Znalazł trenera, który wreszcie mu zaufał. Remedium na talent Michała Janoty


Czy Michał Janota zasługuje na powołanie?

30 listopada 2018 Znalazł trenera, który wreszcie mu zaufał. Remedium na talent Michała Janoty
Piotr Matusewicz / PressFocus

Michał Janota, który mówi o sobie, że "potrzebował niegdyś nad sobą bata", jest coraz baczniej obserwowany przez ekspertów ekstraklasy. Do Arki Gdynia trafił latem ze Stali Mielec, skąd przywędrował wraz ze swoim mentorem – Zbigniewem Smółką, obecnym szkoleniowcem klubu z Trójmiasta. Trener miał duży wpływ na postawę nieokiełznanego do tej pory piłkarza. Dzisiaj to jeden z najlepszych ligowców, prezentujący stabilny, dobry poziom z meczu na mecz. Obecny sezon zaczął z przysłowiowego "buta", wygrywając spotkanie o Superpuchar Polski z Legią Warszawa, w którym zapisał się na liście strzelców. Podczas niedawnej transmisji meczu z Wisłą sam Andrzej Strejlau zastanawiał się, czy warto dać szansę Janocie w reprezentacji.


Udostępnij na Udostępnij na

Janota ma za sobą ciekawe doświadczenia. Miał możliwość pokazania swoich umiejętności na Zachodzie, gdzie niestety musiał obejść się smakiem, choć wydawało się, że początek jest obiecujący. Kamil Grabara napisał rok temu na Twitterze, iż  Gini Wijnaldum zapytał go o Michała Janotę. Rzekomo mówił, że w Feyenoordzie Janota to był „top techniczny”, na co niedoszły golkiper Liverpoolu odpowiedział z bólem serca, że Janota gra obecnie w I lidze polskiej.

Sam zainteresowany niedługo potem odniósł się do tego wpisu. – Wiadomo, że moja droga potoczyła się trochę inaczej niż Wijnalduma. Gram jednak w piłkę nożną z przyjemnością i kocham to robić. Są na świecie większe problemy niż moja gra w I lidze, bo zaraz mogę być wyżej. To kwestia dobrej rundy, sezonu. Tak bywa w futbolu. Cieszę się na pewno, że Gini robi dużą karierę – tłumaczył w zeszłorocznym wywiadzie dla Łączy nas Piłka.

Lewa obrona? Nie, dziękuję

Dlaczego nie wyszło mu na Zachodzie? Janota twierdził, że wpływ na to miało wiele czynników. – Szybko trafiłem do pierwszego zespołu. Wielu zawodników, którzy dziś grają w Anglii, cały czas trenowało wówczas w juniorach. Dużą rolę w tym, że mogłem się pokazać, odegrał trener Gertjan Verbeek, teraz szkoleniowiec VfL Bochum i Pawła Dawidowicza. On na mnie postawił, dał mi impuls, zaufał. Niestety ze względu na bunt starszych piłkarzy szybko go zwolniono – mówił w przytoczonym już wcześniej wywiadzie dla ŁNP.

Dodał również, że mocno odczuł owe zwolnienie trenera, który nie bał się na niego stawiać: – To był dla mnie spory cios, aczkolwiek nie płakałem z tego powodu, że mnie przesunięto do rezerw. Trenowałem z pierwszym zespołem, a mecze grałem w drugiej drużynie.

W drugiej drużynie, jak sam przyznał, szło mu całkiem nieźle. Wiedział, że jest w takim wieku, że to, czego najbardziej potrzebuje, to regularna gra. Chciał jak najszybciej wrócić do pierwszego składu, co zresztą mu się udało. Nowy sezon zaczynał z nowym trenerem, którego, co też ciekawe, zatrudnił były selekcjoner reprezentacji Polski – Leo Beenhakker. Dziwiło go, że cały okres przygotowawczy musiał rozgrywać na lewej obronie, choć całe życie był piłkarzem o usposobieniu ofensywnym.

To dało mi już wtedy do myślenia, ale robiłem swoje. Zbierałem pochlebne opinie, Beenhakker chciał też ze mną przedłużyć kontrakt, ale miałbym być lewym defensorem. Nie pasowało mi to, obrona nigdy nie była moją najsilniejszą stroną, choć teraz już jest z tym nieco lepiej. Chciałem więc zmienić klub, choćby na jakiś czas – tłumaczył.

To jest absurd…

Niedługo potem został wypożyczony do Excelsioru Rotterdam, w którym mecze rozgrywać miał na tak zwanej „dziesiątce”, co wydawało mu się dziwne, gdyż przecież w klubie, który przygotowywał go do sezonu, rozgrywał mecze na lewej obronie.

Czułem się pewnie, choć to był sygnał, że chyba nie do końca na mnie w Feyenoordzie liczą. Do Excelsioru, który współpracował z Feyenoordem, poszło ze mną jeszcze ośmiu chłopaków i… zrobiliśmy awans do Eredivisie. Pierwsze pół roku miałem bardzo dobre, zdobyłem bodaj osiem bramek, dorzucając dwie asysty. Stałem się najlepszym strzelcem zespołu, a nagle mnie odpalili. Miałem jeszcze pół roku kontraktu z Feyenoordem, a klub chyba chciał zdążyć mnie odsprzedać z zyskiem. Ja natomiast zamierzałem zostać w Excelsiorze, bo skoro mi tak dobrze szło, to czemu coś zmieniać? Nie czułem takiej potrzeby. Nagle jednak okazało się, że mam za mało asyst, że za rzadko uśmiecham się na treningu. Serio, dostałem taki zarzut – dziwił się Janota.

Z Excelsioru trafił do Korony Kielce, pod skrzydła jednego z najlepszych polskich trenerów, jeśli chodzi o motywację. Mowa rzecz jasna o Leszku Ojrzyńskim. Pobyt w Koronie jednak nie należał do udanych. – Po powrocie z Holandii oczekiwano ode mnie po prostu cudów. Zabrakło mądrego wprowadzenia, takie jest moje zdanie – żalił się w wywiadzie dla ŁNP.

Samego trenera Ojrzyńskiego niedawno wspominał w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, w którym otwarcie przyznał, że pobyt w Koronie byłby zupełnie inny, gdyby nie jego błędy. – Myślę, że nasza współpraca wyglądała nie najgorzej. Może i nie dostałem wtedy tylu szans, ile chciałem, ale teraz wiem, że to efekt moich błędów. Teraz mam ich świadomość – tłumaczył niedługo po transferze do Arki Gdynia.

Mielec przystankiem w podróży do ekstraklasy

Miejscem, w którym sportowo odżył, był Mielec, a konkretnie miejscowy klub piłkarski Stal. W nowym zespole poznał trenera Smółkę, o którym potem będzie mówił, że wreszcie trafił na osobę, która mu zaufała. A owe zaufanie zacznie procentować. Trzeba przyznać, że nie były to słowa rzucone na wiatr! To dzięki Smółce ustabilizował formę w Stali, co pomogło mu nabrać nieco pewności siebie.

Dzięki niemu ustabilizowałem formę w Stali Mielec. Trzymał nade mną bat. Dobrze wie, że ja tego potrzebuję. I powiedziałem mu to otwarcie. Byliśmy wobec siebie szczerzy. Nieraz iskry leciały, ale to normalne, skoro spotykają się dwa mocne charaktery. Ale najlepsze, że potrafiliśmy się nawzajem słuchać. Zbudowaliśmy fajną więź. W ogóle w Mielcu bardzo dobrze się czułem. Trafiłem na dobry zespół, grupę, która chciała grać w piłkę. Stworzyliśmy niezłą drużynę. W tym mieście mogłem liczyć na wsparcie na każdym kroku. Są tam fajni ludzie, którym można ufać. To mnie napędzało do dobrej gry – opowiadał w wywiadzie dla „PS”.

Wzajemna pomoc podstawą kolektywu

Jeśli chodzi o dotychczasowy pobyt w Arce Gdynia, to zaczęło się z wysokiego „C”. Już w pierwszym oficjalnym meczu sezonu nasz bohater spisał się nad wyraz okazale. Arka triumfowała w Superpucharze Polski na stadionie faworyzowanej Legii Warszawa, wypełnionej gwiazdami polskiej ligi pokroju Carlitosa. W owym triumfie duży udział miał sam Janota, który m.in. miał okazję cieszyć się ze strzelonej bramki.

Wpływ na dobrą postawę Janoty, obok zaufania szkoleniowca, ma również świetne rozumienie się z kolegami z drużyny. Wyróżnić należy tutaj Michała Nalepę oraz Adama Deję, którzy regularnie występują za plecami Michała Janoty. Do tego dochodzi jeszcze rozwijający się cały czas Nabil Aankour oraz Luka Zarandia.

Po ostatnim występie przeciwko Wiśle Kraków Janota doczekał się debaty na temat jego ewentualnego powołania do kadry. Pierwszy taką tezę wysnuł ekspert i komentator Eurosportu Andrzej Strejlau. Niedługo później na Twitterze rozgorzała dyskusja na ten temat. Nie brakowało głosów za tym, by jednak Jerzy Brzęczek dał szansę doświadczonemu pomocnikowi.

Przykład Janoty pokazuje, że nawet w życiu piłkarza potrzebny jest autorytet, który będzie mu ufał, ale jednocześnie wymagał. Tak było w przypadku niegdyś młodego talentu, który można rzec, iż do tej pory był nieokiełznany, ale na którego nieokiełznanie remedium znalazł nowy trener. Michał Janota nie mylił się. Zaufanie, którym obdarzył go Smółka, na razie spłaca świetnymi występami w barwach Arki.

 

 

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze