Tam też kopią: Mówią na to Sepakbola


18 kwietnia 2008 Tam też kopią: Mówią na to Sepakbola

Kiedy sędzia nie uznał pierwszego gola, został zwyzywany przez 15 000 przyjezdnych. Kiedy liniowy słusznie nie uznał drugiego - obrzucili go butelkami, a jeden go uderzył. Kiedy arbiter nie uznał trzeciego... wszyscy uciekli do szatni. Jedna bramka spłonęła, z drugiej zostały strzępy. Kolejny mecz ligowy w Indonezji właśnie się skończył.


Udostępnij na Udostępnij na

Na pierwszy rzut oka Polskę i Indonezję łączy niewiele. My – katolicy, oni – muzułmanie. My – najbardziej jednorodne społeczeństwo Europy, oni – 300 grup etnicznych i prawie 600 języków. My w środku kontynentu, oni rozrzuceni po 18 000 wysp. Te porównania można ciągnąć w nieskończoność, ale mamy też kilka podobieństw. Takie same barwy narodowe, podobne godło i… piłka nożna, tam nazywana „sepakbola”. Indonezyjczycy jak mało kto znają afery korupcyjne, niszczejące stadiony, fanatyczne oddanie kibiców i problem chuligaństwa. Ale tam każde z tych zjawisk przybiera zupełnie inną skalę.

Korupcja i tytoń

Stadion VIJ. Dawniej najważniejszy w Indonezji. Dziś o historii przypomina zardzewiała tabliczka, a zamiast trybuny stoi tani blok mieszkalny.
Stadion VIJ. Dawniej najważniejszy w Indonezji. Dziś o historii przypomina zardzewiała tabliczka, a zamiast trybuny stoi tani blok mieszkalny (fot. Edmond Waworuntu)

Zawodowa piłka w Indonezji zaczęła się dopiero 30 lat temu i już kilkakrotnie rozgrywki były zawieszane z powodu wielkich afer. Liga pojawia się i znika, ciągle zmienia formułę. Nic dziwnego – w rankingach najbardziej skorumpowanych krajów Indonezja to ścisła czołówka. Właśnie o rzekome ustawianie wyniku mieli do sędziów pretensje kibice Aremy Malang po nieuznaniu trzech bramek. Nie oglądali powtórek, nie było okoliczności łagodzących. Wtargnęli na boisko i chcieli spalić stadion. Zresztą, już przed meczem odgrażali się, że puszczą miasto z dymem. Kediri zostało wybrane przez federację piłkarską jako neutralny grunt dla meczu Arema-Persiwa. Tyle że dla kibiców Aremy stadion w Kediri to grunt równie neutralny, co Palestyna dla Izraelczyków. Nienawiść między kibicami z tych miast jest czymś zupełnie naturalnym i przybiera radykalne formy, jak zresztą w całym kraju. Ale ponieważ Aremania (jak mówią o sobie kibice Aremy) w sile 15 000 zajęła prawie cały stadion, goście czuli się mocni i postanowili to wykorzystać.

O złośliwy wybór „neutralnego gruntu” kibice obwiniają federację, która wg sporej części społeczności piłkarskiej chce usunąć klub z rozgrywek za wszelką cenę. Stąd prowokacyjny wybór i stąd nieuznawane bramki. Przyczyna? Arema należy do zaledwie czterech prywatnych klubów w Indonezji. Jej sponsorem jest koncern tytoniowy Bentoel, podczas gdy ligę sponsoruje jego największy konkurent. Zresztą, w indonezyjskiej piłce chodzi głównie o interesy licznych producentów tytoniu. Arema jest podobno niewygodna, ponieważ jest poza układem i nie ustawia wyników. A może sobie na to pozwolić, bo pod względem liczby kibiców tylko jeden inny klub może się z nią równać.

Jeśli nie stać cię na bilet, szukaj miejsca poza trybunami.
Jeśli nie stać cię na bilet, szukaj miejsca poza trybunami (fot. Edmond Waworuntu)

Mówi się, że stadion Aremy mieści ok. 30 000 kibiców. Ale krzesełka ma tylko jedna trybuna, zresztą i tak bez numerów. Władze klubu utrzymują więc, że pojemność to 40 000. Nie przeszkadza im to sprzedawać nawet 60 000 biletów na ważniejsze mecze. A że systemy zabezpieczeń są… żadne, ludzi i tak może wejść jeszcze więcej. Na jednym z meczów w 2005 r. było ok. 65 000 widzów na stadionie i 20 000 wokół. Średnia na sezon może osiągnąć nawet 50 000.

Jak oaza na pustyni

Stadion na 10-15 000 kibiców jest w każdym większym mieście. Ale mimo inwestycji w ostatnich latach, na ponad 230 milionów mieszkańców przypada dosłownie jeden stadion z numerowanymi krzesełkami i pełnym zadaszeniem. Za to jaki… Bung Karno w Dżakarcie mieści obecnie 98 867 widzów. Jeszcze trzy lata wstecz mogło na niego wejść 125 000 osób, ale modernizacja wymusiła redukcję pojemności. Na co dzień gra tam reprezentacja, z rzadka stołeczny klub Persija.

Pozostałe stadiony to zwykle obraz nędzy i rozpaczy. Betonowe stopnie kruszą się ze starości. Jeśli jest ogrodzenie (co mimo fanatyzmu kibiców nie jest wcale oczywiste), to zwykle stare i gotowe ulec nawet małemu naciskowi. Chyba że to ogrodzenie na loży VIP. Bo w Indonezji często można zaobserwować sytuację odwrotną do tej w Polsce. Wysokim płotem odgradza się nie klatki dla przyjezdnych, ale bogatych od biednych. Ci pierwsi mogą często liczyć na zadaszenie, krzesełka i katering. Tym drugim pozostaje próba obejrzenia meczu w ścisku, bo o jakimkolwiek komforcie mogą zapomnieć.

Poróżniona liga

Po przyjeździe do stolicy kibice Persikoty weszli na plac budowy i z wysokiego biurowca obrzucali kamieniami trybuny stadionu Persiji. Kiedy po meczu otwarto bramy stadionu, wybuchły rozruchy.
Po przyjeździe do stolicy kibice Persikoty weszli na plac budowy i z wysokiego biurowca obrzucali kamieniami trybuny stadionu Persiji. Kiedy po meczu otwarto bramy stadionu, wybuchły rozruchy (fot. Andibachtiar Yusuf)

Mimo tak słabych warunków i korupcji indonezyjskie stadiony najczęściej pękają w szwach, zwłaszcza że liga jest skupiona wokół Jawy – najgęściej zaludnionego miejsca świata. Mało tego – jeśli wokół obiektu są jakieś drzewa lub wysokie konstrukcje – prędzej czy później zajmą je kibice. Jeśli nie ma, część z nich poczeka po prostu pod stadionem, by potem świętować ewentualne zwycięstwo z innymi.

Trudno wypatrzeć na stadionie kogoś z wyższych warstw społeczeństwa. W biurach i restauracjach Dżakarty temat futbolu jest stale obecny, ale nie chodzi o „miejscową sepakbolę”. Klasa wyższa to kibice Arsenalu, AC Milan czy Barcelony. Nic dziwnego, bo indonezyjskie telewizje za darmo pokazują niemal wszystkie ważniejsze ligi i puchary europejskie oraz rozgrywki międzynarodowe (w tym juniorskie). Do tego mecze z Japonii, Korei czy Brazylii. Podczas gdy my mamy zakodowaną nawet rodzimą ligę, Indonezyjczycy swoją mogą oglądać na pięciu różnych kanałach.

Dla przeciętnego Europejczyka nazwy pierwszoligowców z Indonezji są niemal nie do zapamiętania: Persija, Persib, Persibom, Persipura, Persitara, Persebaya, Persmil, Persela, Persik i tak niemal w nieskończoność, z kilkoma wyjątkami (Arema czy Semarang). I choć nam takie nazwy mogą mienić się w oczach, miejscowi nie mają wątpliwości, komu kibicować. Często też nie mają wyboru. W związku z bardzo dużym zróżnicowaniem kulturowym, kluby piłkarskie w Indonezji są w większości przyporządkowane grupom etnicznym. Jeszcze w latach osiemdziesiątych tylko dwie drużyny uznawano za wielokulturowe – PSMS Medan i stołeczną Persiję. Pozostałe zarówno wśród piłkarzy, jak i kibiców były jednolite. Dziś na boisku panuje znacznie większe zróżnicowanie niż wtedy. Na trybunach rzadko.

