Z Ligi Mistrzów dokąd?


9 grudnia 2012 Z Ligi Mistrzów dokąd?

Nader sprawiedliwie Chelsea odpłynęła do Ligi Europy. Poniekąd dostojnie, może i jako pierwszy obrońca trofeum, który nie przebrnął przez fazę grupową, ale zajmując najlepszą trzecią lokatę na tym etapie rozgrywek w historii LM. Choć sezon jest jeszcze do uratowania, brak natychmiastowego powrotu do europejskiej elity będzie bolesny.


Udostępnij na Udostępnij na

Korespondencja z Londynu

Chelsea w Lidze Mistrzów w tym sezonie być nie powinno. Szóste miejsce w Premier League na zakończenie minionych rozgrywek było adekwatne do postawy na boisku. Gdyby nie niesamowite zrządzenia losu, dużo szczęścia i heroizm Didiera Drogby z kulminacją w monachijskich finale, już od kilku miesięcy „The Blues” paraliby się starciami w europejskim turnieju drugiej kategorii.

Torres jest kluczem do sukcesów Chelsea w tym sezonie
Torres jest kluczem do sukcesów Chelsea w tym sezonie (fot. skysports.com)

Pomimo porywającej gry w meczu przeciwko Nordsjaellandowi i rewelacyjnemu wynikowi głośne od początku spotkania trybuny Stamford Bridge zamilkły tuż przed 60. minutą. Była to cisza przenikliwa, niemalże żałobna. Choć obecny wynik z Doniecka nie był anonsowany ani przez spikera Neila Barnetta, ani stadionowe telebimy – choćby raz! – każdy kibic Chelsea wiedział już o bramce dla Juventusu.

W widoczny sposób z każdą minutą zmniejszał się zapał piłkarzy na boisku, radość po strzelanych bramkach, a i widzowie stopniowo zaczynali opuszczać stadion. Kiedy sędzia po raz ostatni zagwizdał w tę środową noc, trybuna The Shed, przez lata znana z żywiołowego dopingu tuż za jedną bramką, świeciła pustkami. Z głośników popłynął wyciszony hymn klubu „Blue is the Colour”. Nikt nie informował o wynikach innych spotkań, ale też i nikt o nie nie pytał. W grobowej ciszy kibice kierowali się w stronę Fulham Road, mimo iż ich ulubieńcy właśnie roznieśli mistrzów Danii 6:1. Stamford Bridge po raz ostatni gościło Ligę Mistrzów w tym roku i sezonie. Fajerwerki pożegnalne, ale na jak długo?

Wcale nie jest powiedziane, że Chelsea do rywalizacji z europejską elitą szybko wróci. O kiedyś przyjmowaną za pewnik obecność w LM trzeba będzie wywalczyć na nowo. O spadku do Ligi Europy już pisałem kilkanaście miesięcy temu. Choć sam proces trwał dłużej, niż prognozowałem, kierunek klubu się nie zmienił. O ironio, w LE Chelsea będzie rywalizować, mając bodajże najbardziej utalentowany technicznie skład w historii klubu. Rafa Benitez może i jest ciągle krytykowany przez fanów Chelsea – jego decyzje taktyczne w wyjazdowym spotkaniu na Upton Park w miniony weekend podchodziły zresztą pod sabotaż – ale za blamaż w Lidze Mistrzów odpowiedzialność ponosi Roberto Di Matteo. Choćby dlatego ronić łez nikt za nim nie powinien.

Sezon 2012/2013 będzie dla Chelsea długi, ale może jeszcze zostać uratowany. Poczynając od klubowych mistrzostw świata w Japonii przez Romana Abramowicza traktowanych na poważnie – turniej będzie świetną okazją, aby podreperować nastroje w drużynie, a do gabloty na Stamford Bridge wstawić jedno z dwóch brakujących trofeów. Co ciekawe, tym drugim jest Puchar UEFA alias Liga Europy, w której Chelsea ery Romanowej jeszcze nie przyszło się mierzyć.

Stara gwardia ciągle (za) mocna?
Stara gwardia ciągle (za) mocna? (fot. chelsea.com)

Pomimo sobotniego zwycięstwa w Sunderlandzie prawdziwa przygoda Beniteza z londyńskim klubem tak naprawdę rozpoczyna się właśnie w Kraju Kwitnącej Wiśni. Zatrudnienie Hiszpana w Chelsea może przejść do annałów historii futbolu na równi z objęciem Leeds United przez Briana Clougha. Znienawidzony przez własnych kibiców (a może też niektórych piłkarzy?), były menedżer Liverpoolu musi się skupić na wygraniu trofeów i szybkim powrocie do Ligi Mistrzów.

Pomóc musi mu w tym Fernando Torres. W meczach przeciwko Nordsjaellandowi oraz Sunderlandowi strzelił po dwie bramki, w tym drugim spotkaniu jedno trafienie było z rzutu karnego. Co zaskakujące, była to pierwsza „jedenastka” Torresa od początku przygody w Premier League. Jeżeli Benitez miał być menedżerem, który wreszcie przełamie niemoc snajpera w barwach Chelsea, wyznaczenie gracza do wykonywania karnych było ruchem genialnym w swojej banalności. Może i było oczywiste, ale Carlo Ancelotti, Villas-Boas ani Di Matteo na takie pomysł nie wpadli.

Za wcześnie, aby zachwalać przebudzenie Torresa, ale faktem jest, że w 25 meczach tego sezonu strzelił już 11 bramek. Wyjazd do Japonii może ten wynik jeszcze poprawić. Mimo że Benitez tak szybko przekonuje do siebie hiszpański kontyngent w Chelsea, znacznie gorzej idzie mu ze starą gwardią.

Choć „The Blues” tracą średnio dwie bramki na mecz pod nieobecność Johna Terry’ego w tym sezonie (przy 1,09 straconej bramki, kiedy jest na boisku). Nowy menedżer z pewnością poczuł ulgę, kiedy okazało się, że kontuzja kolana wykluczyła kapitana klubu z KMŚ oraz wspólnej kilkunastogodzinnej podróży w samolocie w obie strony. Podobnie jest z Frankiem Lampardem, który pierwsze minuty dla Beniteza rozegrał dopiero, wchodząc z ławki w końcówce pojedynku na Stadium of Light. Reprezentant Anglii jest silnie łączony z QPR oraz Arsenalem podczas styczniowego okienka transferowego. Jemu oraz Ashleyowi Cole’owi kończą się kontrakty, a Hiszpan już teraz zasugerował, że nie zostaną one przedłużone.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu?
Właściwy człowiek na właściwym miejscu? (fot. Skysports.com)

Choć pasuje to do teorii, że Benitez przyszedł posprzątać Abramowiczowską stajnię Augiasza, aby tylko samemu odejść wraz z ostatnim meczem sezonu, z pewnością nie przysparza mu to popularności wśród fanów londyńskiego klubu.

O ile rok temu udało się ostatnim zrywem energii sięgnąć po Świętego Graala – trofeum Ligi Mistrzów – o tyle tym razem Chelsea nie udało się uciec spod spadającego topora. Choć jeszcze wiele pozostało do wygrania w trwającym sezonie, zespół przechodzi głęboką metamorfozę, a Abramowicz przekazał prowadzenie drużyny menedżerowi na krótkim kontakcie silnie związanemu z wielkimi rywalami „The Blues”.

Jego sukces będzie można bardzo łatwo zmierzyć. Natychmiastowy powrót do Ligi Mistrzów ściągnie na Stamford Bridge Guardiolę bądź Mourinho i szansę na świetlaną przyszłość. Brak sukcesu – stagnację, a następnie szybko postępujący regres. Twój ruch, Rafa.

Obserwuj autora na Twitterze: @RobertBlaszczak

Komentarze
Fan Gijón (gość) - 11 lat temu

Szkoda mistrza...

Odpowiedz
~cristiano (gość) - 11 lat temu

NIE!! mistrz jest tylko jeden United:D

Odpowiedz
KrawiecM (gość) - 11 lat temu

barca wygra tą edycje ligi mistrzów

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze