Specyfika Szwajcarii sprawiała, że alpejski kraj stał się symbolem multikulturalizmu. To tam od lat kierują się wszyscy ci, którzy uciekają przed wojną albo poszukują nadziei na lepsze jutro. Taka sytuacja wpływa na wiele aspektów w państwie, a o ogromnym znaczeniu imigrantów niech świadczy reprezentacja kraju, w której trudno uświadczyć rodowitego Szwajcara. Pytanie tylko, czy to dobrze?
Przechodząc ulicami szwajcarskich miast, coraz częściej można usłyszeć język serbski, albański czy turecki. Coraz popularniejsze stają się również nazwiska kończące się na –ić, czy z charakterystycznym dla tureckich znakiem – ö. Zresztą nie powinno to nikogo dziwić, skoro mniejszość jugosłowiańską szacuje się na ponad pół miliona, co stanowi 6,5% całego szwajcarskiego społeczeństwa. Należy do tego jeszcze dodać mniejszość turecką, która liczy około 100-200 tys. osób.
Największa fala imigracji nastąpiła w wyniku rozpadu Jugosławii, a potem z powodu wojny w Kosowie. Mieszkańcy krajów bałkańskich zostawiali dobytek, życie i uciekali tam, gdzie bezpiecznie, a Szwajcaria przyjmowała wszystkich z otwartymi rękoma. A potem przyjmowała ich rodziny, rodziny ich rodziny itd. Aż w końcu ich liczba urosła do przesadnie wielkich rozmiarów.
Dopiero po kilkunastu latach Szwajcarzy zrozumieli konsekwencje swojej gościnności, głosując w referendum w 2012 roku za zaostrzenie praw dla imigrantów. Nie miało to jednak zbyt wielkiego znaczenia, bo kraj uznaje się dziś za najbardziej multikulturowy w Europie. A symbolem tego jest szwajcarska kadra narodowa, której człon stanowią imigranci, a rodowitych Szwajcarów, poza kilkoma wyjątkami, można spotkać jedynie na trybunach.
Nie ma imigrantów = nie ma wielkiej piłki
W 2014 roku świat obiegło zdjęcie kadry szwajcarskiej, z której wycięto wszystkich emigrantów. Zostało na nim jedynie trzech zawodników. Nie był to jednak odosobniony przypadek czy zbieg okoliczności. Tak po prostu wyglądała kadra Helwetów na mundial w Brazylii. W kadrze powołanej przez Ottmara Hitzfelda mogliśmy oglądać piłkarzy pochodzenia albańskiego, kosowskiego, chorwackiego, tureckiego, włoskiego, chilijskiego, iworyjskiego i szwajcarskiego. Tych ostatnich było zaledwie siedmiu…
Co ciekawe, w reprezentacji od lat nie ma większych ekscesów z podziałami na grupy narodowościowe. Za jedyny można uznać fakt, że kilku piłkarzy o albańskich korzeniach solidaryzowało się ze swoją ojczyzną po zamieszaniu z meczu Serbia – Albania, gdzie na stadionie w Belgradzie wylądował dron z flagą gości. To naprawdę niewiele.
Wiele jest za to filmowych historii o tym, jak rodziny zawodników, uciekając przed wojną, znalazły szczęście w niewielkim alpejskim kraju. Sztandarowym przykładem jest Valon Behrami, który w grudniu 1990 roku wraz z rodziną uciekł z okupowanej przez Serbów Mitrovicy. Kosowska rodzina musiała to zrobić, bo perspektyw na życie nie miała żadnych. Bo czy za takową można było uznać życie w obawie o każdy kolejny dzień w biednym Kosowie? Azyl znaleźli w Szwajcarii, w której otrzymali szansę na lepsze życie, a Valon na rozwinięcie swojego piłkarskiego talentu. W 1998 roku w ojczyźnie Behramiego rozpętała się wojna etniczna, w której zginęło blisko 40 tys. osób, w tym członkowie jego rodziny. Podobnych historii w kadrze Helwetów jest wiele.
Patrząc na losy zawodnika Watfordu, trudno odmówić mu prawa do reprezentowania nowej ojczyzny. Rozumieją to kibice drużyny narodowej, którzy widzą w tym chęć oddania szacunku dla kraju, który dał szansę ludziom na normalne życie. Kwestie pochodzenia nie mają więc dla nich większego znaczenia, mimo że dla kibiców w Europie wygląda to trochę dziwnie.
Pragmatyczni Szwajcarzy akceptują taką kolej rzeczy również z bardzo prozaicznego powodu. Gdyby nie imigranci, nie liczyliby się na piłkarskiej mapie. W czasach, gdy kraj był jednolity etnicznie, reprezentacja i kluby szorowały dno. W latach 1970-2002 tylko dwukrotnie udało się Helwetom zakwalifikować na wielką imprezę. Jak się okazuje, gwiazdy pokroju Stephane Chapuisata, Alexandra Freia czy Johanna Vogela nie były wystarczające do osiągnięcia sukcesu.
Dziwnym trafem w chwili, kiedy dorosło pierwsze pokolenie imigrantów, drużyna zaczęła się liczyć na arenie międzynarodowej. Do przełomu doszło w 2004 roku, kiedy to na Euro kluczową rolę odgrywali bracia Yakinowie. Potem sztandar szwajcarskiego multi-kulti nieśli po kolei Tranquilo Barnetta, Diego Begnalio, Gokhan Inler i Eren Derdyiok. Od tamtego czasu Helweci dwukrotnie dochodzi do 1/8 finału mistrzostwa świata i zakwalifikowali się na pięć z sześciu możliwych turniejów.
Multi-kulti we Francji
W obecnej drużynie liczba zawodników o innym pochodzeniu niż szwajcarskim wynosi 15. W ostatnim towarzyskim spotkaniu przeciwko Belgii jedynie Yann Sommer i Michael Lang byli urodzonymi z dziada pradziada Szwajcarami. O ironio, zespół prowadzi Vladimir Petković, który w 1987 roku emigrował z… Jugosławii. Kiedy został selekcjonerem kadry, powiedział, że jest to dla niego spełnienie marzeń, bo chciałby oddać coś nowej ojczyźnie. Wiele mówiące słowa.
Chorwacki Bośniak ani myśli wracać na Bałkany. Odkąd pod koniec lat 80. przyjechał do Szwajcarii, kraj opuścił jedynie na trzy lata, by trenować Samsunspor i Lazio. Trudno, żeby szkoleniowiec z taką przeszłością nie został symbolem przemian w kadrze Helwetów.
Na francuskich boiskach oprócz standardowych narodowości (Jugosłowianie, Turcy) w reprezentacji będziemy mogli również oglądać imigrantów z Kamerunu (Breel Embolo, Francois Moubandje), DR Konga (Denis Zakaria), Wybrzeża Kości Słoniowiej (Johan Djourou) i Wybrzeża Zielonego Przylądka(Gelson Fernandes). Takiego czegoś jeszcze nie było.
Podział w kadrze jest fascynujący i można go nazwać: „obrona – nasza, atak – wasz”. Na bramce i w linii defensywnej o sile kadry stanowią przede wszystkim rodzimi Szwajcarzy. Pierwszym bramkarzem zespołu jest Yann Sommer. Na prawej obronie mamy Stephane’a Lichsteinera i Micheala Langa, na środku defensywy Fabiana Schar i Nico Elvediego walczącego o pierwsza jedenastkę z Johanem Djourou i Stevem von Bergenem. Z konwencji wyłamał się jedynie pół-Chilijczyk pół-Hiszpan Ricardo Rodriguez, który zadomowił się na lewej obronie.
Behrami-Xhaka w linii, przed nimi trójka Mehmedi-Dzemaili-Shaqiri, a w ataku Derdyiok. Nie, nie jest to skład Unii Kosowsko-Albańsko-Tureckiej, a ofensywa Szwajcarii w spotkaniu z Belgią. W odwodzie pozostają jeszcze Embolo i Seferović, a jedynym rodowitym Helwetem jest środkowy pomocnik z FSV Mainz, Fabian Frei.
Z naszej perspektywy wydawać się może to dziwne. Kadra z tyloma „farbowanymi lisami”?! To przesada. Jak widać, Szwajcarom nie robi jednak różnicy obcobrzmiące nazwiska zawodników biegających w koszulce ich reprezentacji. Nie, nie, nie wszyscy popierają politykę multi-kulti, Albańczyków uznaje się za gorszy sort w alpejskim kraju, a kilka partii politycznych głośno mówi o zakończeniu przyjmowania kolejnych imigrantów. Zmyślni Helweci po prostu nauczyli się korzystać z nowych realiów, przynajmniej w kwestii futbolu. Pytanie „czy warto było?” pozostaje jednak nierozstrzygnięte.