Pamiętacie takiego pana jak Djibril Cisse? Niegdyś znakomity napastnik, który wraz z Jurkiem Dudkiem wygrał Ligę Mistrzów. Później coś przestało grać i Francuz zmieniał kluby równie często jak fryzury. Ostatnio trafił do klubu na wyspie Reunion, gdzie kontrakt z Jeunesse Sportive Saint-Pierroise rozwiązał po... 10 minutach gry.
Djibril Cisse swoje pierwsze kroki w piłce stawiał w AJ Auxerre i to właśnie tam spędził najlepsze lata kariery. Po pięciu latach i blisko 100 bramkach strzelonych dla AJA Francuz postanowił opuścić Ligue 1, udając się do silniejszej ligi angielskiej, aby walczyć wraz z Liverpoolem o najwyższe cele. Plan zrealizowany, bo Cisse był jednym ze strzelców pamiętnych karnych w Stambule w 2005 roku, po czym mógł unieść w górę puchar Ligi Mistrzów.
Cisse był znany przede wszystkim z dwóch rzeczy: po pierwsze, co chwilę zmieniał fryzury. Jego włosy przybierały kolor żółty, czarny, zielony, niebieski, a do tego zawsze były wystrzyżone w nietypowe wzorki. Po drugie, „Czarny Lew” jest chyba jedynym piłkarzem, który w ciągu kariery dwukrotnie złamał nogę. Co gorsze – za każdym razem pękała inna! Poza tym czarnoskóry gracz słynął także z tego, że równie często co fryzury, zmieniał też kluby. Tym samym zwiedził pół Europy, zdobywając po drodze kilka tytułów i ostatecznie lądując we francuskiej Bastii, w której zakończył swoją jakże barwną karierę.
https://www.youtube.com/watch?v=-D90ZNfHo0c
Jak się bardzo szybko okazało, karierę zakończył, ale tylko tę profesjonalną, bo już kilkanaście dni później Cisse podpisał amatorski kontrakt w Jeunesse Sportive Saint-Pierroise, utytułowanym klubem… ligi reuniońskiej. Umowa została zawarta na jedynie pięć gier, ale na debiut były reprezentant Francji musiał trochę poczekać, bowiem trzy pierwsze mecze zostały oddane walkowerem. W końcu jednak się doczekał i 18 września zagrał w potyczce z La Capricorne. Chociaż nie, zagrał to za dużo powiedziane. „Djib” wystąpił w tym spotkaniu 10 minut, po czym zgłosił kontuzję biodra. Z miejsca oczywiście pojawiła się fala krytyk.
– Nie mam sobie nic do zarzucenia, ostrzegałem odpowiednich ludzi o tym, że uraz ten może mi dokuczać. Poczułem ból, więc nie ma co kombinować, wolałem sobie odpuścić – tłumaczy się 34-latek. Posądzany o to, że przyleciał na indyjskie wyspy tylko dla pieniędzy, Cisse od razu zdementował plotki. – Słyszałem o takich sumach jak 300 tysięcy, 75 tysięcy… Nie. Klub zapłacił jedynie za podróż i za hotel, więcej żadnych pieniędzy nie brałem. Przyleciałem tu, bo mój przyjaciel, Willy Caderby, powiedział, że ucieszyłby się, gdybym zagrał tu kilka meczów przed zakończeniem kariery, to wszystko – sprostował były gracz m.in. Panathinaikosu i Lazio. Dziennikarz jednak nie dawał za wygraną i wciąż ciągnął byłego mistrza Grecji za język. – Zanim coś powiecie, to proszę się dobrze poinformować. Powtarzam: nie przyleciałem tu dla pieniędzy. Odrzuciłem lukratywne oferty z Indii i nie będę nawet tu mówił o sumach, bo to by było niestosowne. Więc z całym szacunkiem dla tego klubu, ale czy naprawdę Pan myśli, że JSSP mogło mi zaoferować takie pieniądze? – zakończył.
Informacje te bardzo szybko potwierdził także zarząd „Bocianów”. Wychodzi na to, że Djibril Cisse miał przylecieć, poharatać sobie w gałę z kumplem i wrócić do Paryża, gdzie aktualnie rezyduje. Okazało się, że była gwiazda francuskiej piłki tanim kosztem przyleciała na kilkutygodniowy wypoczynek, po czym spakowała manatki i zabrała się z powrotem do domu. W sumie nic dziwnego: wyspa Reunion to piękne miejsce. Nie ma to jak wakacje last minute, i to na cudzy koszt!