Bycie bramkarzem to z pewnością niewdzięczna rola. Olbrzymia odpowiedzialność i presja to nieodzowne elementy tego zawodu. Kiedy grasz w silniejszym zespole, przez cały mecz musisz utrzymywać skupienie, by w jednej sytuacji wznieść się na wyżyny umiejętności. Tym charakteryzują się najwięksi golkiperzy, jak chociażby swego czasu Petr Cech w królującej w Premier League Chelsea czy Manuel Neuer w Bayernie. Zupełnie odmienne zadanie przypada im, gdy reprezentują barwy klubu walczącego o utrzymanie.
Kiedy mielibyśmy wymienić fachowców na tej pozycji w naszej lidze, to do głowy przyjdzie nam Kuciak, Kelemen czy z młodszych Lis i Majecki. Z pewnością są to piłkarze z najwyższej półki, grający w czołowych klubach w ekstraklasie. W naszej lidze nie oznacza to jednak, że mają zupełny spokój w ligowych meczach. Każdy z nich co kolejkę ma okazję wykazać się wysokimi umiejętnościami. Na przeciwległym biegunie znajduje się jednak zawodnik zapowiadany jako duże wzmocnienie beniaminka z Legnicy. Anton Kanibołocki, bo właśnie o nim mowa, to 30-letni Ukrainiec, który miał być lekiem na całe zło w defensywie Miedzi. Tymczasem jest zgoła inaczej…
Miłe złego początki
Debiutanckie spotkania w jego wykonaniu można zaliczyć do udanych. Co prawda od początku w oczy rzucał się brak pewności przy interwencjach na przedpolu, można było to jednak zrzucić na karb braku zgrania z resztą zespołu. Jednak już w swoim trzecim meczu, z Jagiellonią Białystok w szóstej kolejce, pokazał, że ponad 40 spotkań w barwach Szachtara Donieck niekoniecznie musi być gwarantem wysokich umiejętności. Jego Miedź wygrała co prawda 3:2, jednak winą za drugą bramkę w całości obarczony został właśnie Ukrainiec.
Potem bywało różnie. W ósmej kolejce Kanibołocki uratował legniczanom punkt w samej końcówce spotkania z Wisłą Płock (2:2), świetnie broniąc strzał Damiana Szymańskiego. Wyraźnie widać, że wychowanek Lokomotiwu Kijów znacznie lepiej czuje się na linii niż na przedpolu. W naszej lidze, gdzie tak istotną rolę odgrywają liczne dośrodkowania i bardziej fizyczna gra, może stanowić to duży mankament.
Po przegranym 1:4 spotkaniu z Legią Warszawa trener Dominik Nowak postanowił odstawić ukraińskiego zawodnika od pierwszego składu. Jego miejsce zajął doświadczony Łukasz Sapela, który jednak rozczarowywał jeszcze bardziej. W statystykach zaliczał się do najgorszych bramkarzy ligi, a czara goryczy przelała się po przegranym przez Miedź 0:5 meczu ze Śląskiem Wrocław. Kanibołocki wrócił więc do pierwszego składu, od razu zaliczając udany występ z Cracovią w 14. kolejce (0:0). Potem bronił jednak ze zmiennym szczęściem, nie należąc do najpewniejszych punktów zespołu.
Cudze chwalicie, swego nie znacie
W tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję. Wiele złego można powiedzieć o naszej lidze, jednak jeżeli chodzi o bramkarzy, to ukształtowała ona wielu świetnych polskich fachowców. Dlatego wciąż może dziwić, że nasze kluby tak chętnie ściągają za niemałe pieniądze zagranicznych graczy, często pod nosem mając nie gorszych, a o wiele młodszych juniorów.
Parę lat temu w ekstraklasie nastąpiła moda na ściąganie bramkarzy zza granicy, głównie z Bałkanów. W sezonie 2010/2011 do Legii trafił niejaki Marijan Antolović. Serb, który do dziś jest uważany za jednego z najgorszych piłkarzy na tej pozycji w historii ligi. Zagrał osiem meczów, a niemal w każdym z nich popełniał błędy, które zawstydziłyby nawet młodych adeptów futbolu. W tym samym roku do Wisły Kraków został ściągnięty za niemałe pieniądze Milan Jovanić, który w pamięci kibiców zapisał się niewiele lepiej od swojego rodaka.
Powyższa dwójka nie zdołała zniweczyć w większym stopniu planów swoich drużyn. Inaczej mogło to wyglądać w przypadku niejakiego Ladislava Rybansky’ego. Gdyby Podbeskidzie w porę się nie opamiętało, to golkiper, również należący do sławetnego grona największych „ręczników” w historii ekstraklasy, zapewne byłby jednym z głównych powodów spadku do I ligi w sezonie 2013/2014.
Nadzieją nowy bramkarz?
Czy do tego towarzystwa wkrótce będziemy mogli zaliczyć Kanibołockiego? Z pewnością takimi występami jak ten z Zagłębiem Lubin (0:3), gdzie przy dwóch bramkach popełnił katastrofalne błędy, znacząco się do tego przybliża. To już nie są zwyczajne pomyłki, jakie mogą przydarzyć się każdemu. Widać, że Ukrainiec ma problemy mentalne, bo jak inaczej wytłumaczyć poniższą sytuację?
Nie ma się więc czemu dziwić, że trener Dominik Nowak chciałby sprowadzić jeszcze jednego bramkarza. Zespół, który walczy o byt na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, nie może sobie pozwolić na wystawianie zawodnika, przez którego stracił połowę goli na wiosnę. Alternatywą jest wspomniany już Sapela, ale wcale nie jest powiedziane, że prezentowałby się lepiej od Ukraińca.
W odwodzie pozostaje trzeci golkiper, 20-letni Jan Szpaderski, który nie posiada jednak żadnego doświadczenia na tym poziomie. Oczywiście takie eksperymenty czasami zdają egzamin, jednak jest to spora niewiadoma. A na to zespół z Legnicy, jeżeli chce się utrzymać, nie może sobie pozwolić.