Premier League jest w tym roku bardzo nieprzewidywalna. „Najsilniejsze” drużyny gubią punkty i tym samym pojawia się coraz więcej przesłanek, że w tym roku mistrzem Anglii zostanie ktoś niespodziewany. Naturalnym kandydatem w tym momencie wydaje się Leicester City. Początek sezonu w jego wykonaniu jest na razie fantastyczny. Przewodzi dzięki temu w tabeli w pełni zasłużenie. To wszystko zasługa ciężkiej pracy, ale i nowego stylu, który zmienił się diametralnie względem ubiegłych rozgrywek.
Pierwsze miejsce, 18 punktów, sześć wygranych i dwie porażki to bardzo dobry wynik. Leicester City mocno weszło w sezon 2020/2021 i w pełni zasłużenie uznaje się go za głównego kandydata wśród zespołów, które mogą w tym sezonie namieszać w czołówce. Do tego oczywiście jeszcze długa droga, ale nie da się w takiej sytuacji uniknąć porównań do „Lisów” Claudio Ranieriego i zdobytego przez nich mistrzostwa pięć lat temu.
Nieudana końcówka sezonu i nowa formacja
Leicester City w poprzednim sezonie wybiegało na boisko zazwyczaj w ustawieniu 4-1-4-1. Ta formacja umożliwiała mu przede wszystkim dominację rywala. Od samego początku podopieczni Brendana Rodgersa chcieli narzucać przeciwnikowi własny styl gry. Oparty on był głównie na kombinacyjnej grze i posiadaniu piłki. „Lisy” były przecież piątym zespołem w lidze pod względem liczby wykonanych podań, co dużo mówiło o ich stylu.
Nic w świecie nie dostaje się za piękne oczy i ta zasada obowiązuje również w futbolu, który jest brutalny. Po restarcie rozgrywek Leicester City nie mogło liczyć na taryfę ulgową. Jeśli myślało o awansie do Ligi Mistrzów, musiało udowodnić, że na to zasługuje na boisku. Długa przerwa wpłynęła negatywnie na postawę zespołu. W Premier League na dziewięć spotkań podopieczni Brendana Rodgersa wygrali zaledwie dwukrotnie, trzy razy zremisowali i czterokrotnie schodzili z boiska pokonani. Z taką grą nie dało utrzymać się wysokiej przewagi punktowej nad goniącą Chelsea i Manchesterem United.
Niepowodzenia w końcówce poprzedniego sezonu dały dużo do myślenia Brendanowi Rodgersowi. Styl, jaki prezentowała jego drużyna, był bardzo wymagający. Do tego ze składu wypadli wtedy chociażby Ricardo Pereira i Wilfred Ndidi. Dodatkowo 43-latek zdawał sobie sprawę, że nowe rozgrywki pod względem intensywności będą bardzo wymagające. Poskutkowało to tym, że szkoleniowiec Leicester City postanowił dokonać kilku znaczących zmian w swojej taktyce. I tak już w pierwszej kolejce nowego sezonu Premier League mogliśmy oglądać zupełnie inny pomysł na grę w nowym ustawieniu 3-4-3. – Ta zmiana częściowo wynika ze względu na zawodników, których nam brakuje, ale także z powodu braku czasu na regenerację w tym sezonie. Nie można naciskać przez całe 90 minut – mówił Brendan Rodgers po jednym ze spotkań.
Obrona, intensywność i szybkie kontrataki
W tym sezonie oglądamy zupełnie nowe Leicester City. Nie jest to już drużyna, która za każdym razem chce zdominować rywali i wymieniać masę podań. To jest największa różnica w porównaniu do ubiegłych rozgrywek. Warto również zwrócić uwagę, że Brendan Rodgers wycofał swój zespół. Nie jest on już tak samo wysoko ustawiony jak jeszcze kilka miesięcy temu. Często ,,Lisy’’ w tej kampanii czekają na swojego przeciwnika w okolicach koła środkowego.
Zmianę widać najlepiej po średnim posiadaniu piłki. W spotkaniach z Manchesterem City, Arsenalem i Leeds wynosiło one odpowiednio 28%, 32% i 48%. To bardzo przypomina styl, w jakim Leicester City sięgało po mistrzostwo. Jest świetnie zorganizowane w defensywie i z łatwością potrafi wychodzić do szybkich kontrataków. Nie ma lepszego systemu dla Jamiego Vardy’ego. Anglik na razie jest w znakomitej formie i strzela bramki średnio co 67 minut. Dla Brendana Rodgersa taki napastnik to skarb, bo dla jego drużyny szansa w spotkaniu może pojawić się tylko raz. Tak to właśnie wyglądało w starciu z Arsenalem, w którym jedna kontra zamieniona na bramkę przez 33-latka dała trzy punkty „Lisom”.
Po meczach z Arsenalem i Manchesterem City jednak Brendan Rodgers został mocno skrytykowany przez Mikela Artetę i Pepa Guardiolę. Ten drugi użył nawet określenia, że Leicester City nie chce grać w piłkę. Akurat obaj panowie powinni docenić kunszt trenerski swojego kolegi po fachu. Jeśli wypada ci bowiem sześciu kluczowych zawodników, a ty potrafisz wygrać na stadionie Manchesteru City 5:2, to trzeba tylko oddać cesarzowi to, co cesarskie. Drużyna Rodgersa po prostu znakomicie wykorzystała w tych starciach swoje najmocniejsze strony. Cofnęła się pod własną bramkę, zagęściła środek pola, była agresywna i ciągle wybijała rywali z rytmu.
Świetny skauting
Leicester City z każdym kolejny rokiem udowadnia, że jeśli chodzi o kwestie skautingu i sprowadzania zawodników do klubu, stoi na najwyższym poziomie. Na King Power Stadium świetnie potrafią wydawać zarobione pieniądze. Warto w tym miejscu przeanalizować ostatnie okna transferowe. Dwa lata temu ze sprzedaży Riyada Mahreza za niecałe 68 milinów euro sprowadzono między innymi Jamesa Maddisona, Ricardo Pereirę i Caglara Soyuncu. Kwota, jaką wówczas zapłacono za wspomnianą trójkę, wyniosła praktycznie tyle samo, co Manchester City zapłacił za algierskiego skrzydłowego. Rok temu z „Lisami” pożegnał się Hary Maguirre za 87 milionów euro. W tym samym czasie do zespołu Brendana Rodgersa trafili Youri Tielemans, Ayoze Perez, Dennis Praet, James Justin. Łączna kwota? 104,3 miliona euro. Każdy z tych graczy jest obecnie bardzo ważnym elementem układanki Leicester.
W letnim oknie transferowym sytuacja powtórzyła się po raz kolejny. Sprzedano Bena Chwilwella do Chelsea za 50,2 miliona euro. W jego miejsce od razu pojawili się Wesley Fofana i Timothy Castagne za 59 milionów euro. Obaj w zasadzie z marszu wskoczyli do wyjściowej jedenastki Brendana Rodgersa i od razu zaczęli zachwycać. Ten pierwszy mimo 19 lat gra bardzo dojrzale. Nie popełnia w zasadzie żadnych błędów i w tym momencie wyrasta na jedno z objawień Premier League w tym sezonie. Belgijski wahadłowy natomiast świetnie wkomponował się do nowej formacji z wahadłowymi Leicester. Zanotował już dwie asysty i do tego dorzucił jedno trafienie.
Skuteczność w kwestii zastępowania kluczowych piłkarzy w Leicester City jest naprawdę imponująca. Kiedy sprzedawana jest gwiazda, od razu w jej miejsce pojawia się nowa twarz. Nie są to najbardziej znane nazwiska na świecie, ale nie o to przecież chodzi. Do klubu mają przyjść zawodnicy ograni już na europejskich boiskach, ale swoją markę na skalę światową mają sobie wyrobić na King Power Stadium. Potem dopiero mają szukać miejsc w klubach z czołówki.
Kontuzje to nie problem
Najważniejszą cechą Leicester City jest w tym sezonie jednak odpowiednie radzenie sobie z kontuzjami. Od samego początku rozgrywek ta kwestia w żaden sposób nie omija tej drużyny. Wielki szacunek należy się więc Brendanowi Rodgersowi, który tak poukładał zespół, że w żaden sposób absencja kilku piłkarzy nie wpłynęła na wyniki. To wielkie osiągnięcie, tym bardziej jeśli spojrzymy na listę piłkarzy kontuzjowanych w tych rozgrywkach. Znajdują się bowiem na niej nie byle jakie nazwiska.
Zacznijmy do środka pola. Możemy przede wszystkim zaobserwować w nim brak dwóch kluczowych piłkarzy – Wilfreda Ndidiego i Jamesa Maddisona. Obaj od pierwszej minuty spotkania byli dostępni zaledwie trzy razy na osiem możliwych spotkań. W obronie również nie było kolorowo. Dwaj bezcenni zawodnicy tej formacji w ubiegłej kampanii – Caglar Soyuncu i Ricardo Pereira – również borykają się z kontuzjami. Pierwszy rozegrał tylko połowę wszystkich możliwych spotkań, a drugi nie wystąpił na razie w żadnym meczu.
Good morning! 😁 pic.twitter.com/qAz9V9Rsug
— Leicester City (@LCFC) November 9, 2020
Mimo tak bolesnych strat Brendan Rodgers znakomicie poustawiał swój zespół. Wykorzystał do tego kilka nowych twarzy, na przykład Luke’a Thomasa. Równocześnie postawił na piłkarzy, o których przeciętny kibic mógł już w ostatnim czasie zapomnieć. Idealnym przykładem takiego gracza jest chociażby Nampalys Mendy. Francuz jest drugi w drużynie Leicester City pod względem liczby rozegranych minut w tym sezonie. Wykonuje bardzo dużo pożytecznej pracy dla zespołu, która jest bezcenna dla niego. Oprócz tego warto również wspomnieć o takim zawodniku jak James Justin. Anglik po dobrym wejściu do zespołu w poprzednim sezonie wygląda na pewniaka do pierwszej jedenastki. To tylko podgrzewa emocje przed sobotnim starciem między Liverpoolem a Leicester. Warto naprawdę włączyć w niedzielę telewizor i obejrzeć ten mecz, bo kto wie, czy twierdza Anfield w końcu nie upadnie.