Watford – beniaminek cichym zaskoczeniem sezonu


13 stycznia 2016 Watford – beniaminek cichym zaskoczeniem sezonu

Niebywałe osiągnięcia Leicester odwróciły uwagę od ich dobrych wyników. Gdyby „Lisy” punktowały mniej spektakularnie, Watford byłby bardziej chwalony, w końcu dziewiąte miejsce dla beniaminka po 20 seriach gier, z dodatnim bilansem bramkowym to nie lada osiągnięcie. Kto stoi za owym sukcesem? Trener przypominający doktora House’a, szalona włoska rodzinka i drużyna będąca uosobieniem zachodniego multikulti.


Udostępnij na Udostępnij na

Znany piłkarski miesięcznik „Four Four Two” przed startem każdego sezonu Premier League typuje, na którym miejscu zakończy sezon dany zespół. W tym roku nie było inaczej, a redakcja „FFT” w strefie spadkowej widziała Watford na 20. miejscu oraz Leicester na 19. (w zasadzie nie wiadomo, czy z tym bardziej przestrzeliła, czy z wytypowaniem Chelsea jako mistrza drugi rok z rzędu).

Ale mimo wszystko był to wówczas wybór poparty solidnymi argumentami. Klub wracał bowiem do elity angielskiej piłki po ośmiu latach w Championship, w dodatku występy tej drużyny w BPL nigdy nie trwały dłużej niż jeden sezon. Jak im poszło poprzednim razem? Cóż, w 2006/2007 pod wodzą Aidy’ego Boothroyda (obecnie selekcjoner kadry Anglii U-20) byli jednoznacznie najgorszą paczką w lidze, przesiedzieli niemal cały rok na ostatnim miejscu i prezentowali mało efektowny (i efektywny) styl gry oparty na długich piłkach. Personalnie też wiele im brakowało do poziomu najwyższej klasy rozgrywkowej, choć warto tu dodać, że wyróżniającą się postacią tamtego zespołu był Ashley Young.

Klub dostał również nowego menedżera, Quique Sancheza Floresa. Niepewne było, ile wytrwa na stołku, bo w Championship rok temu trenerzy przy Vicarage Road zmieniali się z taką samą częstotliwością jak w Polonii Warszawa za czasów Wojciechowskiego, aż czterokrotnie.

W dodatku latem porządnie przewietrzono szatnię. Przyszło 21 nowych piłkarzy, a odeszło 25. Zrezygnowano z wielu postaci, które były bardzo istotne dla awansu „Szerszeni” do wyższej klasy rozgrywkowej – Fernando Forestieriego, Mateja Vydry, Daniela Pudila czy Daniela Tozsera. Tym razem rodzina Pozzo, w której posiadaniu jest klub, wykazuje się cierpliwością i spokojem. W końcu po co pozbywać się szkoleniowca, który wykonuje tak dobrą pracę?

Gino Pozzo, Giampaolo Pozzo
Dwaj ludzie zarządzający Watfordem – Gino Pozzo (z lewej) i jego ojciec, Giampaolo (z prawej) (fot. Fm – base.co.uk)

O państwu Pozzo słyszeliście już pewnie w przeszłości w kontekście Udinese Calcio. Od początku lat 90. są bowiem właścicielami tego zespołu, rozwijając jeden z najbardziej znanych systemów skautingowych. To oni odnaleźli w Ameryce Południowej Alexisa Sancheza i sprowadzili go do Włoch, tak by pokazać pierwszy bardziej znany przykład. Ta sama familia włada hiszpańską Granadą oraz opisywanym przez nas Watfordem. Dlatego co okienko oglądamy sporo ruchów kadrowych między tymi ekipami.

Fani z Udine zaczęli z zazdrością spoglądać na Vicarage Road. Ich zdaniem może dojść do sytuacji, w której włoscy właściciele będą traktować angielską drużynę najbardziej priorytetowo i zaczną mniej uwagi (a przede wszystkim pieniędzy) poświęcać ich ukochanemu zespołowi. Nie można się dziwić, wszak w Premier League są większe pieniądze do złowienia niż na Półwyspie Apenińskim. W dodatku jest to najbardziej medialna liga świata, znakomicie opakowana marketingowo. Te obawy są więc uzasadnione. Państwo Pozzo na razie odrzucają te zarzuty i zapewniają, że najważniejszy jest dla nich klub ze Stadio Friuli. Na razie.

Istotną postacią futbolowego sukcesu w hrabstwie Hertfordshire jest menedżer Quique Sanchez Flores. Możecie go kojarzyć ze wcześniejszej pracy na Półwyspie Iberyjskim, w Valencii, Atletico, Getafe czy Benfice. Doświadczenie (i porządne pieniądze) zbierał też w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Wywodzi się z bardzo utalentowanej rodziny, co i jemu pomogło w osiągnięciu sukcesów na polu trenerskim.

– Wszystko, co tyczy się mojej rodziny, wiąże się z sukcesem. Ale to dlatego, że moja rodzina bardzo mocno walczy o wszystko. Tacy już jesteśmy. (…) Moja ciocia, Lola Flores, pracowała niemal do ostatniego dnia przed swoją śmiercią, jeszcze dzień, dwa dni przed była czymś zajęta, a miała 72 lata! Takie mamy nastawienie do życia –mówił w wywiadzie udzielonym „Guardianowi” w listopadzie.

Quique Sanchez Flores
Organizacja, dyscyplina, kompaktowość i pragmatyzm – przepis Quique Sancheza Floresa na Watford. (fot. Safc.com)

Nic dziwnego, w końcu do rodziny Hiszpana należy Alfredo Di Stefano, który był jego ojcem chrzestnym. Jego tato (jak on sam) też grał w Realu Madryt, jego matka była piosenkarką i tancerką, a wcześniej wspomniana ciotka bardzo dobrze znaną tancerką flamenco.

