Zabrakło naprawdę niewiele – Raków Częstochowa w fazie grupowej Ligi Europy


Raków Częstochowa czuje mały niedosyt, bo awans do Ligi Mistrzów był naprawdę blisko

30 sierpnia 2023 Zabrakło naprawdę niewiele – Raków Częstochowa w fazie grupowej Ligi Europy
Jakub Ziemianin/Raków Częstochowa

To koniec marzeń Rakowa o Lidze Mistrzów, ale nie koniec wspaniałej przygody w europejskich pucharach, która będzie trwała w Lidze Europy. Pokonanie faworyzowanej Kopenhagi wcale nie było tak dalekie od zrealizowania. Zabrakło jednej bramki. Można narzekać na pecha i gdybać, ale zostańmy przy faktach. Raków Częstochowa rozegrał bardzo dobry dwumecz przeciwko mistrzowi Danii. Być może jeszcze czegoś zabrakło, ale i tak zaprezentował się bardzo dobrze. Nie ma co żałować i mieć niedosyt. Oczywiście, Kopenhaga była do pokonania, ale przed „Medalikami” wciąż kawał historii do napisania.


Udostępnij na Udostępnij na

Można niepowodzenie w Kopenhadze zganiać na brak klasowego napastnika, którego Raków wciąż poszukuje, czy słabsze mecze Kovacevicia, ale to nikomu nie pomoże. Można było zagrać lepiej, ale jeśli mistrz Polski tak gra przeciwko mistrzowi Danii, to należy bić tylko brawa. Następnym razem się uda, a teraz trzeba powalczyć w Lidze Europy. Niech ten mecz będzie dobrym prognostykiem, że można powalczyć z mocną europejską drużyną.

Raków Częstochowa – ostrożna gra

Wynik z pierwszego spotkania powodował, że to FC Kopenhaga była w lepszym położeniu. Mimo bardzo dobrej gry w Sosnowcu Raków musiał w stolicy Danii zdobyć bramkę, żeby marzyć o awansie. Wiadomo było, że Kopenhaga potrafi zamknąć mecze już na samym początku, dlatego zaczęły się małe szachy, w których Dawid Szwarga czuje się dobrze. Już niejednego trenera zaszachował w tej edycji Ligi Mistrzów. Raków podszedł spokojnie do pierwszej połowy. Tak, żeby nie stracić szans już na samym początku. Tu nie było miejsca na otworzenie się jak Legia w meczach Ligi Konferencji. Pójście na wymianę ciosów oznaczałaby pogodzenie się z odpadnięciem. Tu było potrzeba sposobu. Na koniec można powiedzieć, że trochę za dużo było kalkulacji w tej grze.

Raków Częstochowa dużo harował, pracował i biegał. Tak, żeby nie stracić bramki. Tytaniczną pracę po raz kolejny odwalał Fabian Piasecki, który walczył i biegał, nękając defensorów FC Kopenhaga. Trzeba przyznać, że podobnie jak w Limassol wykonywał znakomicie swoją pracę. Ważne jednak było to, że Raków nie dał się rozpędzić mistrzowi Danii. Jeśli już, to właśnie mistrz Polski miewał dobre momenty, w których mocno przyciskał gospodarzy na Parken. To było ważne, że „Medaliki” nie dały sobie wejść na głowę, tylko też pogroziły. Może i lekko, ale zawsze to było coś.

W swojej grze częstochowianie starali być się bardzo konsekwentni i odpowiedzialni. Było wszystko dobrze, ale do czasu. Trzeba przyznać, że tak jak i Vladan Kovacević nikt nie spodziewał się takiego czegoś w wykonaniu Vavro. Skądinąd bardzo dobry mecz w wykonaniu Słowaka. Lider defensywy „Byens Hold”. Bramkarz Rakowa spodziewał się dośrodkowania, a dostał potężny strzał z około trzydziestu metrów. Można sobie tylko pluć w brodę. Znów gdzieś przypadkowa bramka, która nie powinna się przytrafić.

Cios

Po tym wszystkim mamy wrażenie, że Raków Częstochowa trochę się rozsypał. Zaczęło brakować trochę dokładności. FC Kopenhaga poczuła moc i była żądna krwi. Pojawiły się proste błędy. Ta jakość mistrza Danii, którą udało się ukryć w Sosnowcu, zaczęła wychodzić na wierzch. Widać było po prostu jakość po tej drużynie. Wyższą jakość niż „Medalików”. Każde przyspieszenie powodowało, że w śmierdziało bramką w polu karnym Kovacevicia.

A i niestety w ofensywie ta bramka podcięła skrzydła zawodnikom spod Jasnej Góry. Zabrakło trochę wiary w to, że jesteśmy w stanie to zrobić. Do tego doszły specyficzne trybuny Parken. Można powiedzieć, że w końcu ktoś rozbroił Rakowa. Stanął na jego drodze i był faktycznie przeszkodą chyba nie do przejścia. Już w pierwszej połowie mógł być ten mecz zamknięty po fantastycznej akcji Claessona i Larssona. Wtedy poprzeczka uratowała Kovacevicia.

Ale co jakiś czas FC Kopenhaga wychodziła z atakami, które powinny zakończyć się bramką. Tylko fakt, że Duńczycy sami się gubili albo bawili pod bramką ratował Kovacevicia, i dał nadzieję, i szansę na zagrożenie jeszcze. Raków może i prowadził grę i posiadał piłkę, ale z pewnością Kamil Grabara nie zostanie królem Kopenhagi po tym meczu, bo po prostu nie miał co robić. Przy bramce był bezradny. Zespół Dawida Szwargi musiał strzelać bramki, a w ofensywie był trochę jałowy. Taki nijaki. Mało było Marcina Cebuli, Koczergin grał tak jak na początku sezonu, czyli przeciętnie, a Piasecki, mimo że pracował, to nie zdobywał bramek. Sorescu, który wszedł do składu w miejsce kontuzjowanego Carlosa, w zasadzie był niewidoczny. Nie było kim atakować, nie miał kto zdobywać bramek, nie było argumentów, żeby zagrozić FC Kopenhaga. Dopiero bramka Łukasza Zwolińskiego obudziła Raków. Nie udało się jednak jeszcze raz pokonać Kamila Grabary i doprowadzić do dogrywki, aczkolwiek w czasie doliczonym zawodnikom ze stolicy Danii zrobiły się miękkie nogi. „Medaliki” wróciły z naprawdę dalekiej podróży.

Raków Częstochowa – to dopiero początek

Przygoda Rakowa w Lidze Mistrzów kończy się, ale nie w Europie. Wciąż przed bandą Dawida Szwargi masę spotkań z ciekawymi rywalami. Nie była faworytem dwumeczu z Kopenhagą, a i tak zaprezentowała się z dobrej strony. Nie dała ciała. Sprawiła, że na Parken w końcówce zrobiło się naprawdę gorąco. Powalczyła z faworyzowanym mistrzem Danii. Można gdybać, ale gdyby trochę więcej szczęścia, to mogło się to potoczyć inaczej. Nie ma też co obwiniać Vladana Kovaciecivia o te nieszczęśliwe interwencje. Gdyby nie on, to Raków nie miałby okazji mierzyć się w barażach Ligi Mistrzów z FC Kopenhaga i przeżyć tak wspaniałej historii.

Podkreślamy jednak, że to jeszcze nie koniec. To może być dopiero początek. Raków Częstochowa spada do Ligi Europy, ale bez wątpienia jest to wielki sukces i za to wielki szacunek dla drużyny spod Jasnej Góry. Tam też są bardzo mocni przeciwnicy i zdecydowanie łatwiejsi do pokonania, co może oznaczać wspaniałe, niezapomniane mecze. Nie ma co się załamywać więc po tej porażce, bo to dopiero początek i wciąż można ugrać bardzo wiele. Już częstochowianie ugrali bardzo wiele. Więcej, niż wielu się spodziewało. Na Kopenhagę po prostu nie było mocnych, choć i tak było zdecydowanie bliżej, niż wielu oczekiwało. Nie ma co roztrząsać. Trzeba patrzeć z podniesioną głową w przyszłość, bo ta przed Rakowem jest naprawdę duża. To, że mistrz Polski nie awansował do Ligi Mistrzów, nie jest porażką, wielkim zwycięstwem jest awans do Ligi Europy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze