Za nami jedenasta seria gier w Premier League. Wydarzeniem weekendu było oczywiście spotkanie na Emirates Stadium. Arsenal, który w poprzedniej kolejce przerwał swój zwycięski marsz, podejmował Liverpool. Zarówno to hitowe spotkanie, jak i kilka innych meczów w tej serii gier stało na naprawdę dobrym poziomie, więc i nietrudno wskazać piłkarzy, którzy się pozytywnie wyróżnili. Jednakże nie dla wszystkich ta kolejka była tak udana.
Wyróżnienia
Zacznijmy jednak od pozytywnych aspektów. Manchester City po zdemolowaniu Southampton stał się samodzielnym liderem Premier League. Ekipa Pepa Guardioli w poprzedniej kampanii mocno męczyła się z Southampton. Co prawda udało im się dwukrotnie pokonać zespół z południowej Anglii, ale były to minimalne zwycięstwa (2:1 u siebie, 1:0 na wyjeździe) i co więcej decydujące gole w obu meczach padały w doliczonym czasie gry. Niedzielne starcie to już zupełnie inna historia. Demolka 6:1 to w dużej mierze zasługa duetu Aguero–Sterling i to tę dwójkę zawodników należy wyróżnić w pierwszej kolejności.
Połowa goli jakie Manchester City strzelił w niedzielę to zasługa współpracy tych dwóch piłkarzy – przy dwóch golach Sterlinga asystował Aguero, a przy golu Aguero asystował Sterling. Ponadto Anglik zaliczył jeszcze decydujące podanie przy golu na 6:1 autorstwa Leroya Sane. Były piłkarz Liverpoolu jest w rewelacyjnej formie. Już nikt nie powie o nim, że jest jeźdźcem bez głowy jak niektórzy określali go w czasach, gdy reprezentował klub z miasta Beatlesów, a nawet podczas jego pierwszego sezonu w Manchesterze City. Pep Guardiola potrafi wydobyć ze Sterlinga to, co ma najlepsze, a w grze Anglika już od dawna nie jest widoczny chaos. Po poprzednim świetnym sezonie, Sterling nie zwalnia tempa.
.@sterling7 bringing the H🔥E🔥A🔥T🔥!
Presented by @Sure ⚽️ #MCISOU #mancity pic.twitter.com/kKvZisMZsq
— Manchester City (@ManCity) November 4, 2018
Aguero zaś robi to do czego nas przyzwyczaił. Pep Guardiola nie ukrywał przed sezonem, że rozważa system, w którym w ataku będą mogli grać razem Gabriel Jesus i Sergio Aguero. Jednakże mocno przeciętna forma Jesusa spowodowała, że Argentyńczyk jest jedynym zawodnikiem ustawionym na pozycji numer 9. Dla niego nie stanowi to jednak żadnego problemu, ponieważ kiedy ma do pomocy tak kreatywną drugą linię jaka jest w Manchesterze City to nie pozostaje mu nic innego jak strzelać gole. Aguero ma już na koncie 7 goli w tym sezonie, czyli tyle co Aubameyang i Hazard. Jeżeli kontuzje będą omijały Argentyńczyka (a z tym niestety bywa u niego różnie) to będzie głównym kandydatem do zdobycia korony króla strzelców. W meczu z Southampton Aguero strzelił swojego 150 gola w Premier League.
Very happy for this win and for scoring my 150th goal on the @premierleague with this great club. A big thanks to all the team and fans for their support. And we're going for even more! 🤟🏽 #mancity pic.twitter.com/ihFD7qc55q
— Sergio Kun Aguero (@aguerosergiokun) November 4, 2018
W West Hamie doszło latem do małej rewolucji. Nowy trener, kilka głośnych transferów. Te ruchy miały potwierdzić, że West Ham to klub, który nie będzie zadowalał się ligową przeciętnością i miejscem w środku tabeli. Wzmocnienia wydawały się solidne, ale jak zwykle w przypadku sporej liczby transferów trzeba zaczekać aż wszyscy się ze sobą zgrają. Cierpliwość jednak popłaca, bo Jarmołenko już od jakiegoś czasu prezentuje się dobrze, a w ostatni weekend błysnął Felipe Anderson, którego także należy wyróżnić.
