Wraz z nadejściem 2020 roku nasze grono redakcyjne postanowiło, że warto rzucić nieco światła na rozgrywki, które z różnych powodów nie cieszą się tak dużym zainteresowaniem jak ekstraklasa czy I liga. Konkretnie obraliśmy na cel szkoleniowców z czwartego poziomu rozgrywkowego, których jest aż 72. Ósmym gościem naszego cyklu jest Ryszard Kuźma – trener Sokoła Sieniawa.
Zakończony w marcu sezon był pierwszym rokiem pracy Ryszarda Kuźmy w Sieniawie. Mimo dość odległej lokaty w tabeli trener III-ligowego Sokoła zdołał dostrzec pewne pozytywy w klubie i samej grze zespołu. Trudno powiedzieć, jak drużyna z Podkarpacia będzie wyglądać w nadchodzących rozgrywkach.
W drugiej części rozmowy Ryszard Kuźma opowiada o zespole Lecha Poznań w latach 2009-2011. Wspaniała dwuletnia przygoda w roli asystenta Jacka Zielińskiego i Jose Marii Bakero zakończyła się zdobyciem tytułu mistrza Polski. Robert Lewandowski, Sławomir Peszko czy Artjoms Rudnevs – to tylko część świetnych piłkarzy, z którymi miał okazję pracować Kuźma.
Drużyna zakończyła poprzedni sezon na 12. miejscu. Jakie są cele zespołu w najbliższych rozgrywkach?
Gdyby wszystko odbywało się w normalnych okolicznościach, to chcielibyśmy się poprawić i wyznaczać sobie coraz to wyższe cele, ponieważ taki jest sens sportu. Myślę, że już tej wiosny poprawilibyśmy swoją pozycję, szczególnie że różnice punktowe nie były duże. Gdybyśmy wygrali ostatni mecz rundy jesiennej z Chełmianką Chełm, to zakończylibyśmy ją na 6. miejscu. Remis był w naszym zasięgu również w pierwszym i zarazem ostatnim meczu na rundę wiosenną z silną Wisłą Puławy.
Nie chcę mówić o złych stronach, ale dużo wydarzyło się w przerwie spowodowanej wirusem. Tylko 30% zespołu zostało nam na przygotowania do nowego sezonu, dlatego bardzo trudno jest mówić o celach na kolejny rok. Musimy zbudować nowy zespół i wtedy będziemy w stanie określić nasze możliwości.
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=2538043322965885&id=131508573619384
Na jakich elementach gry skupi się Pan w tym okresie przygotowawczym? Czy celem będzie w szczególności poprawa ofensywy, która nie imponowała w poprzednim sezonie?
Już na wiosnę robiliśmy wiele rzeczy, aby grać atrakcyjniej i zdecydowanie do przodu. W tym celu zmieniliśmy również ustawienie w przerwie zimowej. Zrezygnowaliśmy z ustawienia 3-5-2, bo właśnie takie opcje preferował wcześniej trener Szydełko. W rundzie jesiennej nie chciałem tego burzyć jednym ruchem, ponieważ uważałem, że zrobiłbym zbyt dużą krzywdę zespołowi, gdybym od razu zmienił system i sposób grania.
Niestety, zdążyliśmy sprawdzić nasze nowe pomysły praktycznie tylko w meczach kontrolnych. Nieźle radziliśmy sobie w tych spotkaniach zarówno z drużynami IV-ligowymi, jak i III-ligowymi. Także w przegranych meczach radziliśmy sobie dość dobrze. Strzeliliśmy po dwa gole w spotkaniach ze Stalą Stalowa Wola czy Partizanem Bardejów, który występuje na drugim poziomie rozgrywkowym na Słowacji. Widać było, że zrobiliśmy w ofensywie postęp, jednak teraz zaczynamy znowu od zera. W drużynie nie ma już Buczka, brakuje także Kitlińskiego, a także innych zawodników. Zobaczymy, kto zasili zespół, bo ktoś musi strzelać bramki.
Co Pana zdaniem ma wpływ na to, że Sokół tak dobrze radzi sobie na własnym stadionie, a dużo gorzej na boisku rywala?
W rundzie jesiennej wygraliśmy z Orlętami Radzyń Podlaski i Jutrzenką Giebułtów. Udało nam się również zremisować dwa spotkania. Z tego, co wiem, to był to i tak progres w porównaniu z poprzednimi latami. Niestety, zgubiliśmy niepotrzebnie wiele punktów.
Zremisowaliśmy „wygrany” mecz z Podlasiem Białą Podlaską, w którym prowadziliśmy już 2:0. Zremisowaliśmy także z Chełmianką Chełm, gdy nie wykorzystaliśmy rzutu karnego w końcówce spotkania i wielu innych sytuacji. Również w meczach z innymi rywalami jak Stal Kraśnik czy KSZO Ostrowiec Świętokrzyski przegrywaliśmy jedną bramką, a wcale nie byliśmy gorszym zespołem. Graliśmy lepiej, niż wskazuje na to dorobek punktowy.
Czy widzi Pan w kadrze Sokoła potencjalnego następcę Bartłomieja Buczka? Być może właśnie Michał Kitliński – w przypadku pozostania w drużynie – ma możliwości, aby go zastąpić?
Umowa Kitlińskiego wygasła 30 czerwca. Jest to ambitny chłopak, który szuka możliwości na grę w wyższej lidze. W przypadku braku satysfakcjonującej oferty istnieje szansa, aby wrócił on do Sokoła i zastąpił Buczka.
Czy wypożyczenie Dominika Pikiela zostanie przedłużone i w nadchodzącym sezonie będzie on reprezentował barwy Sokoła?
Pracujemy nad tym, aby wypożyczyć go ponownie z Resovii Rzeszów.
Jak układa się współpraca na linii klub – miasto? Wiadomo, że trudno poradzić sobie bez pomocy ze strony miasta, tym bardziej w ostatnich miesiącach.
Ta współpraca – z mojej perspektywy – układa się dobrze. W mieście istnieją ambicje, aby piłka nożna cały czas utrzymywała się na tym poziomie, na którym jest obecnie. Na podstawie własnych obserwacji mogę stwierdzić, że w Sieniawie panuje dobry klimat, jeśli chodzi o futbol.
W Sieniawie panuje dobry klimat, jeśli chodzi o futbol. Ryszard Kuźma
W sezonie 2017/2018 miał Pan trenerski epizod na Słowacji na drugim poziomie rozgrywkowym w tym kraju. Jak porównałby Pan zaplecze polskiej ekstraklasy z tym na Słowacji?
Uważam, że drugi poziom rozgrywkowy na Słowacji balansuje między pierwszą a drugą ligą w Polsce, co nie znaczy, że drużyny z tej właśnie ligi nie dałby sobie rady w pierwszej lidze w naszym kraju. Myślę jednak, że te zespoły nie walczyłby o awans do ekstraklasy. Mam także pewne wątpliwości, czy udałoby im się wygrać naszą drugą ligę.
Gdy trenowałem Partizan Bardejów, to graliśmy z Grabarnią Kraków i Siarką Tarnobrzeg. Były to drugoligowe drużyny, a Grabarnia wchodziła wtedy nawet do pierwszej ligi. Mierzyliśmy się również z Sandecją Nowy Sącz. Wyniki tych spotkań były różne. Pamiętam, że pokonaliśmy na przykład 4:0 Siarkę, która była wtedy liderem drugiej ligi. Oczywiście, że były to tylko gry kontrolne, jednak poziom był z pewnością porównywalny.
Który z zawodników Lecha Poznań – podczas Pana pracy w tym klubie – sprawiał najlepsze wrażenie?
Była to bardzo mocna ekipa i trudno wyróżnić tylko jedną postać. Mój pierwszy sezon w Lechu pokrył się z ostatnim rokiem Roberta Lewandowskiego w tym klubie. W rundzie jesiennej Robert prezentował się dobrze i strzelał bramki, jednak nie do końca można było określić cel tego zawodnika. Wiosna była w jego wykonaniu świetna, a Lewandowski już przed jej rozpoczęciem wiedział, że dołączy do Borussii Dortmund.
W rundzie rewanżowej przygotowywał się on do wyjazdu. Nie było okresu, abyśmy nie trenowali indywidualnie po kilka razy w tygodniu. Lewandowski czynił bardzo szybkie postępy. Jego przemiana miała decydujący wpływ na zdobycie tytułu mistrza Polski przez Lecha Poznań, a sam Robert wywalczył tytuł króla strzelców.
Jakim człowiekiem poza boiskiem był obecny kapitan reprezentacji? Czy już wtedy imponował profesjonalizmem i podejściem do futbolu?
Tak. Nie przypominam sobie żadnego przypadku, w którym mielibyśmy z Robertem jakieś problemy.
Który z obcokrajowców w Lechu Poznań robił na Panu w tamtym okresie największe wrażenie?
Na pewno mogę powiedzieć wiele dobrego o Manuelu Arboledzie, który był szefem środka obrony. Prawdziwa skała, która bardzo rzadko odpuszczała. Arboleda był bardzo skuteczny w polu karnym przeciwnika przy stałych fragmentach gry i bardzo często znajdował się w odpowiednim miejscu. Imponowali także inni, jak Semir Stilić i następca Lewandowskiego – Artjoms Rudnevs.
Artjoms Rudnevs i Robert Lewandowski urodzili się w 1988 roku. Który z nich wydawał się mieć większy talent podczas gry w Lechu?
Obaj grali na tej samej pozycji, ale to dwa różne typy zawodników. Lewandowski był piłkarsko lepszy. Uważam, że w tamtym czasie poradziłby on sobie także w linii pomocy. Robert był bardziej wszechstronny. Z kolei Rudnevs był większym sępem pola karnego.
Czego brakowało Rudnevsowi, aby zostać gwiazdą Bundesligi?
Myślę, że brakowało mu właśnie tego, co ma Lewandowski – charakteru, warunków fizycznych, szybkości i wszechstronności. Psychika również mogła odegrać jakąś rolę, ponieważ Rudnevs nie był aż tak pewny swoich umiejętności. Artjoms dawał z siebie wszystko, ale był cichym zawodnikiem. Można było w nim dostrzec tę wschodnią mentalność.
Rudnevs nie był aż tak pewny swoich umiejętności. Ryszard Kuźma
W tamtym okresie do pierwszego zespołu Lecha wchodził Bartosz Bereszyński. Czy spodziewał się Pan, że zrobi on tak wielką karierę?
Bereszyński zaczynał jako napastnik i był od samego początku szalenie ambitny i pracowity. Wyglądał bardzo dobrze pod względem motorycznym, był silny i szybki. Dysponował dobrym uderzeniem. W grze ofensywnej brakowało mu jednak trochę umiejętności piłkarskich, techniki użytkowej i zrozumienia taktyki. Miał pewne problemy w grze jeden na jednego.
Jego ambicja i praca miały wpływ na to, że został on przestawiony na boisku do linii defensywnej. Ojciec Bartka także reprezentował barwy Lecha Poznań, co sprawiło, że był on od samego początku prawidłowo ukierunkowany. Pozycja nie miała dla niego zresztą większego znaczenia, bo Bereszyński chciał być po prostu piłkarzem.
Czy można było dostrzec w Marcinie Kamińskim talent na skalę reprezentanta Polski?
Marcin Kamiński również debiutował, kiedy pracowałem w Lechu Poznań. Było po nim widać, że będzie on za parę lat grać na wysokim poziomie. Zresztą nie tylko on, bo także po Drygasie i Kędziorze – z niewymienionych jeszcze graczy – można było oczekiwać tego samego.
Od rocznika 1991 Lech Poznań dostarcza Ekstraklasie przynajmniej jednego zawodnika:
'91 Drygas, Możdżeń
'92 Kamiński, Bereszyński
'93 Drewniak
'94 Kędziora
'95 Linetty
'96 Bednarek
'97 Kownacki
'98 Gumny, Jóźwiak— Wojciech Pawlicki (@wpawl) December 17, 2017
Czy Pana zdaniem Matusz Możdżeń nie wykorzystał w pełni swojego potencjału?
Mateusz Możdżeń debiutował na moich oczach w meczu z Wisłą Kraków na prawej obronie. Na tej pozycji radził sobie nieźle, a to świadczy o jego wszechstronności. Wygraliśmy to spotkanie z Wisłą 2:0. Potem Możdżeń występował już w środku pola. Nie jestem w stanie do końca stwierdzić, co miało wpływ na to, że nie rozwinął on się z czasem jeszcze bardziej. Większość ludzi żyła jego bramką z Manchesterem City, a nie samą grą.
Bardzo barwną postacią polskiego futbolu jest Sławomir Peszko. Czy przypomina Pan sobie jakieś zabawne historie związane z tym piłkarzem w tamtym okresie?
Było wiele zabawnych sytuacji związanych ze Sławkiem. Utrzymujemy kontakt do dzisiaj. Mamy zaplanowany sparing z Wieczystą Kraków i myślę, że Sławek pojawi się w Sieniawie. Niełatwo jest mi przypomnieć sobie jakąś jedną konkretną historię.
Peszko miał bardzo duży wpływ na szatnię i był jej liderem. Niekiedy to właśnie przede wszystkim on decydował o wyniku spotkania. Potrafił strzelać spektakularne bramki. Miałem wrażenie, że po powrocie do Polski – w Lechii Gdańsk czy Wiśle Kraków – to nie był już ten sam Peszko. Grał on tylko to, czego od niego wymagano, a w Lechu dawał z siebie znacznie więcej. Widać było, że walczył całym sercem, a jego gra była naturalna i nieszablonowa. Starał się dawać zawsze coś ekstra.