„Czerwone Diabły”. Ten przydomek kibicom futbolu kojarzy się głównie z dwoma drużynami. Oczywiście z wielkim Manchesterem United – występującym w angielskiej Premier League – oraz reprezentacją Belgii, która na minionych mistrzostwach świata w Rosji zajęła 3. miejsce. Jednak istnieje jeszcze jeden zespół, którego mogliśmy określać istotami z piekieł – 1.FC Kaiserslautern. Lecz od czasów upadku niewielu teraz pamięta o niemieckim klubie, będącym głównym bohaterem drugiej odsłony cyklu „Wielcy nieobecni”.
Klub, który w ciągu swojej 118-letniej historii zdobył cztery tytuły mistrza Niemiec, obecnie zmuszony jest grać na trzecim szczeblu rozgrywkowym krajowej piłki. Co ciekawe, na przestrzeni ostatnich lat zdarzały mu się porażki, lecz wytrwale zdołał się podnosić. Tym razem upadek jest na tyle bolesny, że powiedzieć „być na dnie” to jak trafić w sedno sprawy.
Początki pięknego snu
Historia niemieckiego zespołu rozpoczęła się w 1900 roku. Na początku dwa kluby Germania 1896 i FG Kaiserslautern przyczyniły się do powstania FC 1900, by dziewięć lat później, w wyniku kolejnej fuzji z FC Palatia i FC Bavaria, powstał FV 1900 Kaiserslautern. Drużyna wciąż trwała w budowie, a połączenie jej w 1929 roku z SV Phonix dało klubowi nazwę FV Phonix-Kaiserslautern. Ostatecznie, po 32 latach, rodzi się 1.FC Kaiserslautern, który do dzisiaj pod tą nazwą zapisuje się w historii niemieckiej piłki. Na pierwszy sukces nowo utworzony kolektyw czekał do II połowy XX wieku, kiedy to w 1951 i 1953 roku zdobył mistrzostwo Niemiec. W tym okresie należał do czołowych zespołów, a piękny sen zaczął się rozkręcać dopiero w 1962 roku, kiedy to została utworzona Bundesliga.
Kwiecień plecień, bo przeplata… czyli występy w Bundeslidze
1.FC Kaiserslautern nigdy nie należało do faworytów Bundesligi jak chociażby Bayern Monachium. Jednak team znad rzeki Lauter miał swój urok. Potrafił słabe lub przeciętne sezony przeplatać tymi genialnymi. Zajmował miejsca w drugiej dziesiątce, by następnie skoczyć o kilka oczek wyżej, by na koniec z miejsca ruszyć do walki o czołówkę. I odwrotnie. Najdłuższym okresem deptania rywalom po piętach były lata 1978-1983. Wówczas trzecie lub czwarte miejsca były w zasięgu „Czerwonych Diabłów”.
Na wyżyny piłkarze wspięli się dopiero w sezonie 1990/1991, kiedy to zdominowali niemieckie rozgrywki, zdobywając tym samym pierwszy w historii oficjalny tytuł mistrzowski. Następne lata to znów przeplatanka, by w sezonie 1995/1996 zaliczyć bolesny spadek do 2. ligi. Lecz drużyna szybko się pozbierała i udowodniła, że był to tylko wypadek przy pracy. Wystarczył rok, aby powrócić do elity i w piorunującym stylu pokazać światu, że beniaminek może zostać mistrzem kraju. Rok 1998 był chyba najlepszym w historii Kaiserslautern. Tak jak w Polsce ŁKS Łódź okrzyknięto „Rycerzami Wiosny”, tak w i Niemczech swoje pięć minut miał FCK.
Z biegiem czasu forma zespołu słabła, mimo iż nadal odgrywał istotną rolę w ligowych zmaganiach. Kolejny kryzys przypadł na sezon 2005/2006, gdy „Czerwone Diabły” przeżywają powtórkę z rozrywki. Znów zmora 16. miejsca zagościła w oczach piłkarzy, przyczyniając się w efekcie do drugiego w dziejach klubu spadku. Na zapleczu spędzili cztery lata, by z pierwszego miejsca powrócić na stare śmieci. Siódme miejsce w 2011 roku uspokoiło głowy kibiców i dało nadzieje na pojawienie się światełka w tunelu. Choć nadzieja umiera ostatnia, to raczej nie w przypadku klubu z Kaiserslautern. Zamykająca tabelę lokata w następnym roku była początkiem klęski niemieckiej ekipy, która ponownie została zmuszona wrócić do przedsionka Bundesligi. Liczne próby powstania na nogi nie skutkowały, a wręcz bardziej pogrążały klub. W minionym sezonie rywale całkowicie położyli Kaiserslautern na łopatki, wskutek czego spadło do trzeciej ligi.
Kaiserslautern a europejskie rozgrywki
Pomijając podwójne zdobycie mistrzostwa Niemiec, na konto drużyny można doliczyć dwukrotny triumf w Pucharze Niemiec w latach 1990 i 1996 oraz zwycięstwo w Superpucharze Niemiec w roku 1991. Ponadto 1.FC Kaiserslautern dość regularnie gościło w europejskich pucharach. Konikiem okazał się Puchar UEFA, w którym zawodnicy czuli się jak ryba w wodzie. W sezonach 1972/1973, 1979/1980, 1982/1983 „Czerwone Diabły” dochodziły do ćwierćfinału rozgrywek, a w latach 1981/1982 i 2000/2001 zasmakowały nawet gry w półfinale.
Jednak największym sukcesem było uczestnictwo w Lidze Mistrzów tuż po zdobyciu mistrzostwa kraju w roku 1998. Był to złoty okres nie tylko niemieckiej ekipy, lecz także trenera Otto Rehhagela, który sprawił, że o Kaiserslautern mówiono na całym świecie. W grupie z takimi firmami, jak: Benfica Lizbona, PSV Eindhoven czy HJK Helsinki, podopieczni Rehhagela zajęli zaskakujące 1. miejsce, co premiowało ich do 1/4 finału. Tam już musieli uznać wyższość późniejszego finalisty Champions League, Bayernu Monachium. Mimo porażki ten wyczyn został zapisany na kartach historii klubu z południowo-zachodnich Niemiec.
Generacja piłkarzy
Kaiserslautern swój najlepszy czas gry może datować na lata 90. To w tym okresie przez klub przewinęli się piłkarze, którzy dzielnie stawiali czoła pozostałym drużynom Bundesligi. Zwłaszcza w pamiętnym sezonie 1997/1998, gdy „Biało-czerwoni” w swoim debiucie, a następnie w rewanżu pokonali głównego kandydata w walce o tytuł – Bayern Monachium. Te spotkania wyłoniły jedną z najlepszych jedenastek w historii zespołu. Tacy gracze, jak: Andreas Reinke, Andreas Brehme, Marijan Hristov, Pavel Kuka, Ratinho, Ciriaco Sforza, Miroslav Kadlec, Martin Wagner czy pojawiający się z biegiem czasu Mario Basler, Youri Djorkaeff, Carsten Jancker, Lincoln, Vratislav Lokvenc, Tim Wiese czy chociażby Jeff Strasser stanowili o sile zespołu.
Nie można również zapomnieć o trzonach reprezentacji Niemiec – Michaelu Ballacku oraz Miroslavie Klosem, dla których FCK było trampoliną do wielkiej europejskiej piłki. Poza tym w klubie swoje skrzydła mogli rozwinąć także Polacy. Począwszy od Stefana Majewskiego, który był zarówno zawodnikiem „Czerwonych Diabłów”, jak i w późniejszym czasie również trenerem, po Marcela Witeczka, Tomasza Kłosa, Kamila Kosowskiego, Ariela Borysiuka, Jakuba Świerczoka, Mateusza Klicha, kończąc na Kacprze Przybyłce.
Przyczyny upadku
1.FC Kaiserslautern, choć nie należało do faworytów niemieckiego championatu, to zawsze regularnie było zaliczane do podstawowych drużyn Bundesligi. Już samo uczestniczenie w rozgrywkach rok po roku czyniło go kultowym. Co zatem sprawiło, że klub z biegiem lat zaczął sięgać dna? Na pewno polityka finansowa zespołu, Kaiserslautern nie klasyfikowało się bowiem raczej do krezusów futbolu.
Gdyby spojrzeć na historię transferów, najdroższym ruchem było sprowadzenie Lincolna z Atletico Mineiro. Brazylijski pomocnik kosztował 4 mln euro. Świadczy to o tym, że działacze klubu nie zamierzali wydawać grubych pieniędzy na jednego zawodnika, a wręcz przeciwnie, woleli nabyć kilku lub kilkunastu za grosze, a najlepiej za darmo. I tak sezon po sezonie. Częste roszady w kadrze, a w dodatku notoryczne zmiany trenerów musiały w końcu odbijać się na grze „Die roten Teufel”. Efekt nieumiejętnego prowadzenia polityki doprowadził do obecnej sytuacji, w której znalazł się klub. Najgorsze jest to, że piłkarski ring nie zamierzał szczędzić kultowego zespołu, sukcesywnie go nokautując. Mimo upadku najważniejszą rolę odgrywają kibice, którzy dzięki ogromnemu wsparciu wciąż wierzą w odrodzenie swojej drużyny.
Efekt rybiego oka
Cesarz Fryderyk Barbarossa, budując w 1150 roku miasto Kaiserslautern, pewnie nie spodziewał się, że powstały w przyszłości w nim klub stanie się jedną z marek niemieckiej piłki. W herbie ówczesnej osady umieścił rybę. Widnieje ona do dzisiaj i gdyby spojrzeć w metaforyczny sposób na realia, w jakich znajduje się kadra ze stadionu Fritz-Walter-Stadium, to porównanie jej do wspomnianego herbu byłoby jak najbardziej na miejscu.
Rybie oko ma bowiem to do siebie, że potrafi dzięki zniekształconemu obrazowi zapewnić szeroki kąt widzenia. Historia „Czerwonym Diabłom” płatała nieraz figle, raz stawiając ich na szczycie góry, by za chwilę niczym lawina sprowadzić boleśnie u jej podnóża. Kaiserslautern na przestrzeni lat obserwowało Bundesligę z każdego miejsca, czując przy tym smak zwycięstwa, jak i gorycz porażki. Lecz tak źle jeszcze nie było. Szanse na opuszczenie trzeciej ligi są w tym sezonie raczej niewielkie, a stąd najlepiej widać całą panoramę niemieckiego futbolu. Na horyzoncie Bundesliga, przed oczami jej zaplecze, z kolei na plecach czuć oddech niższych lig. Rybim okiem doskonale można ocenić swoją sytuację, rzecz w tym, że najtrudniej znaleźć drogę prowadzącą do pierwszoligowej ławicy.