Legia Warszawa w ostatnim meczu 11. kolejki PKO Ekstraklasy została pokonana na własnym stadionie 2:1 przez Raków Częstochowa. Była to pierwsza porażka Legii na własnym boisku w lidze od sezonu 2021/2022. „Wojskowi” mogli ten mecz wygrać, lecz za swoje błędy zapłacili wynikiem. Nie deprecjonujmy jednak Rakowa – on też swoje zrobił, aby pokonać gospodarzy.
Twierdza zburzona
Jak już wspomnieliśmy, Legia na swoim stadionie nie przegrała od rozgrywek 2021/2022. Konkretnie miało to miejsce 18 kwietnia, była to 29. kolejka tamtego fatalnego w wykonaniu stołecznych sezonu. Wtedy to do Warszawy przyjechał Piast Gliwice i pokonał miejscową ekipę po trafieniu Damiana Kądziora. Od tego czasu minęło blisko 540 dni, a drużyna, najpierw Aleksandara Vukovicia, a później Kosty Runjaica, rozegrała na swoim boisku 24 mecze ligowe. Dopiero Raków przerwał tę passę. Te 24 rywalizacje przełożyły się na 19 zwycięstw Legii, a także pięć remisów.
– To dziwne uczucie dla mnie w Legii, żeby przegrać domowy mecz w lidze. Ostatnie nasze trzy spotkania wyglądały w ten sposób, że prezentujemy się solidnie, ale brakuje nam tak ważnego szczęścia. Zdajemy sobie sprawę, że nie było to nasze najlepsze spotkanie. Nie pokazaliśmy poziomu, do jakiego przyzwyczailiśmy. Po pierwszych 15 minutach wyglądaliśmy lepiej, mieliśmy swoje szanse. Koniec końców to my strzeliliśmy samobójczego gola, ale takie rzeczy w futbolu się zdarzają.
Drużyna jest bardzo rozczarowana. W szatni powiedziałem zawodnikom, że taką serię lepiej mieć w październiku niż w maju. Jestem przekonany, że szybko dojdziemy do siebie. Będzie czas na analizę, odpoczynek. Zaczniemy wygrywać, jestem tego pewny. Nie chcę tracić więcej czasu na myślenie o tej porażce. Nienawidzę przegrywać. Jestem pewny, że po przerwie na reprezentację wrócimy silniejsi – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Kosta Runjaic.
Legia i wielka niechlujność
W zespole Legii było widać bardzo dużą niechlujność. Josue od początku spotkania nie wyglądał najlepiej, czego dowodem była późniejsza zmiana w przerwie spotkania. Portugalczyk stracił piłkę w tym meczu aż 15 razy. Choć po spojrzeniu w jego statystyki celność podań będzie dosyć wysoka, to podania prostopadłe Josue często nie dochodziły do celu. Na sześć długich podań kapitan Legii dograł celnie ledwie dwa razy. Na wczesnym etapie meczu, po stracie futbolówki, Josue błyskawicznie sfaulował rywala, ciągnąc go za koszulkę. Sędzia Marciniak napomniał go żółtą kartką, która później miała wpływ na to, że kapitan Legii na drugą część spotkania już nie wyszedł. Mówił o tym trener Legii na konferencji po meczu.
W miejsce 33-latka na boisko wszedł Juergen Elitim, który jednak też ostatnio siadł pod względem formy. Fakt faktem, Kolumbijczyk ma z czego schodzić, jak mówimy o poziomie gry, ale ostatnie mecze nie są dla niego udane. Brakuje u niego zagrań szybko przenoszących ciężar ataku w inne miejsce, którymi raczył swoich kolegów wcześniej. Do tego pojawiły się u niego rozwiązania bardzo mało ryzykowne, czyli po prostu często gra do najbliższego. Do tego doszła, to już mowa o zawodnikach ofensywnych, fatalna decyzyjność. Niemal wszyscy chcieli dobrze przede wszystkim dla siebie i zamiast podać do lepiej ustawionego kolegi, woleli strzelać.
Oczywiście oprócz tych dwóch graczy znajdziemy w ekipie gospodarzy kilku gagatków, którzy popisywali się niechlujnością, a wręcz brakiem koncentracji. Pojedyncze przyjęcia czy zagrania nie w tempo irytowały w tym meczu. Jest jednak jeszcze jedno nazwisko, o którym musimy wspomnieć – Gil Dias. Być może Portugalczyk ma jakieś talenty, które na ten moment bardzo skutecznie ukrywa i kwestią czasu jest, aż je pokaże. Może potrzeba mu ogrania. A może nie jest też przypadkiem fakt, że tak naprawdę nigdzie na długo nie zagościł.
Poziom przez niego prezentowany sam w sobie jest naprawdę frustrujący, ale gdy zestawimy go z oczekiwaniami, jakie wobec niego były, to jest to przepaść. Być może jeszcze potrzebuje czasu, w końcu nie był w grze. Ale jego start w Legii jest fatalny. Równo 100 minut 27-latek już spędził na boisku w barwach „W0jskowych”, a jeszcze nie pokazał nic dobrego. Nie przesadzamy. NIC. Ciągle puszcza piłkę w kozioł, niecelnie zagrywa, traci ją, przewraca się, źle drybluje – tak w skrócie opiszemy dotychczasowy pobyt na Łazienkowskiej zawodnika wypożyczonego z VfB Stuttgart.
Przerwa wyciąga pomocną dłoń
Legia ma za sobą słaby mecz z Jagiellonią, średni z Alkmaar, średni/słaby z Rakowem. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych trzech spotkań są rezultaty – trzy porażki. Zła seria spotkała podopiecznych Runjaica i to w momencie, w którym byli w gazie. A z porażkami pojawiło się kilka nieprzyjemnych faktów:
- pierwszy od 1,5 roku przegrany mecz u siebie w lidze,
- pierwsze porażki w sezonie,
- porażka w pucharach z rywalem, z którym była nadzieja na zwycięstwo.
Oczywiście mówimy tu tylko o kwestiach czysto sportowych, bo wiemy, co działo się już po meczu w Alkmaar. Jednak w tym momencie do Legii rękę wyciąga przerwa reprezentacyjna. Kosta Runjaic będzie miał teraz niecałe dwa tygodnie bez żadnych meczów, w czasie których może popracować nad tym, co ostatnio w drużynie nie działało. A do tego może przemówić do piłkarzy, bo widać było, że u nich też koncentracja i skupienie nie jest na takim poziomie, na jakim być powinno. Do tego dochodzi również oczywiście odpoczynek od gry co trzy dni, który też czysto teoretycznie powinien przynieść tylko pozytywy.
Musimy jeszcze zganić Legię za jedną rzecz, właściwie to bardziej zarzut do Kosty Runjaica. Wiadomo, podkreślmy to jeszcze raz, każdy jest zadowolony z jego pracy, ale nie może być tak, że pomysłem wicemistrza Polski na odrobienie straty na własnym terenie jest granie górnych piłek na Kramera i Pekharta. Oczywiście zgadzamy się na to, jeśli to jeden z wariantów, ale niestety był to jedyny.
Taką serię lepiej mieć w październiku niż w maju. Kosta Runjaic
– Jesteśmy rozczarowani wynikiem. Nie zagraliśmy dziś na na naszym normalnym poziomie, jest to mecz do zapomnienia. Ostatnie wyniki nie są najlepsze, ale patrząc na statystyki, nie wygląda to tak źle. Musimy nabrać świeżości, zmienić detale i wrócimy do wygrywania – powiedział po meczu Steve Kapuadi.
Legia nie złamała Rakowa
I na koniec trzeba poświęcić miejsce Rakowowi, bo choć miał trochę szczęścia, to nikt nie będzie mówił, że ekipa Dawida Szwargi wygrała niezasłużenie, nawet pomimo tego, że Legia dwa razy obiła słupek. Ten mecz mogła wygrać każda ze stron, ale są czynniki, które sprawiły, że to właśnie Raków przechylił szalę na swoją stronę. Ekipa z Częstochowy miała plan na to spotkanie. „Medaliki” oddały Legii piłkę i czekały na kontrataki, z których tworzyły groźne okazje.
Po objęciu prowadzenia nic się nie zmieniło. Legia jednak zdobyła bramkę wyrównującą na chwilę przed zejściem do szatni i można było się zastanawiać, jak Raków na to zareaguje. A mistrzowie Polski konsekwentnie realizowali swój plan na mecz i zdobyli bramkę na 2:1. Można zarzucić, że po strzeleniu drugiego gola Raków za bardzo się cofnął, dzięki czemu Legia oddała masę strzałów, ale nie było z tego powodu wiele groźnych sytuacji. Te miały miejsca ze stałych fragmentów gry, co już nie było bezpośrednią przyczyną cofnięcia się.
Dzięki temu zwycięstwu częstochowianie zrównali się punktami z Jagiellonią, a tracą „oczko” do Śląska, który ma rozegrany mecz więcej. Od ekipy Adriana Siemieńca Raków ma lepszy bilans, tak że przy wygranej zaległego spotkania, niezależnie od wyniku Jagielloni, wskoczy on na pozycję lidera. Do tego oczywiście podopieczni Dawida Szwargi odskoczyli „Wojskowym” na dwa punkty, a wiemy, że w kontekście całego sezonu taki mecz jest tym z gatunku o sześć puntków. Legia będzie w końcu, obok Lecha i właśnie Rakowa, walczyć o mistrzostwo.
Bardzo trafna analiza.