Felipe Anderson to najgłośniejsze z letnich wzmocnień West Hamu. Dla wielu osób ten transfer mógł być zaskoczeniem, ponieważ wyróżniająca się postać Lazio Rzym przeszła do West Hamu, który w teorii jest słabszym zespołem. Początek sezonu Anderson miał nieudany tak jak cały West Ham. Mecz z Burnley może być dla Brazylijczyka momentem przełomowym w Premier League. W meczu z „The Clarets” strzelił dwa gole i był nie do zatrzymania. Grał jak za swoich najlepszych czasów w Lazio. Przebojowy skrzydłowy pokazał, że już zaaklimatyzował się w Anglii. Teraz powinien regularnie dawać kibicom powody do radości.
2️⃣ big goals for @F_Andersoon 👊 pic.twitter.com/Z7qCO4XGJa
— West Ham United (@WestHam) November 6, 2018
Pozostajemy w temacie brazylijskich skrzydłowych. W Evertonie sytuacja jest podobna jak w West Hamie. Na Goodison Park również doszło do rewolucji transferowej. Do „The Toffees” dołączyli bowiem tacy piłkarze jak Digne, Gomes, Bernard czy Mina. Jednakże kibice Evertonu największe oczekiwania mają odnośnie pewnego skrzydłowego z Brazylii. Chodzi oczywiście o Richarlisona. Były piłkarz Watfordu to ulubieniec Marco Silvy, który sprowadzał go do klubu z Vicarage Road. Richarlison podczas kadencji portugalskiego menedżera stał się objawieniem w poprzedniej kampanii ligowej. Kiedy Silva został zwolniony z Watfordu, Brazylijczyk nagle zgubił formę, której nie odzyskał już do końca sezonu. Jednak portugalski menedżer nie zapomniał o Richarlisonie i zabrał go ze sobą do Evertonu, gdzie ponownie możemy obserwować pełnie talentu wychowanka Realu Noroeste. Czyżby mógł grać dobrze wyłącznie pod wodzą Marco Silvy?
Brazylijczyk udźwignął presję kwoty, za jaką został sprowadzony do Evertonu, ponieważ wyniosła ona aż 50 milionów. Brazylijczyk jest niezwykle skuteczny. W dziewięciu meczach ligowych strzelił sześć goli, a te liczby byłyby pewnie lepsze, gdyby nie zawieszenie na trzy mecze z powodu czerwonej kartki. W meczu z Brighton ponownie zachwycił i dwukrotnie pokonał Matthew Ryana.
Favourite goal so far this season. #EFC https://t.co/sbvVKpKPML
— TheToffees_com (@thetoffees_com) November 4, 2018
Nagany
Mark Hughes, który wciąż pozostaje menedżerem Southampton nie ma łatwo w tym sezonie. Trudno bowiem stwierdzić czy w jego zespole gorsza jest defensywa czy jednak ofensywa. Faktem jednak jest, że w zespole „Świętych” próżno szukać zawodników będących chociażby w przyzwoitej formie. Ja jednak skupię się na defensywie. Naprawdę zastanawiający jest fakt, że reprezentant Polski – Jan Bednarek ciągle pozostaje poza pierwszym składem Southampton. Defensywa tego zespołu jest bowiem tak dziurawa, obrońcy są tak elektryczni, że aż prosi się o zmiany w tej formacji. Ilekroć Bednarek dostaje szansę gry (w tym sezonie bardzo rzadko) tylekroć spisuje się solidnie. Można śmiało powiedzieć, że Bednarek jeszcze ani razu nie zawiódł Hughesa. Podczas gdy trio Hoedt–Vestergaard–Stephens nie ustrzegło się w tym sezonie błędów. Vestergaard stracił już nawet miejsce w pierwszym składzie Southampton i to mimo faktu, że został sprowadzony za niemałe pieniądze z Borussii Moenchengladbach. Na razie udało się im zachować jedynie cztery czyste konta w tym sezonie ligowym. Oczywiście są gorsze defensywy w lidze, ale po Southampton spodziewaliśmy się więcej. Zdumiewające jest to jak słabo radzą sobie defensorzy „Świętych” biorąc pod uwagę, że „na papierze” to nieźli piłkarze.
Za ostatnią kolejkę i ich wyczyny na Etihad Stadium wywalczyli miejsce w zestawieniu nagan. Oczywiście tego dnia Manchester City był niczym huragan, a swój dzień mieli wspomniani wcześniej Sterling, Aguero, ale także Sane. Piłkarze Pepa Guardioli wciąż pragnęli kolejnych goli, ale obrona Southampton nie powinna dopuścić do tak wielkiej demolki. Pierwszego gola strzelili sobie sami, przy drugim zabrakło agresji w związku z czym Sterling mógł spokojnie wbiec w pole karne. Zresztą przy kolejnych bramkach piłkarze Manchesteru City też mieli sporo swobody i nie byli jakoś przesadnie niepokojeni przez rywali. Przykro się patrzyło tego dnia na obrońców Southampton.
W sobotę o nietypowej godzinie 20:30 na Molineux rozpoczęło się ciekawie zapowiadające się starcie Wolverhampton z Tottenhamem. Ten mecz był wyjątkowy dla 20 – letniego Juana Foytha, który debiutował w pierwszym składzie w meczu Premier League. Na ławce w tym meczu siedział m.in. Davinson Sanchez. Młody Argentyńczyk nie udźwignął presji i sprokurował dwa rzuty karne dla rywali, a do tego zarobił żółtą kartkę.
Szczęście dla Tottenhamu polega na tym, że Foyth zaczął rozrabiać we własnym polu karnym już przy stanie 3:0 dla Kogutów. Najpierw po stracie piłki przez Kierana Trippiera w 66. minucie, Foyth sfaulował Raula Jimeneza. 10 minut później Foyth ponownie faulował rywala we własnym polu karnym i nagle zrobiło się jedynie 3:2 dla Tottenhamu. Ten korzystny wynik udało się jednak dowieźć do końca. Co ciekawe Mauricio Pochettino, ku zdziwieniu wielu kibiców Spurs, stwierdził po meczu, że jest zadowolony z występu Foytha. Prawdopodobnie nie chciał spalić psychicznie debiutanta.
W 11. kolejce sporo było również błędów sędziów. Trzy największe pomyłki to nieuznanie gola dla Wolves w meczu ze Spurs, nieuznany gol Mane w starciu Arsenal – Liverpool oraz nie podyktowanie „jedenastki” dla West Hamu w spotkaniu z Burnley. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że VAR w Premier League jest potrzebny od zaraz.
“VAR needs to happen, Wolves should have a goal,” says @Dean36Ashton10.
Do you agree? 🤔
📻 https://t.co/nOCybh8ExD // #WOLTOT pic.twitter.com/i7GO1SO6sw
— talkSPORT (@talkSPORT) November 3, 2018
Forma angielskich arbitrów naprawdę nie jest zbyt dobra. W końcu fakt, że ani jeden arbiter z Anglii nie pojechał na mundial do Rosji też nie wziął się znikąd. Czas, żeby Anglicy zerwali ze swoim tradycjonalizmem i otworzyli się na technologie, która nie ma służyć temu, żeby deprecjonować arbitrów. Ten sprzęt ma im pomagać, ma korygować ich błędy, których w Premier League jest sporo. Najważniejsze nie jest ego arbitra, które może ucierpieć. Najważniejsze jest to, żeby rozgrywki były sprawiedliwe, a wyniki nie były wypaczone przez błędy, które oczywiście mogą się zdarzyć, bo arbiter też jest tylko człowiekiem. Większość poważnych lig i Ekstraklasa mają już VAR. Czas, żeby Premier League dołączyła do tego grona.
Podsumowanie
Wyróżnienia
-
Współpraca na linii Sterling – Aguero
-
Dobra postawa Felipe Andersona w meczu z Burnley
-
Dublet ustrzelony przez Richarlisona
Nagany
-
Dziurawa defensywa Southampton
-
Słaby debiut Foytha
-
Praca angielskich arbitrów