Angielska herbata: Kult arbitra, czyli święte krowy angielskiego futbolu


Sędziowie nadal robią, co chcą, a federacja przyklaskuje. Czy VAR coś zmieni?

26 lutego 2019 Angielska herbata: Kult arbitra, czyli święte krowy angielskiego futbolu

Jest w angielskim futbolu grupa osób, którą inni przedstawiciele zawodowej piłki na Wyspach skrytykować nie mogą – sędziowie. Nawet mimo popełniania praktycznie co tydzień kompromitujących błędów dysponują wręcz immunitetem nadanym przez angielską federację. Święte krowy, które niedługo dostaną w swoje ręce technologię VAR. Czy to coś zmieni czy jednak do beznadziejnego sędziowania w Premier League trzeba się zacząć przyzwyczajać?


Udostępnij na Udostępnij na

Na łamach cyklu „Angielska herbata” wiele razy podkreślałem, że angielska ekstraklasa to produkt prawie doskonały. Z jedną poważną rysą – poziomem sędziowania. Arbitrzy w Premier League popełniają błędy, wielbłądy i jeszcze większe błędy. Wypaczają nierzadko rezultaty spotkań, wpływając tym samym na tabelę rozgrywek. Kompromitując się praktycznie co kolejkę, uznając gole strzelone ręką (w tym sezonie aż nader często), bramki ze spalonych czy nie pokazując ewidentnych kartek. Ośmieszają siebie i całą ligę.

Zdecydowana większość obserwatorów angielskiej ekstraklasy zaczęła do tej patologii się przyzwyczajać. Do końca przyzwyczaić się jednak nie da, bo i tolerowanie jej jest niemoralne. Patologię, która niszczy Premier League, trzeba piętnować. Tyle tylko, że wszystkie problemy, jakie powodują sędziowie, angielska federacja przykrywa czapką niewidką. Potem udaje, że nie widzi. Ona może nie, ale cały świat już tak. Gorzej jak ktoś z zawodników lub trenerów przyzna, że widzi. Wtedy ma problem z federacją.

W ostatnich dniach za podważanie autorytetu arbitra (jakby komicznie to nie brzmiało) karę w wysokości 45 tysięcy funtów zapłacił Jürgen Klopp. O co poszło? Na konferencji po meczu z West Hamem United Niemiec przyznał, że bramka dla Liverpoolu nie powinna zostać uznana przez Kevina Frienda. Ponadto dodał, iż uważa, że błąd arbitra był powodem tendencyjnego sędziowania w drugiej połowie na niekorzyść „The Reds”. Pojawiły się głosy, ze Niemiec zapłaci za mówienie prawdy. Jest w tym dużo racji.

Dzisiaj nas, jutro was

Angielska federacja zamyka albo przynajmniej stara się zamykać usta każdemu, kto twierdzi, iż w Premier League jest problem z sędziowaniem. Zamiast ten problem rozwiązać, żyją chyba w alternatywnym świecie. W takim, gdzie Martin Atkinson nie uznaje bramek strzelonych ręką, a sędziowie liniowi nadążają za akcją.

Gdyby nie to, że angielscy sędziowie mylą się na niekorzyść wszystkich zespołów, można by snuć teorie spiskowe. Jednak praktycznie co tydzień kto inny ma pod górkę dzięki „wytężonej” pracy arbitrów. Drużyna wybiega 110 kilometrów w trakcie meczu i cyk, rzut karny dla przeciwnika. A bo tak… To nie przejaskrawienie, to smutna rzeczywistość. Kolejne zespoły są (nie bójmy się użyć tego terminu) okradane. Z premii za zwycięstwo, a w szczególnych przypadkach z marzeń o utrzymaniu czy zajęciu czołowych lokat. To smutne, bo przy tak beznadziejnym poziomie sędziowania aspekt sportowy bardzo często nie decyduje o końcowym wyniku.

Kary i frustracja

To prowadzi do frustracji zawodników i trenerów. W szczególności szkoleniowców, których praca nierzadko wisi na włosku. Dlatego hamulce puściły Kloppowi, dlatego gorąco zrobiło się po meczu Burnley – Tottenham Hotspur. Byłoby jeszcze cieplej, gdyby piłkarze nie odsunęli (choć naprawdę w subtelny sposób) Mauricio Pochettino od Mike’a Deana. Powodem był m.in. rzut rożny, po którym „Spurs” stracili bramkę, a którego najprawdopodobniej być nie powinno. Ot, standard. W minionej kolejce po prostu trafiło na Tottenham Hotspur…

Argentyński szkoleniowiec zapewne dołączy teraz do Jürgena Kloppa i będzie musiał coś wrzucić do federacyjnej skarbonki. Zobaczymy, kto będzie pokrzywdzony w najbliższej serii spotkań. To, że ktoś padnie ofiarą niekompetencji arbitrów, jest praktycznie pewne. Pytanie tylko w jak dużym stopniu.

Sportbible.com

Od nowego sezonu na boiskach Premier League zagości system VAR, świetnie znany z polskiej ekstraklasy. Lubiany i coraz mniej krytykowany. W Anglii kibice wiążą z nim spore nadzieje. Warto jednak zastanowić się, czy nie jest to naiwne podejście. Z systemu wideoweryfikacji też trzeba chcieć korzystać. Przede wszystkim jednak umieć. Czas pokaże, czy na tej nauce brutalnie nie ucierpi widowisko. W czarnym scenariuszu może być nawet tyle przerw co w futbolu amerykańskim…

Nadzieja w VARze

Jest jednak nadzieja, że podobnych kompromitacji jak gole uznane po strzałach ręką uda się uniknąć. Być może te najbardziej skrajne pomyłki w końcu zostaną wyeliminowane z Premier League. Na przejrzystości futbolu (czyt. sprawiedliwym sędziowaniu) tylko skorzystałaby cała angielska ekstraklasa. Zadowoleni powinni być kibice i zawodnicy. Mniej do federacyjnej skarbonki dokładać pewnie będą szkoleniowcy. Pytanie, czy akurat ten fakt będzie w smak władzom angielskiego futbolu.

W Premier League sędziowie posiadają status świętych krów. Nie można ich skrytykować („podważać autorytet”) nawet w obliczu dramatycznie słabego występu. Nie można wytknąć błędu, który przekreślił dwie godziny olbrzymiego wysiłku. To się nie zmieni. Niestety, ale w angielskiej piłce dominuje konserwatyzm i hierarchia. Jak nie trudno się domyśleć, po federacji dzielą i rządzą sędziowie. Jedyną nadzieją jest system VAR. Nie wyeliminuje wszystkich błędów. Skali takiej patologii żaden obecnie znany system wspierania arbitrów nie rozwiąże. Może jednak pomóc ograniczyć straty. Tak by błędne decyzje nie rzutowały na ostateczne rezultaty i tabelę ligową. By w końcu było w miarę normalnie. Tego pozostaje mi życzyć wszystkim obserwatorom Premier League.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • Derby Anglii rozczarowały. Jedyne ciekawe rzeczy działy się w pierwszej połowie, gdy niespodziewanie kontuzje sparaliżowały spotkanie. Oba zespoły bały się zaryzykować. Tak jakby remis zadowalał każdą ze stron. Tak nie przystoi. Szkoda, bo z roku na rok atmosfera derbów Anglii oddala się od tej pierwotnej. Walki coraz mniej, a graczy, którzy pojmują znaczenie rywalizacji między Manchesterem United a Liverpoolem, jak na lekarstwo. W takich momentach pozostaje jedynie wracać do przeszłości. Kiedyś to było…
  • Wygraną Manchesteru City w Pucharze Ligi Angielskiej na dalszy plan zepchnęło fatalne zachowanie golkipera Chelsea, Kepy Arrizabalagi. Zawodnik nie chciał zejść z boiska, mimo że Maurizio Sarri zgłosił zmianę i chciał wprowadzić na plac gry Willy’ego Caballero. Rozegrał się kilkuminutowy cyrk, który obejrzał cały świat. Teraz za bardzo nie wiadomo, kto rządzi w szatni „The Blues”. Wiadomo tylko, że nie włoski szkoleniowiec. W całej sytuacji pokrzywdzony został głównie argentyński bramkarz, który w obliczu braku szansy na występ uronił kilka łez, co wychwycił realizator spotkania.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze