Patrz, płać i płacz


Kluby piłkarskie coraz mocniej drenują kieszenie swoich kibiców

28 marca 2019 Patrz, płać i płacz

Takich sytuacji są setki, a może i tysiące: zawodnik X rozegrał dobrą rundę, jego agent czym prędzej rusza do prezesa klubu, aby wynegocjować kolejną podwyżkę. Szef dochodzi do wniosku, że X zapewnia odpowiedni poziom i jego strata byłaby bolesna dla drużyny, zatem decyduje się podnieść uposażenie swojego pracownika. Z „marnych” 5 milionów robi się nieco pokaźniejsze 8. Kto jednak choć trochę orientuje się w ekonomii, wie, że te pieniądze nie wzięły się znikąd. Może więc pochodzą od sponsorów? Z praw telewizyjnych? Można się łudzić. Tak naprawdę za wszystko płacimy my, kibice. I to jest zaiste bolesna prawda.


Udostępnij na Udostępnij na

Zamieńmy ten „X” na konkretne nazwiska. Ostatnio nad Wisłą sporo mówi się o nowym kontrakcie dla Piotra Zielińskiego. Nasz eksportowy pomocnik ma podpisać z SSC Napoli umowę obowiązującą do czerwca 2024 roku, na mocy której otrzymywałby 2,5 miliona euro za sezon. Coraz głośniej ptaszki ćwierkają także o przedłużeniu pobytu pod Wezuwiuszem Arkadiusza Milika. Napastnik może liczyć na pensję w wysokości 3 milionów euro. Kibice „Azzurrich” zapewne cieszą się z tego, że dwójka ważnych dla koncepcji trenera zawodników pozostanie w ich drużynie na dłużej.

Jest to jednak radość, która odbije im się czkawką, gdy zdecydują się wybrać na stadion, aby owych piłkarzy oklaskiwać. Prezydent klubu, Aurelio De Laurentiis, jest bowiem biznesmenem i na koniec dnia bilans zysków i strat musi wyjść dodatni. Co więc zrobi? Podwyższy ceny biletów. Może także podnieść ceny klubowych gadżetów jak koszulki, breloczki, kubki czy magnesy. Ale kibic przyjmie to z pokorą i ową koszulkę, breloczek, kubek czy magnes kupi – wszak są one w barwach jego ukochanego klubu.

Dzień meczowy – dzień barwowy

Kibicowanie to specyficzny rodzaj aktywności ludzkiej. Fani utożsamiają się ze swoimi zawodnikami, przeżywają ich sukcesy oraz klęski, interesują się wszystkimi szczegółami ich życia, wzorują się na nich. Naturalne jest więc, że chcą wyglądać – chociażby w najmniejszym stopniu – jak ich ulubieńcy. Rynek koszulek piłkarskich to ogromny sektor gospodarki, na którym ceny nie mają nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to targowisko próżności.

Nie bądźmy gołosłowni, sprawdźmy, ile za trykoty swojej drużyny muszą zapłacić sympatycy najbardziej popularnych klubów w Europie. Manchester United – 89,95 euro, PSG – 85 euro, Juventus – 129,95 euro, Real Madryt – 89,95 euro. Uśredniając, bez 100 euro w kieszeni nie ma nawet sensu się łudzić, że nabędzie się koszulkę swojego zespołu.

Najciekawsze w tym biznesie jest to, że kluby zarabiają dwuetapowo. Fakt, że kibice płacą za produkt jest absolutnie logiczny (choć cenie do logicznej bardzo daleko). Astronomiczne kwoty płacone przez producentów tylko za to, aby mieć prawo wykonać koszulki dla konkretnej drużyny, to już jednak inny poziom abstrakcji. Jako przykład wykorzystajmy Real Madryt. Ekipa ze stolicy Hiszpanii od 1998 roku współpracuje z marką Adidas. Obecna umowa kończy się w 2020 roku i niemiecki gigant już od jakiegoś czasu zabiega o to, aby ją prolongować. Kontrakt na lata 2020–2030 ma kosztować koncern ubraniowy 1,1 miliarda euro! Za sezon marka zapłaci więc Realowi 110 milionów euro, czyli tyle, ile Nike przelewa na konto całej ligi NBA.

Pieniądze, które krążą w dzisiejszej piłce nożnej, są nieracjonalne, wręcz abstrakcyjne. Pomyślmy jednak, jak wielkie sumy muszą wydawać kibice, aby firmie Adidas opłacało się płacić ponad 100 milionów euro rocznie. Futbolowy przemysł przypomina pędzący pociąg, który wciąż nabiera prędkości. Z każdym kolejnym kilometrem coraz trudniej jest go zatrzymać. W końcu jednak torowisko się skończy i skład wykolei się w niezwykle spektakularny sposób. Przecież nie można w nieskończoność podbijać cen koszulek czy biletów. Kibic – choć niezwykle cierpliwy – musi w końcu powiedzieć „dość”, prawda?

