Okres świąteczno-noworoczny w Premier League już za nami, w ekspresowym tempie minęliśmy stację „Półmetek”. Możemy więc pokusić się o pierwsze podsumowanie. Co było dobre, a co należałoby zganić? Zapraszamy do naszego zestawienia przygotowanego z lekkim przymrużeniem oka.
Zacznijmy od tego, co w pierwszej części sezonu wzbudzało smutek i politowanie.
ROZCZAROWANIA
- Chelsea Londyn
Tu chyba nie ma zaskoczenia. Taka dyspozycja na boisku mistrzowi Anglii zwyczajnie nie przystoi. Wstyd, kompromitacja, żenada, dramat – tak można by podsumować start sezonu w wykonaniu „The Blues”. Dziewięć porażek – najgorszy start mistrza Anglii od niemalże półwiecza. Kompletnie rozklekotany trzon zespołu, który sięgał po trofeum w ubiegłym sezonie. Nawet Jose Mourinho zagubił się w labiryncie swoich słynnych „mind games”. „The Special One” nie znalazł recepty na słabą formę zespołu, za co zapłacił własną głową. Poza boiskiem wcale nie było lepiej, wystarczy sobie chociażby przypomnieć sprawę Evy Carneiro. Sezon 2015/2016, jak dotąd, zapisuje się czarnymi zgłoskami w najnowszej historii Chelsea. Ale… gorzej być nie może i pewnie tym pocieszają się sympatycy „The Blues”.
- A miało być tak pięknie… Wayne Rooney
Co ten iGol wyprawia? Jak można przyczepić się do najlepszego angielskiego piłkarza 2015 roku? Powiedzmy sobie szczerze, jeśli to Rooney zostaje laureatem tej, bądź co bądź, prestiżowej nagrody, to kondycja angielskiego futbolu jest mniej więcej na tym poziomie, co umiejętności dryblingu Dariusza Formelli – poniżej krytyki. Kapitan reprezentacji Anglii i Manchesteru United hucznie zapowiadał, że przypomni sobie swoje najlepsze lata i znów będzie zdobywał gola za golem. Obiecanki cacanki. Osiem goli w 2049 minut. Matematyka, królowa nauk, podpowiada, że Rooney do zdobycia jednej bramki potrzebuje czterech godzin i 16 minut. „Wazza”, który jako kapitan powinien w trudnych chwilach dawać przykład, być natchnieniem dla swoich kolegów, wtopił się w przeciętność. Iskierką nadziei jest bramka zdobyta ze Swansea, która może, ale nie musi, zwiastować lepsze czasy dla Rooneya.
- Defensywa Evertonu
Monolit to to nie jest. 29 goli zaaplikowali „The Toffies” rywale. Zdecydowanie za dużo jak na zespół, którego ambicje sięgają czołowej czwórki. Do tego niechlubnego wyniku przyczynili się wszyscy, począwszy od Tima Howarda, który fantastyczne interwencje przeplata babolami w stylu Marcina Cabaja czy Michała Gliwy, na powszechnie chwalonym, ale mimo wszystko niebezbłędnym Johnie Stonesie skończywszy. Razi także brak jakiejkolwiek systematyczności, wyraźnej poprawy. Czyste konto z Newcastle, cztery gole stracone ze Stoke na własnym stadionie i tylko jeden w meczu z Tottenhamem, po którym Roberto Martinez pod niebiosa wychwalał swoich obrońców. Jeśli hiszpański szkoleniowiec znajdzie równowagę między słabiutką defensywą a trzecią ofensywą ligi (36 bramek), to Everton może włączyć się do walki o Ligę Mistrzów – jeszcze nie jest za późno. Jednak jak dotychczas zasieki obronne klubu z Liverpoolu są dziurawe niczym szwajcarski ser.
- Święci nie są nieskazitelni
Niby ligowy średniak, niby zespół, który nie może liczyć na wiele więcej niż spokojny byt, ale… No właśnie, ale zespół Ronalda Koemana przyzwyczaił nas do tego, że szukamy go w górnej połówce tabeli. Tymczasem „Święci” zakotwiczyli na 13. miejscu w tabeli Premier League. W dziesięciu ostatnich meczach piłkarze z St. Mary’s Stadium zdobyli jedynie dziesięć oczek. Ogólny obraz Southampton przyćmiewa nieco imponujące zwycięstwo nad Arsenalem w Boxing Day (4:0), ale nie sposób pozbyć się wrażenia, że w zespole Koemana nie wszystkie trybiki pracują tak, jak powinny. Sześć punktów przewagi nad strefą spadkową to bufor bezpieczeństwa, ale piłkarze Southampton powinni się obudzić, aby „liga była ciekawsza”.