W trakcie meczów Bandung jest opustoszały. Po wygranym derby tysiące fanów, głównie na motorach, ruszają świętować w mieście.
W trakcie meczów Bandung jest opustoszały. Po wygranym derby tysiące fanów, głównie na motorach, ruszają świętować w mieście (fot. Edmond Waworuntu)

Zaszłości etniczne i regionalne animozje powodują, że piłka nożna staje się kolejnym polem rywalizacji między miastami i ludami. A co nie rozstrzygnie się na boisku, można uregulować na trybunach, bo w wiecznie niedofinansowanym futbolu instytucja zakazów stadionowych czy szybkich sądów (właściwie jakichkolwiek sądów) to tylko marzenie. Niektóre rywalizacje przybierają tak gwałtowny charakter, że aż… nic się nie dzieje. Kibice po prostu unikają takich meczów.

Derby Zachodniej Jawy: Persija-Persib. Dżakartę i Bandung dzieli 2,5 godziny drogi. Ale kibice ze Stolicy nawet nie pomyślą, żeby pojechać na wyjazdowy mecz do Bandung. W Bandung też nikomu przez myśl nie przejdzie reprezentować barwy swojego klubu na wrogiej ziemi. Pojawienie się z szalikiem (mimo tropikalnego klimatu szaliki przyjęły się w Indonezji bardzo szybko) jednej drużyny pod stadionem drugiej grozi śmiercią. Jeśli kibice chcą udać się na mecz „incognito”, muszą uważać na rywali, którzy „obstawiają” wszystkie drogi prowadzące do miasta i dworce. Grupy 50-100 osób legitymują i nakłaniają do wyjazdu wszystkich, którzy mogą być fanami przeciwnej drużyny.

Co nie ma miejsca w Dżakarcie i Bandung, pojawia się przy okazji innych meczów. Kiedy kibice Persibu wyjechali na mecz w Sleman, zostali zaatakowani przez „Jakmanię” (kibice Persiji). Dwie osoby zginęły, jedna straciła wzrok. To jak dotąd najgorsze walki w tym sezonie, nie pierwsze i na pewno nie ostatnie.

Choć kibice Persiji na co dzień dysponują stadionem mieszczącym 15 000, podczas finału w 2005 wykupili 105 000 biletów na Bung Karno. Przyjezdnych było 17 000, choć od miejsca pochodzenia klubu dzieli
Choć kibice Persiji na co dzień dysponują stadionem mieszczącym 15 000, podczas finału w 2005 wykupili 105 000 biletów na Bung Karno. Przyjezdnych było 17 000, choć od miejsca pochodzenia klubu dzieli (fot. Andibachtiar Yusuf)

W Bandung od niepamiętnych czasów uważają, że mieszkańcy Dżakarty się wywyższają. Jak wspomina jeden legendarnych muzyków, podczas festiwali w Bandung nikt nie oklaskiwał zespołu ze stolicy, a miejscowych ponad wszystko – choćby byli kompletnie beznadziejni. Mieszkańcy Bandung uważają, że ich miasto jest równe Dżakarcie pod każdym względem (lub nawet lepsze), choć jest aż czterokrotnie mniejsze.

Podobnie zaciekła jest rywalizacja między Malang i Kediri, która doprowadziła do opisanych na początku wydarzeń. Miasta dzieli tylko 80 km, ale w poprzednim sezonie grały w innych dywizjach, żeby uniknąć bezpośredniego spotkania. Kediri leży na Zachód od Malang, więc można było je przenieść do zachodniej dywizji. Nie dało się tego jednak zrobić z Persebayą Surabaya, którą od Malang dzieli też 80 km, tyle że na wschód. Jeśli jest klub, który dorównuje Aremie pod względem liczebności kibiców, to właśnie Persebaya. Kibice z Surabai (mówią o sobie „Bonek”) potrafią podczas wyjazdu dosłownie najeżdżać odległe miasta w sile 25 000, podobnie ci z Malang. Ale do sąsiednich miast im nie spieszno, bo ryzyko jest za duże. Nawet autobus z ich piłkarzami pod stadion musi podjeżdżać pod eskortą policji i wojska. To gwarantuje prawie pełną ochronę. Prawie, bo autobus i tak nie wróci z kompletem szyb.

