Dopiero w ostatniej kolejce Ligue 1 w tym roku stołeczne Paris Saint-Germain wywalczyło tytuł francuskiego mistrza jesieni, pozostawiając w pokonanym polu Montpellier, Lille i Lyon. Czy ten tytuł ma jednak jakieś znaczenie w kontekście końcowego triumfu? Jak toczyły się losy drużyn, które w pierwszej połowie sezonu okazywały się najlepsze?
Jak to było wcześniej?
Wchodząc dziś na oficjalną stronę Paris Saint-Germain, nie mogłem nie zauważyć wielkiego napisu „Champions d’automne” (mistrzowie jesieni). Komunikat jest jasny: na Parc des Princes nie żyją teraz ani ewentualnym przybyciem Davida Beckhama, ani możliwym zwolnieniem Antoine’a Kombouarego, lecz półmetkowym tytułem. Tego zaszczytu paryżanie nie doznali od 15 lat. Choć ówczesna przygoda mistrzostwem się nie zakończyła (wicemistrzostwo za plecami Monaco), to można jednak wrócić wspomnieniami do jeszcze wcześniejszych dziejów. Otóż jedyne dwa tytułu mistrzowskie, jakie udało się w historii PSG wywalczyć (rok 1986 i 1994), poprzedzone były jesiennymi triumfami. Czy historia lubi się powtarzać, dowiemy się w maju…
Na tę zależność spojrzeć można też z innej perspektywy. Po przywróceniu do ligi francuskiej formatu rozgrywek z 20 zespołami, czyli od sezonu 2002/2003, pięciokrotnie udało się mistrzom jesieni również wiosną zakończyć rywalizację na pierwszym miejscu. Jednak aż cztery z tych pięciu przypadków tyczą się specyficznego okresu w nadsekwańskiej piłce, kiedy to wielki Olympique Lyon był zupełnie nieosiągalny dla pozostałych ekip. Wyczyn ten udało się powtórzyć tylko „Les Dogues” w zeszłym roku. Trudno jednak powiedzieć, że utrzymali oni czteropunktową przewagę z pierwszej części sezonu, bo w kluczowym momencie dali się wyprzedzić marsylczykom. Kampania dla Lille zakończyła się jednak wtedy happy endem.
Po zdetronizowaniu Lyonu był to jedyny raz, gdy zależność mistrz jesieni – mistrz kraju się zachowała. Jednak również w tym okresie dochodziło do zdarzeń zaprzeczających tej regule, a najbardziej spektakularne było przed dwoma laty. Urzędujący wtedy mistrz Francji, Bordeaux, pewnie kroczył w kierunku obrony tegoż tytułu. Ośmiopunktowa przewaga nad drugą Marsylią zdawała się łatwa do utrzymania, a przekonanie to utwierdzały wspaniałe dokonania Laurenta Blanca i jego piłkarzy na arenie międzynarodowej. W końcu to oni gładko rozprawili się w fazie grupowej Ligi Mistrzów z Bayernem i Juventusem. Jaką metamorfozę przeszli w późniejszych miesiącach „Żyrondyści”, wielokrotnie już wspominałem w inny artykułach. Teraz wystarczy wspomnieć, że w ćwierćfinale LM musieli uznać wyższość Lyonu, a co gorsza, w lidze Marsylii, samemu spadając aż na szóste miejsce! Tak na dłuższy czas Bordeaux pożegnało się z grą w Europie.
Wiele jesiennych oblicz
Którą z tych wersji bardziej możemy przypisać paryżanom? Trudno powiedzieć. Z mojego punktu widzenia PSG to jedna z najbardziej zagadkowych drużyn. W minionej rundzie potrafiła pokazać wiele oblicz, a nikt nie powiedział, że którekolwiek z nich powtórzy wiosną. Rozpoczęło się od przykrej porażki przed własną publicznością. Wiele obiecywano sobie po gwiazdach, które zjechały się za katarskimi pieniędzmi i wszyscy zadawali sobie tylko pytanie, jak szybko ta ekipa pod wodzą tego trenera będzie odnosiła sukcesy. Kolektyw z Lorient obnażył brak kolektywu w PSG, co tylko dało argument tym, którzy twierdzili, że naprędce mocnego zespołu się nie zbuduje, niezależnie od klasy pojedynczych zawodników.
Do składu nie dołączyła jednak największa z paryskich gwiazdeczek. Sztandarowy transfer dyrektora sportowego Leonardo doszedł do skutku w ostatnich momentach letniego okienka, a co za tym szło, utalentowany Javier Pastore potrzebował czasu na aklimatyzację i powrót do formy fizycznej. Nadspodziewanie jednak szybko „El Flaco”, czyli po prostu chudy, był w stanie swoją postawą w znaczący sposób wpływać na wyniki kolejnych spotkań. Nie był może widoczny przez całe 90 minut (to jego wizytówka), ale jednym czy drugim genialnym zagraniem mógł zupełnie zmienić obraz meczu. Rozpoczęła się faza zachwytu nad Pastore. Wystarczyło, by pozostali koledzy wspierali jego poczynania i wykańczali jego akcje, a wszystko szło w dobrym kierunku.
Trwało to naprawdę długo, bo do początku listopada. Jeśli nie weźmiemy pod uwagę wyników w Lidze Europy, którą chyba sami zawodnicy traktowali po macoszemu, i zakładając, że jakoś z tej grupy wyjdą, ligowa seria 12 meczów bez porażki (dziewięć zwycięstw i trzy remisy) budziła respekt. Jednak z każdym kolejnym meczem widać było, że magik sprowadzony z Palermo opada z sił. Brak odpowiedniego okresu przygotowawczego i wysoka eksploatacja spowodowały, że organizm piłkarza nie nadążał za tempem rozgrywek. Wtedy do głosu zaczęli dochodzić inni z magicznego kwartetu ofensywnego. Raz był to Nene, raz Menez (rzadziej Gameiro), ale niezależnie od tego, kto to był, coraz jaśniej widać było, jak paryżanie zależą od umiejętności poszczególnych piłkarzy, a gra zespołowa nie jest ich mocną stroną.
Ostatnią fazę rundy jesiennej można nazwać fazą „Sirigu”. W ostatnich kolejkach to włoski golkiper (również sprowadzony z Palermo) był głównym architektem zdobywanych punktów. Piłkarze z przednich formacji co prawda zaczęli po dwóch porażkach z rzędu strzelać gole, ale gdyby nie Salvatore Sirigu, paryżan na pierwszym miejscu teraz by po prostu nie było. Najdobitniejszym przykładem był wczorajszy, kluczowy dla wygrania jesieni mecz w Saint-Etienne. Wystarczyła tylko jedna bramka, by trzy punkty stały się udziałem gości, a tytuł mistrza jesieni powędrował po wielu latach do stolicy.
Co z tą wiosną?
Co zatem wynika z tej krótkiej analizy poczynań PSG? Raczej niewiele. O obecnym PSG wiemy tyle, że nie jest stabilne, nie ma mocnych fundamentów, którymi byłyby odpowiedni styl gry czy filozofia piłki. Wyniki całego zespołu zależą w dużej mierze od poczynań indywidualnych zawodników, zamieniających się rolą przodownika, czyli osoby, która na daną chwilę jest w formie. Tyle o teraźniejszości, ale jak będzie prezentował się zespół w pierwszych grach w roku 2012, przewidzieć niezwykle trudno.
Dlaczego? Powód jest niezwykle prosty. Nikt nie jest pewien, do jakich zmian dojdzie zimą na Parc des Princes. Teraz na tapecie jest sprawa Davida Beckhama, który rzekomo jest już o krok od podpisania umowy z PSG. Przyjście takiej gwiazdy może sporo namieszać zarówno na boisku, jak i w szatni. W końcu Beckham, mimo swoich lat i dość sporej rozłąki z futbolem na najwyższym poziomie, będzie dostawał najwyższą pensję, a grę w pierwszym składzie ma wręcz gwarantowaną. Jak zareagują na to koledzy z drużyny? Jak wpłynie to na jakość prezentowaną na murawie?
Drugą ważną zmianą, do której może dojść zimą, jest posada trenerska. O zwolnieniu Antoine’a Kombouarego trąbi się we francuskich mediach już od paru miesięcy. Wymieniano nazwiska Carlo Ancelottiego, Rafaela Beniteza czy Mircei Lucescu. Najgłośniej jednak było o Makelele. Były zawodnik Realu Madryt czy Chelsea Londyn wyrabiał sobie w ostatnim czasie papiery trenerskie i powiadali niektórzy, że tylko jego zgody brakowało do zmiany szkoleniowca. Obecnie Claude Makelele pełni rolę doradcy trenera. We Francji nie ma zwyczaju zwalniania trenera w czasie rozgrywek, ale w przerwie zimowej już tak (choć tyczy się to raczej zespołów broniących się przed spadkiem).
Nie tylko posada na ławce jest zagrożona, ale również w górnych regionach hierarchii klubowej może być ciekawie. Brazylijczyk Leonardo, który w lecie zrezygnował z trenowania w Mediolanie na rzecz posady dyrektora sportowego w Paryżu, nie do końca przekonuje swoimi decyzjami. To dzięki niemu na Parc des Princes pojawili się Pastore, Lugano i Sissoko. Do każdego z nich można mieć spore pretensje o formę, ale chyba najbardziej nietrafionym posunięciem było sprowadzenie Urugwajczyka. Lugano jest jednym z lepiej zarabiających piłkarzy w PSG, a trudno uznać, że jest prawdziwym wzmocnieniem środka obrony. O wiele więcej ciepłych słów można powiedzieć o byłym piłkarzu Valenciennes, Milanu Bisevacu. Punktem zapalnym może też być postać Carlosa Teveza, którego za wszelką cenę pozyskać chce katarski prezes, a Leonardo się wzdraga przed zatrudnieniem krnąbrnego Argentyńczyka.
Na koniec jeszcze jedna mała paryska niewiadoma. Zespół ten czeka w przerwie zimowej wyprawa na tournée do Kataru. Niby daleko, niby niedaleko, bo przecież francuskie kluby jeżdżą do różnych egzotycznych krajów w okresie przygotowawczym (zwykle jest to Afryka Północna). Na ile i w jaki sposób jednak wielkie gwiazdy Ligue 1 będą eksploatowane fizycznie, a jak medialnie, to się okaże. Również przekonamy się, jak taka wycieczka wpłynie na postawę zawodników w pierwszych wiosennych meczach. Inauguracja rundy już 8 stycznia w Pucharze Francji, gdy PSG wybierze się do Lorient, by zagrać z piątoligowym Saint-Colomban Locmine. Liga startuje zaś tydzień później: na Parc des Princes przyjedzie solidna Tuluza.
Traktując te rozważania jako bilans ostatniej kolejki Ligue 1, warto uzupełnić je o stałe elementy podsumowania. Zapraszam do zapoznania się z wynikami 19. serii spotkań, najlepszą jedenastką, zawodnikiem i golem.
11 kolejki: Sirigu (PSG) – Lemaitre (Nancy), Nkoulou (OM), Isimat-Mirin (Valenciennes), Dja Djedje (Evian) – Obraniak (Lille), Balmont (Lille), Barbosa (Evian) – Kembo-Ekoko (Rennes), Mouloungui (Nice), Valbuena (OM)
Zawodnik kolejki: Salvatore Sirigu (PSG)
Na to miano mógł zasłużyć również Eric Mouloungui z Nicei, ale niestety cień na jego postawę rzuca czerwona kartka, którą osłabił swój zespół w trudnym momencie, nawet jeśli drugi żółty kartonik został pokazany nieco pochopnie. Co do wielkości postawy Włocha nie ma już żadnych wątpliwości. Sirigu wręcz podarował paryżanom zwycięstwo w Saint-Etienne. Cała trójka napastników „Zielonych” robiła co mogła, by choć raz piłka zatrzepotała w siatce
Gol kolejki: Florent Balmont (Lille OSC) trafienie na 4:3 przeciwko Nicei
Piękny gol po pięknej asyście. Ludovic Obraniak zamiast dośrodkowywać w samo pole karne podciął piłkę, która trafiła do wchodzącego na 18. metrze Balmonta, a środkowy pomocnik posłał ją wolejem w przeciwległy róg koniec bramki Davida Ospiny.
Skrót meczu od stanu 1:1. Gol Balmonta od 4:20.