W Bundeslidze jest pewna drużyna, która w ciągu pierwszych 20 kolejek zdobyła zaledwie osiem punktów, a do tego straciła aż 52 bramki. Nie jest to Paderborn z sezonu 2019/2020, lecz znane i dość lubiane Schalke 04. Kryzys "Die Koenigsblauen" ciągnie się już od pewnego czasu, lecz teraz przybrał horrendalne rozmiary. Jeśli nie zdarzy się cud, to drużyna z Zagłębia Ruhry spadnie do 2. Bundesligi.
Za symboliczny początek niedyspozycji Schalke można uznać datę 25 stycznia 2020 r. Wtedy to podopiecznym Davida Wagnera przyszło mierzyć się z rozpędzonym Bayernem. Monachijczycy nie okazali litości rywalom i w całym meczu wbili im aż pięć bramek. To była 19. kolejka. Od tego czasu wszystko się załamało. Do końca sezonu Schalke nie wygrało ani jednego spotkania! Z 15 spotkań dotychczas nieźle radząca sobie drużyna zremisowała jedynie pięć, a resztę przegrała w marnym stylu. Zawodnicy przestali imponować pressingiem. Sprawiali wrażenie, jakby wyszli na boisko jedynie postać nieruchomo przez kolejne 90 minut.
Karuzela o niespotykanej szybkości
Mimo wszystko Davida Wagnera uznawało się za specjalistę. Jego drużyna przez moment zajmowała 3. miejsce w tabeli, a na początku sezonu prezentowała niezły styl. Amerykanin niemieckiego pochodzenia do granic możliwości swoim zachowaniem przypominał cenionego Juergena Kloppa. Przeciw jego zwolnieniu wskazywała również obserwacja rywali – Werder wówczas uparcie bronił zagrożonego zwolnieniem Floriana Kohfeldta.
Pierwsze wyzwanie sezonu 2020/2021 było piekielne trudne, rywalem miał być bowiem Bayern. Okazało się to pocałunkiem śmierci dla Wagnera. Przez pierwsze cztery minuty Schalke ponownie imponowało pressingiem i stawiało trudne warunki przeciwnikowi. Ale mecz trwa 90 minut, nie cztery. Dlatego po błyskawicznej stracie pierwszej bramki gracze Wagnera ponownie opadli z sił i stali się niemrawi. Machina Hansiego Flicka, natchniona niedawnym wygraniem Ligi Mistrzów, zmasakrowała „Die Koenigsblauen”. Mecz zakończył się wynikiem 8:0, a trener poleciał ze stanowiska chwilę później, po kolejnym nieudanym meczu z wcześniej wspomnianym Werderem Brema.
Na jego następcę wybrano Manuela Bauma, czyli szkoleniowca młodego pokolenia. 41-latek miał za sobą doświadczenie z Augsburga i pracę z niemieckimi młodzieżówkami. Jednak jako trener nie prowadził tak renomowanego klubu jak Schalke 04, co niedługo miało przynieść zatrute owoce. W ciągu trzymiesięcznej kadencji Bauma drużyna z Zagłębia Ruhry wygrała… jeden mecz. I to z rywalem z ligi regionalnej. W związku z tym szybko pożegnano się z tym szkoleniowcem. Słuszności tego posunięcia dowodziły konflikty z częścią piłkarzy.
Potem na ratunek przyszedł legendarny Huub Stevens (jego drużyna w jedynym meczu tego sezonu pod jego wodzą przegrała z Arminią Bielefeld 0:1), a zaraz zastąpił go Christian Gross. Niepozorny Szwajcar swoje największe sukcesy odnosił ponad dekadę temu z FC Basel, a potem odcinał kupony w Arabii Saudyjskiej i Egipcie.
Jak teraz wygląda Schalke?
Za kadencji Christiana Grossa Schalke rozegrało siedem meczów. Wygrało jeden – przeciwko Hoffenheim. Gra „Die Koenigsblauen” wygląda trochę lepiej, chociaż nie idzie to w parze z dodatkową zdobyczą punktową. Szwajcarski szkoleniowiec postanowił zbytnio nie kombinować ze składem. Ciągle gra czwórką obrońców z tyłu i skład personalny pierwszej jedenastki zbytnio się nie zmienia.
Z pozytywów: dużą liczbę minut otrzymuje utalentowany Matthew Hoppe. Amerykanin jest jak na razie najlepszym strzelcem Schalke, więc jego klub od jakiegoś czasu stawia na niego jako najważniejszego napastnika. W miarę przyzwoicie gra jeszcze Amine Harit. Jednak to są jedyne plusy. Z kolei pierwszy minus stanowi odejście jedynego przyzwoicie grającego obrońcy, czyli Ozana Kabaka, do Liverpoolu. W zamian przypuszczono transferową ofensywę – wypożyczono Shkodrana Mustafiego (fani Arsenalu pożegnali go ze łzami szczęścia), a także odkopano starą gwardię w postaci Seada Kolasinaca i Klaasa-Jana Huntelaara. O przebudowie linii obrony świadczy też pozyskanie z Wolfsburga Brazylijczyka Williama.
Jednakże dobre nazwiska to nie jest recepta na sukces. Zwycięstwa mieli wcześniej przynieść tacy grajkowie, jak choćby: Steven Skrzybski, Goncalo Paciencia czy Frederik Ronnow. Wszystko skończyło się tak, że spora część wcześniej pozyskanych zawodników jest kontuzjowana, a przed urazami nie przynosiła oczekiwanych korzyści. Tak jak polityka transferowa dyrektora sportowego Jochena Schneidera, którego większość transferów okazała się przestrzelona. Jednak nie ma on magicznej kuli i nie mógł przewidzieć, że taki Skrzybski po odejściu z Fortuny Düsseldorf zacznie grać o wiele słabiej.
Schalke 04 grozi spadek
Ktoś może się spyta, co mogłoby dać „Die Koenigsblauen” utrzymanie. Obecnie do strefy barażowej Schalke traci dziewięć punktów, pozostało 14 spotkań do rozegrania, więc teoretycznie jest to realne. Jednak żeby uciułać te punkty (rywal też będzie punktował), to trzeba zabawić się w koncert życzeń. Można sobie zażyczyć, żeby do swoich najlepszych lat powrócił Ralf Fahrmann. Jeśli nie on, to do dobrej gry musi wrócić Ronnow i zacząć grać tak jak podczas swoich mimo wszystko nielicznych występów w Eintrachcie. Konieczny jest dalszy rozwój Matthew Hoppego. Młody Amerykanin i jego worek bramek mogą rozwiązać problem z ofensywą, Harit wreszcie ma z kim współpracować.
Realne muszą stać się wyobrażenia o powrocie do dobrej dyspozycji Suata Serdara i Omara Mascarella. Należy liczyć, że Nabil Bentaleb po powrocie do drużyny da z siebie maksa. No i chyba najważniejsze życzenie – przebudowana obrona powinna zacząć bronić. Nie ma Kabaka, ale nazwiska w tej formacji są na papierze całkiem przyzwoite. Nie ma zbytnio co liczyć na fenomenalną formę Mustafiego, ale taki Kolasinac na pewno napędzi wiele kontr Schalke 04 i będzie wartością dodatnią. Fani z Zagłębia Ruhry muszą też ufać Christianowi Grossowi, który ewidentnie stawia na zgranie zespołu i nie chce na siłę wymieniać zbędnych nazwisk. Może odrobina stabilizacji w tym klubie przyniesie kiedyś efekt.
Tak jak to ujął szwajcarski szkoleniowiec, należy również usunąć z siebie etykietę „pechowych przegranych”. Ma rację. Schalke będzie potrzebowało masy szczęścia. Bo logika przeczy uratowaniu się przed spadkiem. Spadkiem, który przy tak przyzwoitej kadrze wydaje się co najmniej dziwny.