Poza tymi najbardziej niebezpiecznymi meczami, kibice bardzo chętnie jeżdżą za swoimi drużynami. A kiedy już się pojawiają na meczu, najpewniej nie będzie zbyt spokojnie. Tzw. „zgody i kosy” nie są nikomu w Indonezji obce. Kibiców z Kediri i Surabai połączyła wspólna nienawiść do Malang. Z kolei w Malang dużą sympatią darzą stołeczną Persiję. Za to kibiców PSS Sleman lubią prawie wszyscy. Zróżnicowane wzajemne stosunki mają często wybuchowe skutki. W tym sezonie do zamieszek dochodziło w pierwszej lidze ok. 70 razy.

Na koniec świata albo i do piekła

Jeśli myślałeś, że autobus mieści tylko 50 osób, to przemyśl to jeszcze raz.
Jeśli myślałeś, że autobus mieści tylko 50 osób, to przemyśl to jeszcze raz (fot. Andibachtiar Yusuf)

Poza ciemną stroną indonezyjskiego fanatyzmu jest też ta jaśniejsza. Każdy piłkarz marzy o grze przy wypełnionych po brzegi, tętniących życiem trybunach. I właśnie to ma do zaoferowania indonezyjska liga. Jeśli jest coś, co ściąga tam tłumy na trybuny, to właśnie kibicowanie. Co prawda głosy Indonezyjczyków wydają się piskliwe, ale ich zapał może budzić uznanie. Od „europejskiego stylu kibicowania” odróżnia ich głównie uwaga, jaką przywiązują do synchronizacji ruchów. W proste, ale dynamiczne choreografie angażują się co tydzień dziesiątki tysięcy ludzi.

 

Dokumentalny film „Dyrygenci” jest poświęcony w dużej mierze Yuli Seomphilowi, który prowadzi doping na stadionie w Malang.

Zapałem wykazują się przede wszystkim przy okazji meczów wyjazdowych. Jeśli jakiś klub gra z Aremą lub Persebayą, organizatorzy muszą liczyć się z tym, że przyjezdni zjawią się w liczbie przynajmniej 5 000. Jeśli okoliczności sprzyjają, może ich być 4-5 razy więcej. Fani Aremy mają swoje hasło: „Za Aremą pójdziemy na koniec Świata albo i do piekła!”. Kiedy klub był już pewny spadku z ligi wiosną 2003, na mecze do Makassar (800 km przez morze) udało się 10 000 kibiców. W tym samym roku do Dżakarty przybyło 8 000 fanów z Malang. Nie dość, że spadali z ligi, to jeszcze byli pewni, że nie wszyscy na stadion wejdą. Tylko dzięki przyjaźni z kibicami Persiji, którzy oddali gościom prawie pół stadionu, aż 7 000 przyjezdnych obejrzało mecz.

Droga z Dżakarty na wschód Jawy może zająć 20 godzin.
Droga z Dżakarty na wschód Jawy może zająć 20 godzin (fot. Andibachtiar Yusuf)

Dla kibiców niektórych drużyn mecze u siebie są jak wyjazdy. Rozbity na przestrzeni setek kilometrów archipelag Maluku ma jedną pierwszoligową drużynę – Persiter. Mecze sprawiają, że nawet kilkaset łodzi z fanami nadpływa z całego archipelagu na wysepkę Ternate. Kiedy przychodzi mecz wyjazdowy, potężna flota szturmuje porty w innych miastach. Morze, choć niebezpieczne, dla wielu kibiców jest jedynym wyjściem. Fani z Makassar mają dwie drogi do Dżakarty. Powietrzną lub morską. Ale przeciętny kibic rzadko bywa klientem linii lotniczych, więc zamiast 2,5 godziny spędza w podróży 5 dni. Rekordziści to Papuańczycy. Z reguły nie zapuszczają się na zachód, ale kiedy doszli do finału ligi w 2005 roku, musieli zagrać na Bung Karno w Stolicy. 3 000 kibiców z Dżajapury wyruszyło w podróż, wielu statkami. W obie strony pokonali prawie 7 000 km. A dzięki wsparciu papuańskiej społeczności w Dżakarcie wykupili w sumie 17 000 biletów na mecz finałowy i mogli świętować pierwsze w historii mistrzostwo.