Co poza tym wyróżnia go spośród szkoleniowców prowadzących kluby Premier League? Na pewno niebagatelne doświadczenie zebrane w różnych krajach, którego bardzo często brakuje wyspiarzom i respekt, jaki ma wśród zawodników za karierę piłkarską. Zresztą sam nadal biega, gra w piłkę, chociaż rzecz jasna już tylko amatorsko.

To obycie kulturowe mogło mu pomóc w opanowaniu i kontroli szatni „Szerszeni”. Nie jest to bułka z masłem, bo w kadrze drużyny są piłkarze z 22 różnych krajów jak Algieria, Austria, Brazylia, Kamerun, Meksyk, Irlandia Północna, Litwa czy Ekwador, więc nie tylko językowo różnorodne, ale i kulturowo. Jak do tej pory Watford reprezentowało tylko dwóch Anglików (Ben Watson i Troy Deeney) – najmniej w całej Premier League.

Jaki jest przepis Sancheza Floresa na grę? Jako trener mający obecnie pracę nie chciał oczywiście rozwijać się na ten temat, ale istotne dla niego jest to, jak ustawia się zespół: – Bardzo ważne jest, aby grać z odpowiednim dystansem między linią obrony a napastnikami. Dla mnie takim optymalnym dystansem jest 35-40 metrów. Po tym, jak opanujesz to, wybierasz, jak chcesz grać. Ustawiać się wysoko jak Barcelona czy cofać głęboko jak Atletico Madryt. Dwa różne style, ale oba zespoły grają właśnie na przestrzeni 35-40 metrów.

Jak zaznacza, to bardzo istotne w Premier League, daje niebagatelną przewagę nad rywalami. Czemu? Bo tutaj gra jest bardzo rozwarta. Widać to było chociażby we wczorajszym spotkaniu rozgrywanym pomiędzy Manchesterem United a Newcastle na St. James Park. W drugiej połowie gra była ciekawa dla kibiców, bo szła akcja z prawej strony telewizora na lewą, ale pod kątem czysto taktycznym nie było to najwyższych lotów, bo formacje były rozciągnięte na całej długości boiska, co nie sprzyja kontroli, a wprowadza chaos i wiele błędów.

To sprawia, że niezwykle trudno atakuje się Watford. Formacje są zawsze bardzo blisko siebie, każdy pilnuje swojej pozycji i zachowuje taktyczną dyscyplinę. Rozgrywanie ataku pozycyjnego z takim oponentem jest wymagającym wyzwaniem, z którym potentaci pokroju Liverpoolu, Manchesteru United i City czy Chelsea ledwo sobie radzili lub nie radzili wcale. „Compact” – tak angielscy fani Premier League często określają styl gry beniaminka, mając na myśli zwarte i gęste ustawienie.

https://twitter.com/adammcglinchey/status/683335661190025217

https://twitter.com/DBurgundy5/status/683350651942866944

Z tej całej organizacji i dyscypliny wyróżniają się dwaj dobrze nam znani gracze – Odion Ighalo i Troy Deeney. Pierwszy jest bardziej bramkostrzelny, drugi też trafia, ale w większym stopniu walczy fizycznie z obrońcami, bardziej udziela się w defensywie. Znowu trafiamy na aspekt gry obronnej, ale to właśnie ten czynnik, a nie hurtowe strzelanie goli pozwala duetowi grać razem.

W systemie 4-4-2, jaki stosuje wicemistrz Championship poprzedniej kampanii, najbardziej istotna jest pomoc w destrukcji obu napastników, tak by zniwelować przewagę liczebną w starciach z przeciwnikami grającymi trójką zawodników w środku. Deeney i Ighalo nie tyle wracają i pomagają, co często wywierają presję na defensorach rywali, praktycznie uniemożliwiając im rozegranie piłki od tyłu.

W ataku są bardzo bezpośredni, imponują tym, jak płynnie współpracują, wymieniają się pozycjami, a także cechami czysto fizycznymi jak siła, wytrzymałość i dynamika. Warto tu powiedzieć, że nikt w czterech najwyższych poziomach rozgrywkowych w Anglii nie trafiał do siatki rywali tak często jak Nigeryjczyk w całym 2015 roku.

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że rozegrano dopiero połowę gier i Watford nadal może spaść z ligi, jeśli zacznie się spisywać nieco gorzej. I będzie to prawda, ale rodzina Pozzo wcale nie zamierza zadowalać się obecnym sukcesem, tylko, jak donoszą głosy z klubu, chce zimą ponownie wzmocnić skład. Odejść ma najpierw Alessandro Diamanti. Ściągnięty latem z Chin Włoch nie okazał się wzmocnieniem i nie zagrał na angielskich boiskach nawet 90 minut. W jego miejsce ma przyjść Andros Townsend, który szuka klubu, w którym dostanie szansę i zaufanie trenera.

W dodatku atak ma zostać uzupełniony o innego gracza londyńskiego Tottenhamu, Emanuela Adebayora. Wiadomo, obie kandydatury niosą za sobą ryzyko niepowodzenia, ale przecież tak samo było z wieloma innymi piłkarzami dotychczas ściąganymi przez rodzinę Pozzo. Wystarczy wymienić Heurelho Gomesa, Ettiene’a Capoue czy Craiga Cathcarta.

Z czasem zobaczymy też, jak inne drużyny zaczną się przeciwstawiać tej nowoczesnej odmianie 4-4-2, jaką wdrożył w klubie Flores Sanchez. On sam mówi o sobie jako pragmatyku, więc jeśli obecna formuła się wyczerpie, to zapewne szybko poznamy jakiś nowy sposób gry.

 

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze