Sezon 2014/2015 zakończył się raptem kilka dni temu finałem Ligi Mistrzów, ale najsilniejsze kluby Europy już ruszyły na łowy, by kolejne rozgrywki przebiegały pod ich dyktando. Ostatnimi czasy jesteśmy świadkami nie tylko roszad trenerskich, ale przede wszystkim podpisywania kontraktów z zawodnikami. W tej sferze największą aktywnością wykazują się władze Liverpool FC, które zdążyły sprowadzić na Anfield Road Jamesa Milnera oraz Danny'ego Ingsa.
Pierwszy z wyżej wymienionych miał już dość bycia wiecznym rezerwowym w Manchesterze City, grającym tylko wtedy, gdy jeden z jego bardziej utalentowanych i popularniejszych kolegów odniesie kontuzję lub zanotuje znaczny spadek formy. Choć „The Citizens” bardzo chcieli zatrzymać na Etihad Stadium 54-krotnego reprezentanta Anglii, ten postanowił odrzucić bardzo atrakcyjną propozycję przedłużenia kontraktu – ok. 170 tys. funtów za każdy kolejny tydzień spędzony w błękitnej części „Miasta Włókniarzy”. 29-letni pomocnik od lat uchodzi za jednego z najbardziej wszechstronnych piłkarzy w Premier League, ale jego szeroka paleta umiejętności stanowi niekiedy problem dla trenerów. Po prostu brakuje im pomysłu, jak odpowiednio należałoby wykorzystać umiejętność gry Jamesa na wielu pozycjach, dlatego najczęściej obsadzają go w roli zapchajdziury, czego były gracz m.in. Newcastle United i Aston Villi ma już serdecznie dosyć.
Bez Vokesa ani rusz
Z kolei Ings ma za sobą bardzo nieudany sezon, gdyż po jego zakończeniu FC Burnley spadło z Premiership, w której (nie)gościnne progi zawitało ledwie rok temu po wywalczeniu drugiego miejsca (tuż za plecami Leicester City, w którym występuje Marcin Wasilewski) na zapleczu angielskiej ekstraklasy, czyli Championship. 22-latek urodzony w Winchester stanowił wówczas 50 procent wspaniałego duetu tworzonego razem z Samem Vokesem. Dwaj młodzi Anglicy zdobyli łącznie aż 41 bramek, jeżeli chodzi jedynie o mecze ligowe. Gdybyśmy zsumowali ich gole ze wszystkich rozgrywek, a zatem Championship, FA Cup oraz League Cup, trafień dwóch supersnajperów byłoby jeszcze ciut więcej – 47. Kto wie, czy zabójczy duet „The Clarets” nie zapewniłby im utrzymania w elicie, gdyby mógł funkcjonować od początku do końca minionej edycji Premier League. Zerwanie więzadła krzyżowego przez Vokesa pod koniec marca zeszłego roku sprawiło, że końcówka sezonu 2013/2014 oraz początek następnego należała wyłącznie do Ingsa, który bez swego kompana nie był już jednak tak efektywny. Wszyscy mogli zaobserwować to doskonale w ciągu ostatnich kilku miesięcy, kiedy Danny, podobnie zresztą jak cała jego ekipa, cierpiał na brak formy, co ostatecznie zakończyło się degradacją.
#LFC legend @Carra23 on the merits of moves for Danny Ings and James Milner: http://t.co/ABD1DLWMdC pic.twitter.com/Omc6GMtVW3
— Liverpool FC (@LFC) June 9, 2015
11 goli w 35 spotkaniach Premier League nie jest może złym wynikiem, ale od zawodników pokroju Ingsa wymaga się o wiele więcej, tym bardziej, że wielu ekspertów widzi w nim przyszłego podstawowego napastnika „Lwów Albionu”. Jakiś czas temu spekulowano, czy maleńkie Burnley jest odpowiednim miejscem dla wychowanka AFC Bournemouth. Wielu ekspertów doradzało mu opuszczenie drużyny „Bordowo-Niebieskich” i rozpoczęcie poszukiwania nowego, większego klubu. Sam zainteresowany także nigdy nie ukrywał, że w przyszłości chciałby spróbować swoich sił w szeregach jednego z potentatów Premiership, ale mało kto spodziewał się, że marzenie Anglika spełni się tak szybko. Słaby sezon w wykonaniu Danny’ego nie odstraszył bowiem włodarzy Liverpoolu, którzy pozyskali go zupełnie za darmo, gdyż jego kontrakt z Burnley właśnie wygasł.
Pieniądze wyrzucone w błoto
„The Reds” rozpoczęli zatem letnie łowy z wysokiego C, ale czy ich nowe nabytki są w stanie znacząco zmienić słabą dyspozycję drużyny? Przypomnijmy, że przed startem ubiegłego sezonu liverpoolczycy za ogromne pieniądze (81 mln euro) sprzedali do FC Barcelona Luisa Suareza, ówczesnego króla strzelców Premier League i jej największą gwiazdę. Pieniądze pochodzące z transferu „Urusa” zostały, delikatnie mówiąc, dość mało rozsądnie zagospodarowane. Owszem, na Anfield zawitało wielu nowych futbolistów z Mario Balotellim, Rickiem Lambertem oraz Adamem Lallaną na czele, lecz nie zdołali oni uchronić swojego zespołu przed zaliczeniem bardzo kiepskiego sezonu. Zajęcie szóstego miejsca i pewny udział w fazie grupowej kolejnej edycji Ligi Europy nie są spełnieniem marzeń kibiców LFC. Coraz mniejsza ich część wciąż wierzy, że trener Brendan Rodgers zdoła odmienić styl gry 18-krotnych mistrzów Anglii, do kadry których ponownie sprowadzani są gracze zdolni, ale z drugiej strony dość chimeryczni.
Patrząc na transfer Ingsa oraz Milnera, nietrudno doszukać się analogii do sytuacji sprzed roku. Wtedy to Rodgers postanowił podjąć ogromne ryzyko i sprowadzić Balotellego, a więc zawodnika bardzo konfliktowego. Już chyba tylko garstka osób wierzy, że czarnoskóry Włoch o ghańskich korzeniach może stać się gwiazdą stawianą obok Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Jego przenosiny do Anglii okazały się kompletną pomyłką, podobnie zresztą jak zakontraktowanie dość wiekowego Lamberta. Za czasów gry w Southampton zachwycał swoją grą, co zaowocowało m.in. debiutem w narodowych barwach, ale później słuch o nim zaginął. Tak samo potoczyły się losy innych piłkarzy przybyłych do Liverpoolu latem 2014 r. Adam Lallana rozegrał co prawda 27 meczów w lidze, ale zdobył w nich jedynie pięć bramek i zanotował trzy asysty. Dejan Lovren miał bardzo dobre wejście do nowej drużyny, ale z czasem jego forma gwałtownie spadła, a gra obronna Chorwata chwilami przyprawiała sympatyków „The Reds” niemalże o zawał. Lazar Marković i Emre Can natomiast grali w kratkę, dobre mecze przeplatając wyjątkowo słabymi. Żaden z nich nie zdołał zastąpić kontuzjowanego przez lwią część sezonu Daniela Sturridge’a, nie wspominając już o sprzedanym do Hiszpanii Luisie Suarezie.
https://www.youtube.com/watch?v=VGN-7yTvx5E
Piłkarze ofensywni, którzy zostali kupieni niespełna 12 miesięcy temu w celu załatania dziury powstałej po pozbyciu się Urugwajczyka, kosztowali w sumie ponad 90 mln euro. Razem z nowymi obrońcami: Lovrenem i Alberto Moreno, kwota ta wzrasta o kolejne kilkadziesiąt milionów. Nikt pewnie nie wypominałby Rodgersowi i jego współpracownikom przesadnej rozrzutności, gdyż angielskie kluby już od wielu lat są najbardziej aktywne w okresie transferowym, gdyby nowe twarze zdołały wywalczyć choćby jedno trofeum. Niestety, tak się jednak złożyło, że kolejny sezon „The Reds” mogą spisać na straty, a jego fatalnym zwieńczeniem była sromotna klęska 1:6 ze Stoke City. Po tym blamażu zdymisjonowany miał zostać szkoleniowiec Liverpoolu, ale jego przełożeni postanowili dać mu kolejną (ostatnią już chyba) szansę na przywrócenie „Czerwonym” dawnego blasku.
Ilość nie przełożyła się na jakość
Tylko dlaczego Irlandczyk z Północy cały czas powtarza te same błędy? Czy nie lepiej byłoby sprowadzić do Liverpoolu jednego, ale naprawdę wielkiego zawodnika, zamiast ściągać kilku(nastu) średniaków? Nie bez powodu przecież mówi się, że w życiu zdecydowanie ważniejsza od ilości jest jakość. Wystarczy spojrzeć na mistrzów Anglii – Chelsea. Roman Abramowicz nie żałował pieniędzy, kiedy Jose Mourinho prawie rok temu zechciał zakontraktować Cesca Fabregasa i Diego Costę. Portugalczyk doskonale zdawał sobie sprawę, że tych dwóch piłkarzy może stanowić brakujący element mistrzowskiej układanki. I tak też było! Hiszpański pomocnik został najlepszym asystentem ligi, zaś jego reprezentacyjny kolega, mający także brazylijskie obywatelstwo, zajął trzecią lokatę wśród jej najskuteczniejszych strzelców. Gdzie zaś w tych rankingach są „gwiazdorzy” Liverpoolu?
[interaction id=”55785cf161d08a2d4ba3f092″]
Trudno uwierzyć w to, że Milner, Ings i jeszcze inni solidni, lecz nic ponad to, futboliści zdołają diametralnie odmienić postawę LFC. Daniel Sturridge jest świetnym napastnikiem, lecz więcej czasu spędza w szpitalu niż na murawie. Czy były gracz FC Burnley zdoła go zastąpić, jeśli zajdzie taka potrzeba? Kilka, może nawet kilkanaście goli ustrzeli na pewno, ale trumfatorzy Champions League z 2005 r. potrzebują kogoś, kto zdobędzie ponad 20 bramek w sezonie. Z czerwoną częścią miasta Beatlesów pożegnała się jej legenda, Steven Gerrard, lecz jego następcy nie widać. Raheem Sterling jest zbyt młody, by pociągnąć zespół do przodu, a ponadto chyba zaczyna nużyć go gra pod batutą Rodgersa. Kto więc ma zastąpić Steviego? Milner? Skoro przez kilkanaście lat nie potrafił wznieść się ponad przeciętność, choć grał w bardzo silnych klubach, dlaczego teraz miałoby mu się udać?
Wielka szkoda, że osoby odpowiedzialne za przeprowadzanie transferów w Liverpoolu coraz bardziej zapominają o przeszłości tego wspaniałego teamu, sprowadzając do niego ludzi wielce przeciętnych. Podobno każdy zasługuje na chociaż jedną szansę, ale tych w LFC w ciągu ostatnich kilku lat dawano zdecydowanie za dużo. Zwłaszcza menedżerowi Rodgersowi, który zaczyna się kompletnie gubić. Kiedy inni zbroją się racjonalnie, on kieruje się sentymentami, swoją intuicją. Czy ta zawiedzie go po raz kolejny? Miejmy nadzieję, że nie, ale intuicja kibiców „The Reds” podpowiada im, że niedługo po starcie rozgrywek 2015/2016 Irlandczyk może w ekspresowym tempie pożegnać się ze swoją posadą.
Mały fail: Divock Origi w zakończonym sezonie nie grał w Liverpoolu, tylko na wypożyczeniu w Lille, gdzie został wybrany do najgorszej jedenastki sezonu Ligue 1 ;) z tego powodu nie miał nawet możliwości spróbować zastąpić Sturridge'a czy Suareza.
Rzeczywiście, racja. Zapomniałem, że Liverpool wypożyczył go „do” a nie „z”. Dzięki za czujność.