 

Wyjazd do Solo to jeden z bliższych dla Aremy, a nowy stadion czyni go jeszcze atrakcyjniejszym.

Kibice z Jawy mają znacznie łatwiej – to właśnie tam odbywa się najwięcej spotkań, a wyspa dysponuje dobrą siecią kolejową. Za równowartość 3 zł można przejechać najtańszym pociągiem z Surabai do Dżakarty (1 300km). Co prawda pociąg nie oferuje luksusów, a podróż trwa 17 godzin, ale tak daleki wyjazd na mecz za ok. 30zł to prawie darmo… dla Polaka. Gorzej, jeśli podobnie jak wielu Indonezyjczyków zarabia się miesięcznie równowartość 200zł. Mimo to, kibice z Surabai mając w kieszeni jakieś 4 zł nie wahają się ani chwili. I będzie ich przynajmniej 5 000.

Do Sstolicy kibice z innych miast jeździć lubią, mimo że za wszystko płaci się dwukrotnie więcej. Ale dojazd na mecz w samej Dżakarcie to już inna dyscyplina sportu. Miasto ma 10 milionów mieszkańców i przejazd z jednego końca na drugi zajmuje nawet kilka godzin. Dlatego, podczas gdy w mniejszych (1-2 miliony) miastach dominują wszechobecne skutery i motocykle, w Dżakarcie najwięcej osób korzysta z transportu publicznego. Ale niewiele ma to wspólnego z polskimi MPK czy MKS. Kibice często zrzucają się na wynajęcie busa. Za 5 godzin płacą w przeliczeniu do 40zł. To dużo, dlatego na wynajem nie składa się 15 osób (tyle jest miejsc), tylko 30-40. Połowa wejdzie do środka, połowa miejsca musi szukać na dachu lub na zewnętrznych ścianach samochodu. Wypadki zdarzają się stosunkowo rzadko, ale w tym sezonie 2dwie osoby zginęły, a kilka wylądowało w szpitalu.

O ile cała Jawa jest skomunikowana dobrze, o tyle Papua bardzo słabo. Jedyne połączenia między wieloma miastami to te lotnicze. Ale znów – którego kibica w Papui stać na bilet? Dlatego nikogo nie dziwią opowieści o fanach Persipury, którzy pieszo pokonywali drogę, a na mecz wychodzili z kilkudniowym wyprzedzeniem. Rekordzistą jest prawdopodobnie Frans Mote, który w 1977 wraz z grupą kilkudziesięciu przyjaciół przez tydzień biegł na mecz z Wameny do Dżajapury. Biegli nie tyle z pośpiechu, co z przyzwyczajenia – papuańczycy to myśliwi nawykli do dalekich wędrówek. Dziś nie musiałby biec, by zobaczyć pierwszoligową piłkę. W obu miastach są już kluby piłkarskie.

O autorze:

Andibachtiar Yusuf – reżyser, współtwórca Bogalakon Pictures. Jego dokumenty poświęcone głównie indonezyjskim kibicom były już wyświetlane na ponad 20 festiwalach w Azji, Europie i obu Amerykach, ze sporym powodzeniem. Obecnie pracuje nad piłkarską wariacją na temat Romea i Julii. Studiował komunikację społeczną w Bandung. Po studiach dwa lata przepracował jako dziennikarz, kolejne cztery w agencjach reklamowych. Od czterech lat jest reżyserem i komentatorem sportowym (ostatnio komentował np. mecz Anglia – Polska U21). I ostatnie, ale najważniejsze: swoje serce oddał Persiji Dżakarta.

Komentarze
~Grzesiek_078 (gość) - 15 lat temu

Jeżeli tak tam wygląda piłka nożna, to ciekawe co
się dzieje kiedy graja tam w rygby...?

Odpowiedz
Kibic Flu (gość) - 14 lat temu

Piszcie o jakiś krajach ekzotycznych...np. Bhutan,
Nepal, Guam, Kiribati, Madagaskar, Papua Nowa
Gwinea..

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze