TSG Hoffenheim chce iść drogą Eintrachtu Frankfurt


Liga Europy zdaje się być już jedyną nadzieją dla zespołu z Sinsheim, by w przyszłym sezonie wyściubić nos za krajowe podwórko

18 lutego 2021 TSG Hoffenheim chce iść drogą Eintrachtu Frankfurt
Hasan Bratic/Sipa/PressFocus

Patrząc na ostatnie sezony, trudno zadowolić się stanem faktycznym. Bo gdy rok w rok walczysz o prawo startu w Europie, a teraz tkwisz w drugiej części tabeli i zdecydowanie bliżej ci do strefy spadkowej, to wiesz, że coś jest nie tak. TSG Hoffenheim to być może jedno z większych rozczarowań tego sezonu Bundesligi, ale cały czas ma spore szanse na lepsze jutro w Europie.


Udostępnij na Udostępnij na

Niemcy już gdzieś to widzieli. Dokładnie w sezonie 2018/2019, gdy Eintracht Frankfurt podbijał Stary Kontynent. Doszedł wówczas do półfinału Ligi Europy, w którym to lepsza okazała się londyńska Chelsea. Tamta przygoda była nad Renem jednak długo wspominana, tym bardziej że nie jest normą, by niemieckie kluby regularnie święciły triumfy w tych rozgrywkach.

Dziś szansę na podobną przygodę mają piłkarze Hoffenheim. Wieczorem zagrają wyjazdowe spotkanie z Molde i to właśnie od meczu z Norwegami ma narodzić się coś nowego, co będzie wspominane na Prezero-Arena dłużej niż do końca bieżącego sezonu.

Gdy nie idzie ci w lidze, chcesz odkuć się w Europie. I taki właśnie jest cel drużyny Sebastiana Hoenessa na wiosnę. 12. lokata w lidze to dla Hoffenheim spore rozczarowanie. Tym bardziej jeśli dodamy, że w lidze ponieśli już dziesięć porażek, a tylko Mainz i Schalke tracą więcej goli od nich. Strefa europejskich pucharów wydaje się już nieosiągalna. Dziesięć punktów straty do Borussii, która co prawda nie jest tą samą drużyną co kiedyś, to wciąż jednak bardzo dużo.

Wyniki słabe, gra niekoniecznie 

„Wieśniacy” są regularni w byciu nieregularnym. Ich forma jest bardzo zmienna. Jednak ostatni okres to ten gorszy czas dla podopiecznych juniora Hoenessa. Trzy ostatnie mecze z rzędu bez zwycięstwa to wynik wyglądający słabo. Jednak TSG Hoffenheim mierzyło się w tym czasie z Bayernem (nic więcej nie trzeba dodawać), rewelacją tego sezonu, czyli Eintrachtem i Dortmundem, który mimo problemów nigdy nie jest łatwym rywalem.

I właśnie to ostatnie spotkanie ligowe wlało sporo nadziei w serca kibiców z Prezero-Arena. Pomimo tylko jednego punktu wywiezionego z Signal Iduna Park gra podopiecznych Sebastiana Hoenessa mogła się podobać. Spotkanie było niesamowicie otwarte, a goście prowadzili na dziesięć minut przed końcem.

Ten mecz był najlepszym dowodem na to, że Hoffenheim to nie tylko Kramarić. Mimo że Chorwat jest kluczową postacią zespołu i ma już 13 ligowych trafień na koncie, to jego zmiennicy potrafią go zastąpić. Przeciwko BVB z kapitalnej strony zaprezentował się duet Bebou – Dabbur. Obaj skończyli spotkanie z golem i non stop nękali defensorów drużyny Edina Terzicia. Największe problemy miał w tym meczu Manuel Akanji, który kompletnie nie radził sobie z ruchliwą dwójką napastników.

I mimo że gracze Hoenessa obejrzeli w tym meczu aż siedem żółtych kartek, to trudno nie chwalić ich za ten występ, który wreszcie przypominał drużynę Hoffenheim z początku sezonu. A ten był najlepszym momentem obecnej kampanii dla graczy z Sinsheim. Trzy zwycięstwa na inaugurację, w tym efektowne 4:1 z Bayernem, musiały zrobić wrażenie na każdym. Wtedy myśleliśmy, że TSG Hoffenheim znów może powalczyć o top 4, a dziś brzmi to tak samo groteskowo, jakby ktoś wam powiedział, że Schalke nagle zacznie wszystko wygrywać.

Nadzieja w nastolatku z Ameryki i starym Szwajcarze

To, że nie idzie „Wieśniakom” tak, jakby sobie tego życzyli, wie doskonale Sebastian Hoeness, który z drugiego Nagelsmanna był już przez moment na wylocie z klubu. Jednak trudno zarzucić bratankowi Hoenessa, że nie próbuje i nie szuka. Ostatnio wypadł mu niesamowicie zdolny Amerykanin Chris Richards.  Przestawił on w jego miejsce ze środka pomocy na pozycję stopera Floriana Grillitscha i trzeba przyznać, że mimo licznych błędów linii defensywnej „Wieśniaków” było to niezwykle ciekawe posunięcie.

Richards powinien być jednak w najbliższej przyszłości do dyspozycji Hoenessa. Amerykanin ma wszystko, by stać się szefem formacji obronnej Hoffenheim. Pozyskanie go z rezerw Bayernu to jeden z ciekawszych ruchów Hoffenheim w ostatnim czasie.

Wspominając kluczowe postacie zespołu z Sinsheim, nie sposób pominąć Olivera Baumanna. Szwajcar należy do najlepszych bramkarzy ligi. Przed ostatnią kolejką miał 64 udane interwencje, co plasuje go zaraz za najlepszym w lidze pod tym względem Rafałem Gikiewiczem. Hoffenheim to też Sebastian Rudy, który zdaje się już nie pamiętać o boku obrony, czyli pozycji, na której jeszcze kila lat temu mogliśmy go regularnie oglądać. Dziś to płuca zespołu TSG Hoffenheim. Niemiec to niesamowicie ważne ogniowo w układance Hoenessa.

Lepiej niż w lidze wiodło im się w Lidze Europy. Do 1/16 finału awansowali w cuglach, wygrywając grupę z Crveną, Libercem i Gent. Stracili w niej raptem dwa punkty. I obok Bayeru Leverkusen są jedyną niemiecką drużyną w tych rozgrywkach. Patrząc na zestaw zespołów, jakie zostały po fazie grupowej bądź spadły z Ligi Mistrzów, nie są wymieniani w pierwszym szeregu do triumfu w tych rozgrywkach. Częściej mówi się o zespołach angielskich, Milanie czy chociażby wspomnianym wcześniej Bayerze Leverkusen.

***

Jednak „Wieśniacy” to zespół niesamowicie nieprzewidywalny, który może wyłożyć się zarówno na Norwegach, jak i dojść do samego finału. Sebastian Hoeness ma w swojej ekipie piłkarzy, którzy potrafią zrobić różnicę i grać piłkę widowiskową. Największym problemem i tak wydaje się być niepewna linia obronna. Na plus dla podopiecznych Hoenessa działa fakt, że ani razu ich rywal nie będzie gospodarzem dwumeczu, bo dzisiejsze spotkanie odbędzie się w Villarreal. Każdy inny wynik niż pewny awans niemieckiej ekipy będzie sensacją.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze