Wyobraźcie sobie, że gracie w FIFĘ. Doszliście do finału prestiżowego pucharu, w nim mierzycie się z graczem, który jest wyraźnie słabszy. Cały czas jesteście przy piłce, strzelacie, kiwacie, a on wszystko wybija do byle dalej, grając dziesięcioma z tyłu. W meczu pada jeden gol – główka z rożnego, którą strzelił oczywiście wasz przeciwnik. Wkurzeni? Teraz pomnóżcie to jeszcze przez dziesięć tysięcy i wejdźcie w skóry Portugalczyków, którzy w finale rozgrywanego u siebie Euro 2004 zostali pobici właśnie w taki sposób przez Grecję.
To było największe zwycięstwo Greków od bitwy pod Maratonem z 490 roku p.n.e. Znacie legendę o Maratonie? Dzisiejsza nazwa biegu ma wywodzić się od miejscowości, z której Filippides pognał do Aten, aby ogłosić zwycięstwo Grecji nad Persami, po czym zmarł z wycieńczenia. Hellada straciła wówczas 192 żołnierzy, Persowie zaś 6400. Prawie 2500 lat później potomkowie bohaterów spod Maratonu wygrali z Portugalią mniej okazale, ale na kartach historii zapisali się zgłoskami o tej samej, złotej barwie.
Dziś można zadać sobie tylko jedno pytanie. Co było ważniejsze, zwycięstwo Greków, czy porażka Portugalczyków? Zapewne to pierwsze, jednak z racji profilu tego cyklu to właśnie rodacy Eusebio będą bohaterami tekstu. W literaturze antycznej byliby to bohaterowie tragiczni.
Nowy trener, nowe „Złote pokolenie”
W 1989 oraz 1991 roku, MŚ U-20 wygrywała Portugalia pod wodzą Carlosa Queiroza. Ta generacja piłkarzy szybko została określona „Złotym pokoleniem”, które w przyszłości miało zdobywać dla kraju medale. Tak się jednak nie stało, a największy sukces reprezentacji w XXI wieku przypadł na turniej, przed którym większość tamtych zawodników skończyła już kariery reprezentacyjne.
Zaledwie trzech z nich ostało się w kadrze na Euro 2004. Fernando Couto, Rui Costa oraz Luis Figo – tylko ten tercet pamiętał smak złota zdobytego w bordowych koszulkach, jednak tamte sukcesy kurzyły się w gablotach od niemal 15 lat. Na rozgrywanym u siebie turnieju Portugalia rzuciła na głęboką wodę nowy narybek – aż szesnastu reprezentantów grało w rodzimej lidze, z tego sześciu to produkty Mourinho z jego wielkiego Porto, które zresztą miesiąc później zostało rozsprzedane na całą Europę.
W listopadzie 2002 roku na Półwysep Iberyjski przyjechał Luiz Felipe Scolari – ten sam, który kilka miesięcy wcześniej zaprowadził Brazylijczyków do mistrzostwa świata. Z 23-osobowej kadry Portugalii na MŚ 2002 jedynie dziesięciu piłkarzy znalazło się w planach szkoleniowca na Euro. To była rewolucja pisana przez wielkie „R”. Podczas gdy niemal wszyscy eksperci widzieli faworytów w obrońcach tytułu z Francji, Scolari szykował kadrę na podbój Europy.
Przed Euro 2004 Grecja nigdy nie wygrała meczu na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy.
Grecka pobudka
Tajemnicą poliszynela jest, że pierwszy mecz jest trudniejszy dla gospodarzy, aniżeli dla ich oponentów. Ten sprzed 12 lat był szczególny. Pewni swego Portugalczycy z takimi gwiazdami jak Figo, Deco, Pauleta czy młody gniewny Ronaldo podejmowali na Estadio do Dragao w Porto skazywanych na porażkę przybyszy z Hellady. Mimo udanych eliminacji, w których podopieczni Otto Rehhagela wygrali swoją grupę m.in. z Hiszpanią, starcie na papierze wyglądało jak pojedynek Dawida z Goliatem.
Skończyło się podobnie jak w przypowieści. Podobnie, a nie tak samo, gdyż Goliat zdołał zadać cios. W 57. minucie było 2:0 dla gości po bramkach Karagounisa i Basinasa. Portugalia prowadziła grę, strzelała, cały czas miała piłkę przy nodze, ale za każdym razem nadziewała się na niemiecki grecki mur. O defensywnych upodobaniach „Króla Otto” wiedziała cała Europa, przekonali się i gospodarze. Gol Ronaldo z doliczonego czasu gry nic nie zmieniał – na honorze zajaśniała wielka rysa. A na kontach regularnie obstawiających u bukmacherów pojawiło się wielkie 0.
Nie zasłużyliśmy na przegraną – Grecja miała dwie szanse i obie wykorzystała. Luis Figo
Euro z serii science fiction
Wracając na chwilę do bukmacherów – jeden nieznany z nazwiska Grek postawił na końcowy tryumf swoich rodaków 7300 dolarów. Wygrał 607 tysięcy. Na każdym turnieju zdarzają się niespodzianki, jednak to zwyczajnie nie było normalne Euro. Grecja ledwo wyszła z grupy kosztem Hiszpanii po przegranej z niewalczącą o nic Rosją, Niemcy pojechały do domu po ugraniu dwóch punktów, Szwedzi ustawili się z Duńczykami, aby z turnieju wyrzucić Włochów.
Później było tylko lepiej. W ćwierćfinale Portugalia wygrała z Anglią po karnych, a remis udało jej się utrzymać w dużej mierze dzięki Ursowi Meierowi, który nie uznał prawidłowego gola Wyspiarzy. W tym samym czasie grecki Tarpan wyjechał na spotkanie z francuskim czołgiem. Te ostatnie mają to do siebie, że często wrzucają wsteczny bieg. Radosny futbol „Les Bleus” z Zidane’em i kompanią poległ w starciu ze stylem, który dziś zwykło się nazywać zabijaniem futbolu.
Półfinały? Portugalia pokonała Holandię po pięknym wstępie do rozgrywanej dwa lata później krwawej rzezi z mundialu. 43 faule – idealny mecz do sędziowania. Kapitan Zagorakis i spółka zmierzyli się z Czechami. Nasi południowi sąsiedzi szli przez turniej jak burza – wygrali wszystkie cztery spotkania, strzelili w nich dziesięć bramek, połowę z tego trafił Milan Baros. Przegrali z Grecją po srebrnym golu Traianosa Dellasa i 105 minutach ataku całą drużyną.
I pomyśleć, że po takim turnieju Portugalia była faworytem w finale.
Ponad 100 tysięcy ludzi na Placu Omonia w Atenach świętowało półfinałowe zwycięstwo Grecji z Czechami
Portugalia – Grecja: największe zaskoczenie w historii ME
Kiedy przed półfinałami pytano fanów gospodarzy, z kim chcieliby zmierzyć się w ostatnim meczu, ci zgodnie stawiali na Grecję w obawie przed Czechami. Może wysłuchali ich bogowie na Olimpie? Po raz pierwszy, i jak na razie ostatni, w historii piłki wielki turniej rozpoczął się i skończył meczami tych samych drużyn.
https://www.youtube.com/watch?v=8dLsvA1g1-c
Portugalia nie miała prawa tego przegrać. Miała piłkę przez 58% czasu, oddała w tym spotkaniu 17 strzałów przy zaledwie czterech ogółem i jednym celnym Greków. Jeden celny strzał. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Angelosa Basinasa, Angelos Charisteas głową skierował piłkę do siatki obok bezradnych Ricardo i Costinhy, którzy popełnili koszmarny błąd braku komunikacji. To był, naturalnie, jedyny rożny dla Greków w tym meczu.
***
Europa nie podzieliła się na dwa obozy – cała solidarnie była w ciężkim szoku. To była kompletna paranoja. Jakim cudem zespół, który ma dwie okazje na trzy mecze, został mistrzem Europy, po drodze pokonując Francję, Czechy i dwukrotnie gospodarzy? Zostawmy Greków z ich tryumfem – w futbolu nie ma sprawiedliwości, nieważne, po której powinna stać stronie.
W pogrążonej w osłupieniu Europie po dokładnym przejrzeniu mapy można było znaleźć jedną enklawę. Portugalia płakała. Pierwszy zapłakał 19-letni Ronaldo, który jeszcze nie miał pojęcia, że przynajmniej przez 12 kolejnych lat nie będzie tak blisko żadnego pucharu z reprezentacją. Za nim zapłakała cała kadra, później wszyscy kibice.
Uraz Ronaldo
Abstrahując od bolesnej porażki, na Euro 2004 gospodarze odnieśli największy sukces w historii. Podobnym osiągnięciem mogli pochwalić się niemal 40 lat wcześniej, w 1966 roku, kiedy to Eusebio poprowadził kolegów do trzeciego miejsca na mundialu. Scolari nie zakończył swojej misji – z tej kadry wycisnął jeszcze półfinał mistrzostw świata z 2006 roku.
Od tego czasu jeszcze dwa razy mieliśmy okazję obejrzeć mecz Portugalczyków z Grekami – w 2008 wygrała Hellada, w 2014 zaś padł remis. Co ciekawe, w żadnym ze spotkań nie zagrał Ronaldo, już z numerem siódmym na plecach. Uraz? Być może.
Z nami nie wygrali od 2002 roku.
I niech tak pozostanie.