- Będziemy tęsknić, Gary
2 grudnia 2015 roku – to właśnie w tym dniu wszyscy fani Monday Night Football zapłakali rzewnymi łzami. Odejście Garego Nevilla z ekipy, która w każdy poniedziałkowy wieczór rozbierała na czynniki pierwsze poszczególne mecze Premier League, było dla zagorzałych fanów analitycznego talentu Anglika jedną z najczarniejszych chwil minionego roku. Nevillowi wypada tylko życzyć powodzenia i niczym tonący brzytwy chwycić się jego ostatniej wypowiedzi, w której ogłosił, że nie planuje wieloletniej pracy w roli menedżera. Sky Sports czeka. I my też!
https://www.youtube.com/watch?v=mM6wZ2kkKlk
A teraz odrzucamy na bok żałobny humor i wyrzucamy czarne kostiumy. Zbroimy się w uśmiech i ruszamy w podróż do tych, którzy zaskoczyli nas, pozytywnie, w pierwszej części sezonu.
NIESPODZIANKI
- Leicester City
Konia z rzędem… albo co tam, rękę księżniczki i pół królestwa temu, kto przed sezonem przewidywał, że piłkarze Ranieriego będą w tym miejscu, w którym są. Nie ma chętnych? Nic dziwnego, nikt o zdrowych zmysłach nie mógł pomyśleć o tym, że zespół, który:
- w ubiegłym sezonie cudem uniknął relegacji;
- w lipcu stracił trenera-cudotwórcę;
- objął, ostatnimi czasy, trener-nieudacznik
będzie, powiedzmy to sobie po raz kolejny, dzielił i rządził w Premier League, rozstawiając po kątach potentatów i wyrzucając przez okno słabeuszy. Vardy, Mahrez, Kante, Albrighton, Morgan, Schmeichel – ta banda zdominowała pierwszą część sezonu. Wszyscy spodziewali się kolejnego rozdziału rozpaczliwej walki o utrzymanie, a tymczasem Leicester zagrało na nosie ekspertom i śmieje się, mając w kieszeni utrzymanie w Premier League. A „Lisy” nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.
- Zabójczy duet rodem z Watfordu
Wydawało się, że taktyka 4–4–2 już dawno odeszła do lamusa, że już dawno oligarchowie piłkarskiej taktyki ustalili, że gra dwójką napastników to przeżytek. Tymczasem w południowo-wschodniej Anglii pewien ekscentryczny Włoch uznał, że nic nie robi sobie z utartych konwenansów i odważnie postawił na nigeryjsko-angielski duet. A Ighalo do spółki z Deeneyem odpłacili mu się 20 golami. To, co duet napastników wyprawia z defensorami w Premier League, jest nieprawdopodobne. Zaciekłość Deeneya w połączeniu z zabójczą skutecznością Ighalo sprawia, że „Szerszenie” z Watfordu mają żądło. A nawet dwa.
https://www.youtube.com/watch?v=mA_uFF0m5dk
- Konsekwentny jak Bournemouth
Kiedy zespół Artura Boruca wywalczył awans do Premier League, głośno mówiło się o tym, że proponowany przez Eddiego Howe’a styl gry nie ma prawa zadziałać w najwyższej klasie rozgrywkowej. Stwierdzono, że angielski menedżer ma zbyt słabych piłkarzy, aby podtrzymać swoją filozofię atrakcyjnego futbolu, nie przypłacając tego spadkiem. A dziś Howe może z podniesionym czołem spojrzeć w oczy tych, którzy jeszcze przed sezonem wieszali psy na nim i jego zawodnikach. Bournemouth wygrało z Chelsea, wygrało z Manchesterem United i dokonało tego, grając swoją przyjemną dla oka piłkę. Nie ma parkowania autobusu w bramce, kurczowej obrony, wybijania piłki na oślep. I choć Bournemouth jeszcze się nie utrzymało, to z pewnością dowiodło, że kulturą gry idealnie pasuje do Premier League.
- Skuteczny jak nigdy
Jeśli mamy szukać architektów dotychczasowego sukcesu Arsenalu, to zatrzymamy swój wzrok na Mesucie Ozilu i Olivierze Giroudzie. O ile dyspozycja Niemca, który nie może przestać asystować, nie dziwi, o tyle forma Francuza jest dość sporą niespodzianką. Wiele mówiło się o tym, że „Kanonierzy” znów nie mają napastnika, że marzenia o tytule mistrza Anglii po raz kolejny trzeba będzie włożyć między bajki. A tymczasem na półmetku rozgrywek Arsenal wygodnie rozsiadł się w fotelu lidera i niemała w tym zasługa Girouda, który ma już na koncie dziesięć bramek. Jeśli napastnik „Trójkolorowych” utrzyma taką dyspozycję, to, być może, złote medale zawisną na szyjach piłkarzy z The Emirates, a sam Francuz stanie się, pod nieobecność Benzemy, pierwszym wyborem Didiera Deschampsa na zbliżającym się wielkimi krokami Euro.
- Przyjdź na mecz – dostaniesz piwo
A na koniec coś dla koneserów chmielowego przysmaku. Włodarze Leicester postanowili uczcić wspaniałe wyniki piłkarzy „Lisów” w minionym już 2015 roku i dla każdego kibica, który wybrał się na mecz z Manchesterem City, przygotowali doprawdy wspaniałą niespodziankę. Zimne, orzeźwiające, przepyszne piwo strumieniami lało się na King Power Stadium. Trzeba przyznać, że gest, który swoim humanitaryzmem aż razi po oczach. Apel do polskich klubów: bierzcie przykład z najlepszych!
https://www.youtube.com/watch?v=l_i-wzQUJlo