei słowa jednego z pracowników klubu. Piast do Ligi Mistrzów rzecz jasna się nie zakwalifikował, ale czego myśmy się spodziewali? Za chwilę reforma, o ile reprezentacja przynosi nam chwałę w Europie, o tyle piłka klubowa ciągle jest w rozsypce. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek zobaczymy światełko w na razie wybitnie ciemnym tunelu…
Niealternatywna rzeczywistość
Powyższa, całkowicie zmyślona historia kierowana jest do wszystkich tych, którzy uważają, że Legia rządzona jest przez bandę nieudaczników. Zawsze może być lepiej, żadnemu polskiemu klubowi nie jest blisko do jakiegokolwiek ideału, niemniej warto czasem wstrzymać się z kategoryzowaniem. Czy faktycznie tak by było? Nie wiadomo, pewnie nie, choć w naszym kraju wszystko jest przecież możliwe. Postać Andrzeja Nowaka nie jest prawdziwa, pamiętajmy jednak, jak wyglądały relacje właściciele/prezesi z kibicami, jak wyglądały decyzje odnośnie pionu sportowego, z jakimi trudnościami zmagała się wiecznie Legia za czasów grupy ITI u steru.
Obecne władze są specyficzne, a ich styl bycia nie każdemu będzie pasował. Awans do Champions League zamyka jednak i spina klamrą pewien bardzo dobry czas, który zaczął się na początku 2014 roku. 32 miesiące to naprawdę niedługo w skali historii sportu. Wszystkie popełnione błędy kwalifikujemy do kategorii „wyciągnięto należyte wnioski”, każdy kolejny wycinek rządów uznajemy z różnych powodów za lepszy od poprzednich. Dziś zamiast zdenerwowania, kibice Legii powinni czuć wdzięczność. A reszta ligi w wielu kwestiach się wzorować. Niech trio Leśnodorski–Mioduski–Wandzel ma teraz swoją chwilę triumfu, bo zwyczajnie na nią zasłużyło.
W końcu ktoś w umiejętny sposób uzmysławia, jak irracjonalne jest besztanie Legii za styl gry. Gdyby zapytać kibiców jeszcze za drugiej kadencji Urbana "Co wolicie mieć w Warszawie za trzy lata, klepanie z Ruchem, czy Ligę Mistrzów z Realem?" - ciekaw jestem, co by odpowiedzieli.