Spadek z ligi – uczucie, którego nie chce doznać żadna drużyna, moment, który dla jednych jest swoistym piłkarskim katharsis, a dla drugim początkiem głębszego kryzysu, a czasami nawet początkiem upadku. W tym sezonie Bundesligi gorzką pigułkę muszą przełknąć piłkarze Hannoveru i Vfb Stuttgart, a więc dwa zespoły, które jeszcze nie tak dawno walczyły w europejskich pucharach.
Już rok temu obie drużyny do końca drżały o swoją przyszłość, ale rzutem na taśmę zachowały ligowy byt. Hannover pokonał w ostatniej kolejce Freiburg 2:1, a Stuttgart w takim samym stosunku wygrał z Paderbornem. Porażki Freiburga i Paderbornu spowodowały, że oba te zespoły spadły do 2. Bundesligi (Freiburg po roku wraca do elity, Paderborn przeżywa potężny kryzys i prawdopodobnie przeżyje kolejną relegację do 3. ligi), a w Dolnej Saksonii i Badenii-Wirtembergii Bundesliga gościła w sezonie 2015/2016. W sezonie 2016/2017 kibice tych dwóch zespołów będą musieli zadowolić się jednak walką tylko 2. Bundeslidze.
Hannover 96
Pamiętacie fantastyczny dla hanowerczyków sezon 2010/2011, kiedy drużyna kierowana przez Mirko Slomkę do końca walczyła o prawo gry w eliminacjach Ligi Mistrzów (lepszy ostatecznie okazał się Bayern, który później dotarł do finału)? Od tamtego czasu minęło pięć lat, a w Hanowerze zmieniło się bardzo dużo. Nie ma już trenera Mirko Slomki, nie ma już dyrektora sportowego Jörga Schmadtke, nie ma już wielu piłkarzy-bohaterów tamtych wspaniałych miesięcy.
Przez pięć lat Hannover 96 przeszedł bardzo długą drogę. Od dwukrotnego występu w Lidze Europy, przez odejście dyrektora sportowego Jörga Schmadtke, który był jednym z architektów budowy mocnego zespołu w Dolnej Saksonii (był skłócony ze Slomką i w dużej mierze z tego powodu pożegnał się ze stanowiskiem w kwietniu 2013 roku), po stopniową degrengoladę i w ostateczności spadek wiosną 2016 roku.
Był to spadek jak najbardziej zasłużony, ponieważ zespół niemal we wszystkich statystykach był najgorszy. Najmniej zdobytych punktów, najmniej zwycięstw, najwięcej porażek, najgorszy bilans bramek – misja pod tytułem „utrzymanie” w takich warunkach po prostu nie mogła się udać. Małym pocieszeniem dla hanowerczyków może być fakt, że nie są najgorszą drużyną pod względem liczby straconych bramek, choć w dużej jest to zasługa Rona-Roberta Zielera, który wyrósł na jeden z nielicznych jasnych punktów zespołu i w wielu meczach raz za razem ratował skórę kolegom, którzy popełniali tragiczne błędy (średnia not w „Kickerze” – 2,70!)
https://www.youtube.com/watch?v=bS9BGmMWBhs
Co jeszcze mimo wszystko można będzie zapisać na plus? Na pewno postawę Hiroshiego Kiyotake, który jako jeden z niewielu starał się układać grę w środku pola i gdyby nie jego postawa (dodajmy, że pauzował od listopada do lutego z powodu problemów ze stopą), już znacznie wcześniej mogliśmy pożegnać „Die Roten”. Ale chyba największe brawa należą się działaczom, którzy po nieudanych eksperymentach związanych z zatrudnianiem kolejnych trenerów (Tayfuna Korkuta, Michaela Frontzecka czy, zwłaszcza, Thomasa Schaafa, który skończył przygodę z klubem wręcz w kompromitującym stylu, ponieważ na jedenaście meczów przegrał aż 10!) postanowili podjąć ryzyko i dać szansę Danielowi Stendelowi, który pracował w zespole do lat 19.
Opłaciło się to. Stendel wniósł do zespołu powiew świeżego powietrza i zadebiutował na ławce w kwietniu. Od tej pory drużyna grała bardzo przyzwoicie i w międzyczasie ograła Borussię Mönchengladbach i Hoffenheim, zremisowała z Herthą czy też dobrze grającym Ingolstadt. Dodatkowo szansę debiutu dostał Sareneren – Bazee, który w ostatnich tygodniach wyrasta na jedno z największych odkryć ligi. Zadebiutował, podobnie jak Stendel, w Berlinie. Już wtedy pokazał kawał swojego talentu, ponieważ szarpał z przodu i nie było po nim praktycznie widać debiutanckiej tremy. W kolejnych meczach grał również na wysokim poziomie, a po meczu z Hoffenheim w ostatniej kolejce został wybrany do jedenastki kolejki. Warto wspomnieć, że odkurzony został Artur Sobiech, którego nie widział w składzie Thomas Schaaf (Polak w wywiadzie dla „Kickera” skrytykował byłego trenera Werderu Brema).
W ten sposób na początku kwietnia po wielu miesiącach posuchy Artur Sobiech strzelił gola Hercie:
https://www.youtube.com/watch?v=oWnRgN_c5Vk
Co dalej? Wszystko wskazuje na to, że z klubem pożegnają się dwa największe talizmany z tego sezonu. Ron-Robert Zieler powiedział niedawno, że chciałby zostać w Bundeslidze, z kolei Hiroshi Kiyokate (ma w kontrakcie klauzulę 6,5 miliona euro) jest na celowniku m.in. Bayeru Leverkusen (mimo, że prezydent Martin Kind przyznaje, że włodarze zrobią wszystko, aby zatrzymać Japończyka). W klubie zostanie jednak trener Daniel Stendel, który niedawno parafował umowę do 2018 roku, mimo że media informowały przez długie tygodnie, że jego następcą ma zostać Mirko Slomka (!), a także prawdopodobnie Artur Sobiech, który przyznaje, że nie jest dla niego problemem gra na zapleczu.
Vfb Stuttgart
Niemal równo dziewięć lat temu, dokładnie 19 maja 2007 roku, Stuttgart pod wodzą Armina Veha przypieczętował tytuł mistrza Niemiec. Wtedy kibice fetowali i śpiewali pieśni pochwalne na cześć swoich ulubieńców. Dziewięć lat później nastroje są kompletnie inne. Stuttgart żegna się z Bundesligą. Już tydzień temu spora grupa kibiców weszła na boisko po przegranym meczu z Mainz, dając do zrozumienia, co sądzi o postawie swoich piłkarzy.
Dziewięć lat temu Stuttgart przeżywał jedne z najpiękniejszych chwil w historii klubu. Dziś musi pożegnać się z Bundesligą
Latem zespół objął Alexander Zorninger, który wcześniej pracował w Lipsku. Chciał zaszczepić w zespole grę ofensywną i marzył, żeby jego podopieczni grali tak efektownie, jak chociażby Borussia za czasów Kloppa. Mimo że Stuttgart parł odważnie do przodu i chciał grać ofensywie, kompletnie zapomniał o defensywie, przez co w niemal każdym meczu tracił grad bramek i koniec końców jest w tym sezonie klubem, który stracił ich najwięcej.
Po meczu z Augsburgiem, kiedy „Die Schwaben” dostali solidny łomot aż 0:4, a piłkarze zostali solidnie wygwizdani, włodarze postanowili zwolnić trenera Zorningera. Na jego miejsce przyszedł Jürgen Kramny. Po kilku miesiącach wydawało się, że był to dobry ruch, ponieważ Stuttgart złapał wiatr w żagle, a po zwycięstwie nad Herthą w 21. kolejce zajmował nawet 10. miejsce i w Badenii-Wirtembergii przebąkiwało się coraz mocniej o europejskich pucharach. Od marca gnębił ich jednak potężny kryzys. Stuttgart zaczął przegrywać mecz za meczem i zaczęło się robić coraz goręcej. Pożaru nie udało się ostatecznie ugasić i zamiast radości z awansu do europejskich pucharów na policzkach fanów mogły się pojawić tylko łzy rozpaczy.
Podobnie jak w Hanowerze, również we Stuttgarcie mamy Polaka. Przemysław Tytoń trafił do zespołu latem i od razu wywalczył miejsce w wyjściowym składzie i był zawodnikiem, od którego zaczynano wystawianie składu. Po początkowych meczach, w których nie spisywał się zbyt dobrze, złapał wiatr w żagle i był jednym z pewniejszych punktów w defensywie (podobnie jak Zieler wielokrotnie ratował skórę swoim kolegom, czego przykładem może być mecz z Bayernem, kiedy Stuttgart przegrał co prawda aż 0:4, ale sam Tytoń wybronił kilka sytuacji).
Oto jedna z fenomenalnych interwencji Polaka w Stuttgarcie!
Jaka przyszłość czeka Stuttgart? Wydaje się, że co najmniej obiecująca. Z klubem mają się co prawda pożegnać dyrektor sportowy, Robin Dutt, i prezydent, Bernd Wahler, którzy byli krytykowani za zarządzanie zespołem i za wiele nietrafionych transferów, do Wolfsburga odejdzie chyba najlepszy w tym sezonie Daniel Didavi, barwy klubowe chce zmienić Timo Werner. Mają jednak zostać m.in. Serey Die, Kevin Grosskreutz, Mitchell Langerak (Australijczyk powiedział ostatnio: – Chcę zostać w klubie i chcę to wszystko naprawić), a Christian Gentner i Daniel Ginczek (ma w ostatnich miesiącach ostatnie problemy zdrowotne) przedłużyli niedawno swoje umowy.
Dziś jest to smutna chwila dla kibiców Hannoveru i Stuttgartu, ale już za kilka miesięcy oba zespoły rozpoczną powrót o walkę na swoje miejsce. Czy będzie ona skuteczna? Przekonamy się za rok.