Po raz 158. w najwyższej klasie rozgrywkowej zmierzyły się ze sobą zespoły Wisły Kraków i Legii Warszawa. Obie drużyny przystępowały do ligowego klasyku w odmiennych nastrojach. Goście to rozpędzony bolid znajdujący się na trasie szybkiego ruchu do mistrzostwa Polski. Legia do meczu przystępowała ze spokojną głową. Ośmiopunktowa przewaga nad drugim w tabeli Piatem Gliwice dawała legionistom duży komfort. Gospodarze ligowego klasyku to piękny, zabytkowy samochód. Wisła to auto, które potrafi się rozpędzić i zadziwić swoją elegancją nawet wybrednych koneserów. Jednak jak to czasem bywa z zabytkowymi pojazdami, a to coś stuka, a to czasem coś odpadnie. Czasem też się po prostu rozleci. Tak jak rozleciało się w Gliwicach przed tygodniem. Mecze Wisły z Legią, bez względu na okoliczności, to wielkie piłkarskie klasyki. Spotkania, w których nie liczy się lokata w tabeli ani wysokość budżetu, a o wyniku decyduje walka i zielona murawa. Nie inaczej było tym razem w Krakowie.
Znaczące ubytki kadrowe
Obie ekipy do meczu przystąpiły osłabione. Jak to w życiu bywa, tradycyjnie większe kłopoty mają ci biedniejsi. Wisła do rywalizacji z Legią przystąpiła bez kontuzjowanych Pawła Brożka i Alona Turgemana. Od dłuższego czasu z urazami zmagają się również Krzysztof Drzazga i David Niepsuj. Z powodu kartek wypadli Maciej Sadlok i Vukan Savićević. Zapis w kontrakcie nie pozwolił uwzględnić w składzie Mateusza Hołowni.
Tuż przed meczem posypali się Damian Pawłowski, Kamil Wojtkowski i Aleksander Buksa. Tak pokiereszowana „Biała Gwiazda” chcąc ugrać choć punkt, musiała liczyć na to, że cała reszta zagra na swoim najwyższym poziomie. Tylko dobrą grą i walką w meczu z Legią mogli przeprosić swoich kibiców za ostatnią kompromitację w Gliwicach, a także za jesienne lanie od warszawian przy Łazienkowskiej.
Legia w meczu przy Reymonta również nie mogła skorzystać ze wszystkich swoich zawodników. Do miasta królów polskich nie przyjechało aż sześciu zawodników. W stolicy zostali Radosław Cierzniak, Arvydas Novikovas, Maciej Rosołek, William Remy, Bartosz Slisz i Jose Kante. Tego ostatniego z rywalizacji z krakowianami wykluczyła czerwona kartka, którą napastnik obejrzał w ostatnim meczu z Lechem w Poznaniu.
Na konferencji prasowej poprzedzającej ligowy klasyk wysoko głowę trzymał trener Skowronek. Podkreślał, że pomimo wielu kłopotów Wisła to silny i świadomy celu zespół. W Krakowie nikt nie wracał myślami do jesiennego meczu w stolicy. Liczyło się tylko tu i teraz. I to żeby nie zawieść swoich kibiców.
„Piłkarzy nie trzeba motywować, wiedzą, co znaczy w Polsce mecz Wisły z Legią. (…) Bez względu na sytuację w tabeli to klasyk kolejki. Nie chcemy zawieść siebie, kibiców. Trzeba zakasać rękawy i zasuwać” – tak na konferencji mówił Artur Skowronek.
▶️https://t.co/9YTAIsw4yA pic.twitter.com/Cm7vf8Fuul— Wisła Kraków (@WislaKrakowSA) June 5, 2020
Z dużym szacunkiem o piłkarzach „Białej Gwiazdy” wypowiadał się trener Legii – Aleksandar Vuković. Stwierdził, że w tych meczach nie ma znaczenia lokata w tabeli. Liczy się wyłącznie dyspozycja dnia. Dla niego mecze z Wisłą to największy piłkarski klasyk w Polsce. Autostradę do mistrzostwa starał się pominąć. Wspomniał za to o autostradzie budowanej na Ursynowie.
#WISLEG Trener Aleksandar Vuković przed meczem z Wisłą Kraków o:
✅ urazach piłkarzy Legii
✅ opiniach na temat drogi do mistrzostwa
✅ rotacji https://t.co/UvpcWJoWxz— Legia Warszawa (@LegiaWarszawa) June 5, 2020
Piłkarze „Białej Gwiazdy” wyszli na rozgrzewkę w czerwonych trykotach z napisem: „Trzymaj się, Broziu!”. Już wtedy wiedzieli, że Arka pokonała Śląsk. Tym samym dystans gdynian do Wisły zmniejszył się do trzech punktów. Tym razem piłkarze nie otrzymali gorącego powitania od swoich kibiców. Mecz odbył się bez publiczności. Szkoda, bo niewątpliwie piłkarski klasyk z trybun obejrzałoby 33 tysiące ludzi, czyli komplet.
Wisła przystąpiła do tego spotkania w eksperymentalnym zestawieniu. Od pierwszej minuty na prawej stronie defensywy zagrał Dawid Szot. Miejsce na pozycji defensywnego pomocnika zajął Lukas Klemenz. Legia wyszła ustawiona bardzo podobnie jak w Poznaniu. W składzie doszło tylko do jednej zmiany. Od pierwszej minuty w jedenastce „Wojskowych” wyszedł Paweł Wszołek, a na ławce usiadł Mateusz Wieteska.
Poszły konie po betonie
Pierwsze minuty meczu nie należały do ładnych. Obie drużyny podeszły do siebie z dużym szacunkiem. Wisła skoncentrowana i nieustępliwa. Legia próbująca grać wysokim pressingiem.
W 2. minucie meczu pierwszy strzał na warszawską bramkę próbował oddać Błaszczykowski. Próbował, bo został zablokowany. W 15. minucie zakotłowało się pod bramką legionistów. Dośrodkowanie z lewej strony mogło skończyć się golem, ale Tupta minął się z piłką. Chwilę później Szot nie trafił w futbolówkę. W 26. minucie piłkarze „Białej Gwiazdy” przejęli piłkę na swojej połowie i przeprowadzili ładną kontrę, którą mocnym strzałem zakończył Boguski. Majecki nie dał się jednak zaskoczyć, sparował uderzenie na rzut rożny. Trzy minuty później nie pomylił się Burliga, który precyzyjnym strzałem z prawego rogu pola karnego nie dał szans bramkarzowi Legii. Minutę później powinno być 1:1, ale Gwilia nie trafił głową z bliskiej odległości.
W końcówce pierwszej połowy Martins strzałem z dystansu próbował zaskoczyć Buchalika, ale bezskutecznie. Wynik próbował zmienić jeszcze Luquinhas. Przyjął dośrodkowanie Wszołka, ale uderzył minimalnie nad wiślacką bramką. Legia atakowała, ale na nic więcej nie pozwolił jej sędzia Przybył, który zakończył pierwszą połowę meczu.
Ciemne chmury nad Krakowem
Kiedy piłkarze wychodzili na drugą połowę meczu, nad stadionem zrobiło się pochmurno. Ciemne chmury, dość mocne porywy wiatru, błyski i grzmoty. Tak zaczynała się druga odsłona rywalizacji dwóch najbardziej utytułowanych ekip w XXI wieku. Wisła zaczęła bez zmian. W Legii na drugą połowę nie wyszedł Andre Renato Soares Martins. Zastąpił go Mateusz Cholewiak.
Początek drugiej odsłony to nabijanie rzutów rożnych. Więcej do statystyk udało się dopisać Legii, jednak nic konkretnego one nie przynosiły. Obraz gry nie uległ zmianie. Legia grała atakiem pozycyjnym, a „Biała Gwiazda” nastawiała się na kontry. Jedna z takich kontr mogła zakończyć się drugim golem dla Wisły, ale pędzący z piłką na bramkę rywali Błaszczykowski przewrócił się pod presją przeciwnika. O faulu nie mogło być mowy. Gwizdek sędziego Przybyła prawidłowo milczał.
W 57. minucie meczu Legii udało się wyrównać. Chwila nieuwagi defensorów Wisły została niemiłosiernie wykorzystana przez Pekharta, który z bliskiej odległości skierował piłkę do siatki po podaniu Mateusza Cholewiaka. Legia naciskała, a Wisła tradycyjnie próbowała swojego szczęścia w grze z kontry.
W 63. minucie spotkania mogło być 2:1 dla Legii. Mocny strzał z dystansu Antolicia jednak obronił Buchalik. Skowronek widząc, że Wisła została zepchnięta do obrony, postanowił wpuścić na boisko Silvę. Na ławce usiadł jedyny nominalny tego dnia napastnik krakowian – Lubomir Tupta.
Napór Legii jednak nie ustawał. W 70. minucie stały fragment gry z lewej strony boiska dla Legii okazał się szczęśliwy. Dośrodkowanie Antolicia na drugą bramkę dla Legii zamienił Tomasz Pekhart. To jednak było mało dla Legii, bo ta wściekle atakowała i raz po raz stwarzała zagrożenie pod bramką Buchalika. Wisła była bezradna. Opuściły ją siły. Wykorzystał to Gwilia, który w 76. minucie po raz trzeci skierował piłkę do bramki „Białej Gwiazdy”.
Wisła próbowała, ale nie miała sił i jakości. Zdobyła nawet gola po rzucie rożnym, którego sędzia Przybył prawidłowo nie uznał. Zanim piłkę do bramki głową skierował Klemenz, ta zdążyła się wcześniej odbić od ręki Heberta. Za wycieńczonego Bashę wszedł Chuca, ale obraz gry „Białej Gwiazdy” nie uległ zmianie. Legia do końca spotkania kontrolowała grę i z gracją wyczekiwała końca meczu.
Na wysokości zadania stanął sędzia Jarosław Przybył. Przeprowadził zawody bez większych kontrowersji. Kiedy mógł, puszczał grę, kiedy trzeba było, używał gwizdka. O godzinie 19:22 zakończył mecz w Krakowie. Legia wydaje się, że już powoli przymierza mistrzowską koronę. Wisła rozpaczliwie będzie bić się o utrzymanie. Jeśli w Gdyni i w meczu z Rakowem zabraknie jej sił tak jak dzisiaj – to jej byt w ekstraklasie może zakończyć się tragedią.