Na stadionie drogo, w telewizji jeszcze drożej

Co kilka lat ligi zawodowe ogłaszają przetargi, których przedmiotem są prawa telewizyjne. Stacje, które chcą budować swoją pozycję, walczą do upadłego o możliwość transmitowania najważniejszych sportowych wydarzeń na swoich antenach. Ceny pakietów dla nadawców osiągają kosmiczne wartości – tutaj nie mówimy nawet o milionach, ale o miliardach. Odwołajmy się znów do konkretnych przykładów, to one bowiem najlepiej zobrazują nam stan rzeczy.

Premier League sprzedała prawa na trzy najbliższe sezony dwóm brytyjskim stacjom: Sky i BT Sport. Obie platformy wyłożyły razem niemal 4,5 miliarda funtów, z czego 3,6 pokryło Sky, a 0,9 BT Sport. Zagłębiając się dalej w liczby, można odkryć, że za transmisję jednego spotkania ta pierwsza stacja zapłaci 9,2 miliona funtów. Pamiętać należy, że mówimy wyłącznie o rynku krajowym. A przecież rozgrywki angielskiej ekstraklasy transmitowane są do przeszło 100 państw na całym świecie!

Wyspiarski futbol jest ze wszech miar przepłacony. Wróćmy na chwilę do sezonu 2017/2018, po którym West Bromwich Albion pożegnał się z elitą. Co zrozumiałe, to właśnie ta ekipa otrzymała najmniej pieniędzy z tytułu podziału praw telewizyjnych. Konkretnie 104 miliony euro. Dla porównania mistrz Niemiec za tę samą kampanię dostał… 95 milionów euro. To porównanie jest na tyle wymowne, że właściwie nie trzeba do tego wiele dodawać.

Wracamy do podstaw ekonomii – aby można było wydawać pieniądze, trzeba je najpierw zarobić. Nie inaczej działa to w przypadku kanałów telewizyjnych, które aby nabywać kolejne prawa, muszą ściągać odpowiednio duży abonament od swoich widzów. Skupmy się na polskim rynku i spróbujmy ustalić, jak wiele sympatyk futbolu znad Wisły musi zapłacić, aby móc oglądać wszystkie najważniejsze wydarzenia piłkarskie. Zacznijmy od najpopularniejszych rozgrywek europejskich. Ligę hiszpańską (połowicznie), włoską (całościowo) oraz niemiecką (w większości) transmituje Eleven Sports. Tutaj opłaty nie są wygórowane – miesięczny abonament to 15 złotych.

Nieco głębiej trzeba będzie sięgnąć do kieszeni, kiedy zechce się śledzić rozgrywki angielskie, polskie, a także kompleksowo hiszpańskie i niemieckie. Sportowy pakiet Canal+ to bowiem wydatek rzędu 99 złotych miesięcznie. Ligę Mistrzów i Ligę Europy – dla wielu sól futbolu – znajdziemy natomiast w ofercie Polsatu Sport. Stacja sprzedaje dedykowany pakiet europejskich pucharów za cenę 360 złotych za sezon. Jeżeli podzielimy tę kwotę na 12, wyjdzie nam, że miesięcznie wydamy 30 złotych. Zsumujmy więc nasze potencjalne wydatki. Za Eleven Sports, Canal+, a także Polsat Sport zapłacimy 144 złote miesięcznie. Rocznie 1728 złotych.

Co dalej?

Futbol coraz wyraźniej przeistacza się w miejsce, w którym ścierają się ze sobą strefy wpływów wielu bardzo bogatych ludzi. Panowie w pięknych garniturach inwestują znaczne kwoty, które następnie chcą odzyskać z niemałą nawiązką. Co może na to poradzić zwykły kibic, który po prostu chce raz na dwa tygodnie dobrze się bawić, oglądając poczynania swojej ulubionej drużyny, będąc ubranym w koszulkę w jej barwach? Na usta ciśnie się jedna, smutna odpowiedź: nic. Można protestować, zawieszać doping, wnosić na trybuny różne transparenty, dzięki którym eksponuje się swoje niezadowolenie. Czy jednak w dłuższej perspektywie przyniesie to jakiś skutek? Trudno powiedzieć. Wygląda na to, że najpopularniejsza gra na świecie staje się jednocześnie najbardziej elitarną i najdroższą. Ot, paradoks.

Kibicu, wiedz, że nie jesteś sam w tej trudnej sytuacji. Miliony ludzi na całym świecie czuje dokładnie to samo co Ty. Wyżej podpisany również!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze