Trzeba wielkiego talentu, by wykrzesać tak mało z tak utalentowanej grupy piłkarzy – w ten sposób Twitter jeszcze w czasie meczu zaczął biczowanie Marca Wilmotsa. To, co robi Chris Coleman, jest zupełnym przeciwieństwem – były trener Fulhamu i Realu Sociedad wykrzesał z małej Walii absolutne maksimum. I teraz to on melduje się w półfinale mistrzostw Europy.
Mało kto przewidywał takie rozstrzygnięcie. Walia w półfinale?! Okej, Belgia grała dotąd średnio, nie przekonywała, ale jednak miała w swoim składzie pakę gwiazd. Do tego wygrana nad Węgrami w 1/8 finału 4:0 sprawiła, że niektórzy zaczęli myśleć o przebudzeniu się tego zespołu. W końcu wiara czyni cuda.
Ojciec-trener
Problemem jednak było to, że „Czerwone Diabły” nie miały żadnego planu gry na mecz, ani na cały turniej. Absolutna pustka, jeśli o to chodzi. Chyba że za plan gry uznajecie ciągłe wrzutki na Fellainiego. Jak jesteś Evertonem Davida Moyesa, to w sumie całkiem mądra strategia, ale jeśli masz w pomocy takich graczy jak Hazard, Carrasco, De Bruyne, a na ławce Dembele, to umówmy się – popełniasz trenerskie samobójstwo. Fakty są takie, że jeśli idzie o taktykę, organizację gry, Belgia mimo wielkich nazwisk była jedną z najgorszych ekip na całym Euro.
Wyglądało to trochę jak ten moment, gdy trenerem Waszej drużyny podwórkowej czy szkolnej zostaje ojciec jednego z Waszych kumpli. I to kumpla, który średnio umie grać, nie za bardzo się nadaje ani do stylu gry, ani umiejętnościami nie podchodzi, ale jednak dzięki tacie gra w wyjściowym składzie. Czasami miało się wrażenie, jakby dokładnie ten casus miał miejsce z Fellainim i jego ojcem-trenerem na ławce, Wilmotsem. Dziś nie był w jedenastce, ale wszedł po przerwie. Ponoć „ratować wynik”. Zresztą – o Belgach piszemy osobno. Możecie przeczytać TUTAJ.
Zbóje z Championship
Jasny plan z kolei od samego początku pobytu we Francji ma Walia. Piątka obrońców, czyli trzech stoperów, którymi dyrygował dobrze znany Fabiańskiemu ze Swansea Ashley Williams, z Gunterem i Taylorem po bokach. Wyżej trzech środkowych pomocników – Joe Allen, Aaron Ramsey i Joe Ledley. A przed nimi Gareth Bale z drugim napadziorem (czasem Vokes, czasem Robson-Kanu). Obaj napastnicy na co dzień grają w Championship, ale nie przeszkodziło im to w tym, by zapakować po jednej bramce dzisiejszego wieczoru.
O ile pierwsze 20 minut należało do faworytów, o tyle później grały głównie „Smoki”. Nieźle zorganizowane w obronie, grające o dziwo większość piłek krótko, po ziemi, a nie jak stereotypowa brytyjska paka, czyli lagą do przodu. Co mogło i pewnie wielu z Was zaskoczyło, to to, że po pierwszej połowie kraj, który do niedawna wydawał się być ubogim krewnym Anglii, miał przewagę w posiadaniu piłki, wymieniając niemal 50 więcej podań od gwiazdorów z kontynentu.
Grajcie na Lukaku, on jest cienki
Mądry pomysł na grę dobrze przedstawia poniższa grafika. Wiedząc i widząc już w trakcie meczu, jak słabo prezentował się młody Jordan Lukaku, Walia postanowiła większość akcji grać prawą stroną, by wykorzystać tę słabą stronę rywala.

Później Walijczycy ponownie skarcili beznadziejną tego dnia defensywę Belgów, a zrobił to będący bez klubu Hal Robson-Kanu, jednym zwodem świetnie gubiąc trzech (!) rywali.
Przy prowadzeniu nie trzeba już było aż tak wiele. Choć przewaga przeciwnika rosła i momentami wydawała się przytłaczająca, to udało się przetrwać napór, a nawet wyprowadzić kolejną kontrę, by podwyższyć prowadzenie. Gdy twój oponent nie posiada konkretnego planu gry (dobrego dodajmy), to nie trzeba wiele, by wygrać. Dotąd „Czerwone Diabły” radziły sobie i zwyciężały dzięki indywidualnym umiejętnościom, ale gdy przyszło im grać z bardziej zorganizowaną drużyną (jak dziś Walia lub Włosi w pierwszej kolejce fazy grupowej), to wykazywały się bezradnością, desperacją i grały zwyczajnie źle.
Coleman świetnie przygotował swoich zawodników do turnieju. Taktycznie, zarówno pod względem przygotowania fizycznego, jak i mentalnie. Skutkowało to pokonaniem Słowaków, rozniesieniem w proch i pył Rosji, a teraz awansem do półfinału. Piękne, bo kto by jeszcze miesiąc temu pomyślał, że honoru Wielkiej Brytanii bronić będą właśnie Walijczycy? Teraz czas na półfinał z Portugalią i wydaje się, że wcale nie są w nim bez szans.