Tego mistrza już mieli – Legia w sezonie 2014/15


10 czerwca 2015 Tego mistrza już mieli – Legia w sezonie 2014/15

Po dwóch mistrzostwach Polski z rzędu Legia musi tym razem uznać wyższość Lecha. O ile, patrząc na końcówkę sezonu, takie rozstrzygniecie nie dziwi, to jeszcze kilka miesięcy temu mało kto spodziewał się, że to w Poznaniu będą się cieszyć z mistrzowskiego tytułu.


Udostępnij na Udostępnij na

Pomimo nie najlepszego startu (m.in. porażki z GKS Bełchatów i Podbeskidziem Bielsko-Biała jeszcze w wakacje) Legia dosyć szybko zdążyła się pozbierać i już we wrześniu awansowała na pierwsze miejsce w tabeli. Tylko że awans na pozycję lidera to też w dużej mierze „zasługa” innych drużyn z czołówki, które notorycznie gubiły punkty. Pomimo kolejnych porażek w lidze Legia nadal pozostawała bowiem na pierwszym miejscu.

Taki obrót spraw sprawił, że Berg mógł poczuć się zbyt pewnie. A statystyki są dla Norwega nieubłagane: przegrał pięć meczów w lidze, które następowały po grach w Europie. We wszystkich stosował system rotacji – piłkarze, którzy byli w gazie i decydowali o obliczu Legii w pucharach, w meczach ligowych siadali najczęściej na trybunach. A to właśnie punkty stracone w spotkaniach, w których „Wojskowi” grali zawodnikami ściągniętymi z III-ligowych rezerw, w ostatecznym rozrachunku okazały się kluczowe i zadecydowały o przegranej w lidze.

Eurodominacja a sprawa Radovicia

Przejechanie się po Celticu w dwumeczu o awans do Ligi Mistrzów, pięć grupowych wygranych w Lidze Europy i pierwsze miejsce w grupie – to niewątpliwie wielki sukces ekipy Henninga Berga w 2015 roku. O ile batalia w grupie Legia zaczęła od wymęczonego 1:0 z Lokeren i dość szczęśliwej wygranej z Trabzonsporem, o tyle już w kolejnych meczach potwierdziła swoją siłę i to ona była drużyną wyraźnie lepszą od swoich rywali. Szczególnie było to widać w rewanżowym meczu z Turkami. Mająca w swoim składzie piłkarzy takich, jak: Cardozo, Bosingwa czy Malouda, ekipa z Trabzonu przegrała przy pustych trybunach stadionu przy Łazienkowskiej gładko 0:2 (a mogła i wyżej).

IMG_5322-1024x682
fot. Grzegorz Rutkowski

Punktem zwrotnym w postawie Legii w europejskich pucharach (a następnie  i w lidze) była decyzja o pożegnaniu się z liderem zespołu – Miroslavem Radoviciem. Kibice Legii po świetnej postawie drużyny jesienią ostrzyli sobie zęby na potyczkę z Ajaksem – nadzieję na pokonanie były tym większe, że forma amsterdamczyków na początku 2015 roku była daleka od ideału. Jednak pierwszy cios legioniści otrzymali jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. W dniu meczu obwieszczono, że Radović odchodzi z Legii. Studio przedmeczowe zdominował temat transferu Serba do Chin. Przed kamerami Canal+ pojawił się sam Leśnodorski, który w minorowym nastroju tłumaczył się ze sprzedaży Radovicia. Nie takie obrazki chcieli oglądać kibice, którzy całą zimę czekali na najważniejszy mecz w sezonie. Sama decyzja o transferze najlepszego zawodnika Legii mogłaby jeszcze zostać zrozumiana – taka kolej rzeczy, że prędzej czy później najlepsi zawodnicy z ekstraklasy wyjeżdżają do lepszego/lepiej płacącego klubu. Szokuje jednak moment, kiedy sfinalizowano transfer. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca w poważnym klubie, który marzy o sukcesach na europejskiej arenie. Tym bardziej że istniała realna szansa na pokonanie słabego Ajaksu.

Paradoksalnie Legia w pierwszym meczu z ekipą z Amsterdamu nie zaprezentowała się najgorzej. Ba, powinna ten mecz nawet wygrać, ale nie wykorzystała kilku świetnych okazji do strzelenia gola (m.in. fatalne pudło Żyry z najbliższej odległości). Co nie było jeszcze tak widoczne w Amsterdamie, uwydatniło się tydzień później w rewanżu w Warszawie. „Nowej” Legii bez Radovicia w składzie starczyło impetu zaledwie na pierwsze dziesięć minut i ostatecznie po beznadziejnej grze skończyło się na przegraną 0:3.

Prezes Leśnodorski musiał liczyć się z tym, że sprzedanie Radovicia za pięć dwunasta prawie na pewno będzie wiązało się z odpadnięciem z europejskich pucharów. Nie wiedział jeszcze wtedy, że skutkiem odejścia Serba będzie też utrata mistrzowskiego tytułu. W ostatecznym rozrachunku włodarze Legii mogą pluć sobie w brodę, bo pieniądze, jakie zarobili na transferze Serba, raczej nie zrównoważą zysków, jakie klub mógłby wygenerować w przypadku awansu do kolejnej rundy LE i zdobycia mistrzostwa Polski.

Przegrane mistrzostwo a sprawa Sa

Odpadnięcie z Ligi Europy można jeszcze tłumaczyć nierozważną decyzją władz klubu, które pozbawiły Berga najważniejszego elementu układanki, nad którą skrupulatnie pracował podczas okresu przygotowawczego. Jednak postawa Legii na wiosnę to już efekt decyzji Norwega. To, co świetnie działało jesienią, nie zadziałało już w rundzie rewanżowej. A Legia nie miała innych wykonawców, którzy mogliby wpłynąć w znaczący sposób na zmianę stylu gry warszawskiego zespołu. Tym bardziej może dziwić, że przy dosyć ograniczonym polu manewru, jeśli chodzi o klasowych piłkarzy, Berg postanowił zrezygnować z usług najlepszego strzelca zespołu – Orlando Sa. Sprawa Portugalczyka nie jest jednak czarno-biała.

DSC4085-1024x680
fot. Grzegorz Rutkowski

Obecność Sa na boisku najczęściej przekładała się na bramki. O stosunku Berga do portugalskiego napastnika miała jednak zadecydować nie jego postawa na boisku, ale jego pozaboiskowe wybryki. Wiele pisało się o tym, że Sa nie przykłada się do treningów. Ostatnio na światło dzienne wyszła sytuacja, jaka miała mieć miejsce podczas ćwierćfinałowego meczu Pucharu Polski ze Śląskiem Wrocław. Zmieniony w przerwie meczu Portugalczyk miał jeszcze w trakcie trwania spotkania pojechać do domu. Zrobił to wbrew poleceniom trenera i nie widział, jak jego koledzy radzą sobie w dogrywce oraz w konkursie rzutów karnych. Biorąc pod uwagę te wydarzenia, może dziwić, że Norweg nie zdecydował się na przesunięcie Sa do rezerw. Zabrakło zdecydowanej reakcji Berga na zachowanie napastnika – niby przestał wystawiać go w pierwszej jedenastce i na jego miejscu zaczął grać Saganowski, ale kiedy zorientował się, że mistrzostwo Polski wymyka mu się z rąk, wrócił do wariantu z Portugalczykiem.

Bez tytułu2

Może inaczej wyglądałaby końcowa sytuacja w tabeli, jeżeli Berg jednak postawiłby na Sa w dwóch wiosennych meczach z Lechem? Pierwsza porażka w meczu przy Bułgarskiej uszła jeszcze warszawianom na sucho. Pierwszego miejsca w tabeli nie stracili nawet po porażce z Lechią Gdańsk dwie kolejki później. Ale fakt, że z fotelu lidera mogli cieszyć się tak długo, wynikał też z postawy podopiecznych Macieja Skorży, którzy również notorycznie gubili punkty. W pewnym momencie wyglądało to tak, jakby żadna z drużyn nie chciała zdobyć mistrzostwa Polski. Miarka przebrała się po majowej porażce z Lechem. Poznaniacy, pokonując Legię przy Łazienkowskiej, odskoczyli od niej na jeden punkt i zespół „Wojskowych” nie zdołał już ich dogonić do końca sezonu.

Powoli zasadą staje się, że w sezonie, w którym Legia świetnie radzi sobie w pucharach, następnie po frajersku przegrywa walkę o mistrzostwo (vide przypadek z 2012 roku).

Plusy i minusy

Dziwny to sezon, w którym najlepszym piłkarzem Legii okazuje się Kucharczyk. Bo to miano w największym stopniu należy się właśnie jemu. Nowa wersja Kucharczyka to w dużej mierze zasługa Berga. Kiedy wszystkim wydawało się, że „Kuchy King” jest za słaby na Legię, to on stał się wiodącą postacią robiącej furorę w Europie Legii. Kiedy legionistom nie wychodziło na wiosnę, próbował (z różnym skutkiem) ciągnąć grę zespołu.

W pewnym momencie wydawało się, że o obliczu zespołu może zacząć decydować Guilherme. Występujący wcześniej z konieczności na lewej obronie Brazylijczyk został w pewnym momencie sezonu przesunięty przez Berga na „dziesiątkę”. I dopiero tu mógł zaprezentować pełnię swoich możliwości. Wszyscy wiedzieli, że Guilherme wyróżnia się zaangażowaniem w czasie gry. Wtedy dowiedzieli się też, że jest zawodnikiem świetnie wyszkolonym technicznie.

https://twitter.com/cwiakala/status/586901993777684481

Brazylijczyk zawiódł jednak w kluczowym momencie sezonu. Bardzo słabo zaprezentował się w finale Pucharu Polski z Lechem i został zmieniony już po pierwszej połowie. Nie odegrał już potem znaczącej roli w poczynaniach warszawskiego zespołu.

Fatalny rok ma za sobą Saganowski. Rozegrał w tym sezonie 31 meczów w lidze i strzelił w nich zaledwie dwie bramki. Szczególnie rozczarowała postawa Saganowskiego w końcowej fazie sezonu, kiedy to na nim spoczął obowiązek zdobywania bramek. „Sagan” niestety nie podołał, nie stwarzał większego zagrożenia pod bramką rywali, a kiedy już stawał przed okazją do strzelenia bramki, zaliczał koszmarne pudła. Saganowski, który już powoli myślał o zakończeniu przygody z piłką, prawdopodobnie będzie musiał moment przejścia na piłkarską emeryturę przesunąć jeszcze o rok. Po prostu wstyd kończyć karierę po rozegraniu takiego sezonu.

Co dalej?

Zarząd warszawskiego klubu wyznawał do tej pory zasadę, że właściwą drogą do rozwoju klubu jest ewolucja – w każdym oknie sprowadzano 2-3 piłkarzy, z podobną liczbą się żegnano. Wszystko wskazuje na to, że postanowiono zmienić tę koncepcję, ponieważ zanosi się, że tego lata skład Legii zostanie zmieniony w sposób rewolucyjny.

Z klubem pożegnał się już Helio Pinto, z którym Legia nie przedłużyła kontraktu. Za 400 tysięcy euro został sprzedany jego szwagier – Dossa Junior. Obrońca pożegnał się już za pośrednictwem swojego profilu na Instagramie z kibicami Legii. Od nowego sezonu ma występować w ósmej drużynie tureckiej Super Ligi – Konyasporze, klubie, w którym właśnie pomyślnie przeszedł testy medyczne. Powodem odejścia Juniora były też względy pozasportowe – miał postawić warunek, że w Legii musi zostać Helio Pinto, by i on nadal był piłkarzem warszawskiego klubu.

11412346-872061299530090-7863866009391247003-n.1000
Źródło: Facebook

Kontrakt z klubem kończy się też  i Inakiemu Astizowi. W jego przypadku też zapadła już decyzja, że nie zostanie on przedłużony. Dla Astiza to pożegnanie po ośmiu latach spędzonych przy Łazienkowskiej. Z warszawską drużyną dwukrotnie zdobył mistrzostwo i pięć razy sięgnął po Puchar Polski. Legia straciła już zatem dwóch stoperów, którzy rozegrali w tym sezonie łącznie 47 meczów.

Przesądzone są też losy trzeciego Portugalczyka w Legii – Orlando Sa. Na konferencji po meczu z Górnikiem Berg, zapytany o przyszłość Sa w Legii, odpowiedział, że według niego Portugalczyk zostanie w klubie. Oczywiście było to czcze gadanie w stylu Berga, ponieważ już dzień później w zupełnie innym tonie wypowiedział się na Twitterze i stwierdził, że ekscesów w wykonaniu Sa było co najmniej kilka. W związku z tym dalsza współpraca z napastnikiem nie jest już możliwa. Piłkarz we wtorek przyjechał do klubu, aby rozliczyć się i pożegnać. Zainteresowane sprowadzeniem Portugalczyka do siebie są dwa chińskie kluby (m.in. Hebei China Fortune, w którym gra Radović), które zaoferowały mu bajeczne warunki. Możliwy jest też transfer do Grecji (AEK Ateny).

Najprawdopodobniej nie będzie też możliwe dłuższe odwlekanie transferu Ondreja Dudy, który otrzymał ponoć ofertę z Interu Mediolan (portal ESPN.com pisał o kwocie 7 mln euro za transfer). Trwają też rozmowy z Wolverhampton Wanderers w sprawie transferu Michała Żyry, którego Anglicy chyba trochę na wyrost porównują do Lewandowskiego. Z możliwością sprzedaży Żyry związana jest rezygnacja z dopiętego już transferu Acorana Barrery Reyesa. Władze klubu liczą, że za pieniądze uzyskane z transferu skrzydłowego Legii uda im się sprowadzić piłkarza dużo lepszego i droższego niż Hiszpan.

Wyrwę w składzie, jaka powstanie po odejściu wspomnianych zawodników, klub ma zamiar załatać sprowadzeniem przynajmniej pięciu nowych graczy. Na razie dopięto transfer napastnika z węgierskiego Videotonu – Nemanjana Nikolica oraz wypożyczenie kolejnego piłkarza z Fluminense – Pablo Dyego. Prezes Legii deklaruje, że na transfery nowych zawodników ma zostać przeznaczone od kilku do kilkudziesięciu milionów złotych. Zatem jest co wydawać, kwestia tylko, żeby pieniądze te zostały wydane mądrze. Czy doczekamy się w Legii zawodnika pokroju Ljuboi? Na rynku transferowym pojawił się właśnie łakomy kąsek – kontrakt z Queretaro rozwiązał Ronaldinho.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze