Sylwester Czereszewski, czyli Pele z Klewek


Sylwester Czereszewski to "Pele z Klewek" w Stomilu Olsztyn, "Czereś" i "Snajper z musu" w Legii Warszawa. Z piłką umiał rozstać się zaledwie na rok. Wspominamy karierę, która zatoczyła koło

11 maja 2020 Sylwester Czereszewski, czyli Pele z Klewek

Po szczeblach kariery zaczął się piąć w malutkich Klewkach. Ciężka praca i duże umiejętności w Stomilu Olsztyn doprowadziły go do warszawskiej Legii. Chociaż był jednym z liderów najmocniejszej ekipy w Polsce, nie dane mu było podbić piłkarskiego Olimpu – reprezentacji. Sylwester Czereszewski i jego droga to sukcesy drużynowe i indywidualne przeplatane zawiedzionymi nadziejami na transfer i niespełnieniem w barwach narodowych. Od piłki umiał uciec na krótko, powrócił, by szkolić swoich następców.


Udostępnij na Udostępnij na

Matecznik sportowych osobistości

Zygmunt Miłoszewski, pisząc w swoim kryminale o Olsztynie, umieścił tam aż jedenaście jezior. Przewodniki turystyczne upierają się przy nawet szesnastu. Olsztyn to stolica Warmii, a według niektórych nawet zielonych płuc polski (tutaj poważne pretensje również zgłasza Białystok), i jeziorami stoi. To niejedyny ważny fakt o tym niewątpliwie urokliwym mieście. Los obdarzył olsztynian niezwykle wieloma znanymi osobistościami. Wśród nich można wyliczyć wielu sportowców. Rosnąca popularność i waleczność Joanny Jędrzejczyk albo medialna prezencja rajdowca Krzysztofa Hołowczyca zaczęły się tutaj. W tej samej kategorii są do niedawna rekordowy Adrian Mierzejewski i bracia Gikiewiczowie (o Rafale pisaliśmy tutaj). Pośród nich jest również Sylwester Czereszewski. Odcisnął on duże piętno na naszym podwórku ze swoimi 72 golami w 245 meczach. W kraju wygrał wszystko, co było do wygrania: mistrzostwo, puchar krajowy i ligi oraz koronę króla strzelców.

Młody Sylwester Czereszewski, czyli „Pele z Klewek”

Podobnie jak wielu innych początki jego owocnej przygody z piłką można prześledzić od niedużej mieściny. Chodzi o Klewki, gdzie jego rodzina przeniosła się, gdy był dzieckiem. Tam zbierał swoje pierwsze szlify. Wówczas nie istniał podział na tak wiele grup juniorskich co teraz, więc młody Sylwester Czereszewski od razu został przypisany do zespołu młodzików, który był zapleczem występującej w A-klasie drużyny seniorskiej. Jego talent w takim samym stopniu co pod okiem trenerów wykuwał się w starciach z kolegami na podwórkach czy boiskach między blokami. Są to miejsca, gdzie najczęściej rodziły się naturalne talenty, które budowała rywalizacja z kolegami z podwórka albo szkoły. Potem były szlifowane do warunków profesjonalnego sportu. Co ciekawe, Czereszewski zaczynał od pozycji środkowego obrońcy. Nie przeszkadzało to trenerowi wysyłać go do ataku, kiedy potrzebne było zdobycie kilku bramek. Nie była to jednak zagrywka na chaos. Już wtedy, jako młodzik, charakteryzował się łatwością zdobywania goli, dobrą techniką i boiskową bezczelnością. Z tego powodu zyskał swoje przezwisko. Kiedyś po jednym nonszalanckim zagraniu piętką ktoś krzyknął w jego kierunku „Pele”. Tak już zostało.

„Pele z Klewek” odznaczał się nie tylko talentem, lecz także świetnymi warunkami fizycznymi. Było to trudne do przyjęcia dla trenerów rywali w rozgrywkach młodzików. Bardzo często sprawdzano dokumenty, aby przekonać się co do jego faktycznego wieku. Nieraz go podejrzewano o – swego czasu charakterystyczne dla zawodników z Czarnego Lądu – przebijanie blach. Sam zainteresowany zawsze z tego się śmiał. Można powiedzieć, że na loterii trafił szóstkę, oprócz zmysłu do gry otrzymał też wzrost, siłę i wydolność. Wszystkie te cechy, z których później będzie znany na ekstraklasowych boiskach.

Z trzeciej ligi na salony

Tym bardziej zaskakujące jest, że tak późno zgłosiła się po niego bardziej renomowana drużyna. Być może to znak czasów, gdy w klubach kulał skauting. Dziś wiemy, że jest kluczem do sukcesu, zwłaszcza dla drużyn, które nie mogę wydawać dowolnych sum na danego zawodnika. Może zwyczajnie miał pecha i został przeoczony. Dopiero jako 17-latek trafił do – wtedy jeszcze trzecioligowego – Stomilu Olsztyn. Była to jedna z mocniejszych drużyn w regionie. Spędził tam aż dziewięć sezonów, ale należy w to włączyć dwa rozegrane dla Gwardii Szczytno. Było to związane z odbywaną przez niego służbą wojskową. Drużyna ze stolicy Warmii przy jego walnym udziale zdołała dotrzeć na najwyższy szczebel rozgrywek polskiej piłki nożnej. Dla niego stała się trampoliną do reprezentacji Polski oraz do Legii Warszawa, która jeszcze niedawno biła się jak równy z równym z europejskimi markami. Można tylko rozmarzyć się, co by było, gdyby to były bardziej współczesne czasy. Przykłady takich nazwisk jak Milik, Zieliński, Drągowski czy ostatnio Szymański działają na wyobraźnię.

Stomil, który zastał w trzeciej lidze, bardzo szybko piął się do przodu. Nie bez znaczenia był tutaj fakt, że stał się on dominującą siłą w regionie. Przyciągał największych lokalnych sponsorów, czyli pieniądze, oraz wszystkich najlepszych okolicznych piłkarzy, czyli talenty. Obok gwiazdy Czereszewskiego na boisku błyszczeli również tacy zawodnicy, jak: Tomasz Sokołowski, Bartosz Jurkowski albo Dariusz Jackiewicz. Wielką siłą tej drużyny mającą przełożenie na wyniki były boiskowe zaangażowanie i doskonała atmosfera w szatni. Kiedy zespół przejął Bogusław Kaczmarek i spiął te wszystkie elementy w jedną, doskonale funkcjonującą machinę, olsztynianie zaczęli piąć się ku górze.

Sylwester Czereszewski z przytupem wkracza do elity

W pierwszej lidze zespół z ulicy Piłsudskiego zameldował się w sezonie 1994/1995. Podstawowym celem, który ostatecznie został osiągnięty, była walka o pozostanie w elicie. Stomil rozegrał kilka spotkań, które do tej pory wspomina się z rozrzewnieniem. Choćby domowe starcie ze stołeczną Legią, kiedy gospodarzom przegrywającym od początku spotkania udało się wyszarpać remis 3:3. W tym samym sezonie dwaj liderzy, czyli Czereszewski i Tomasz Sokołowski, mieli okazję, by jako pierwsi w historii klubu przywdziać koszulki reprezentacji Polski. „Pele z Klewek” już w kolejnym roku, towarzysko, przeciwko Litwie zapisał na swoje konto pierwszą bramkę. Hossa trwała w kolejnej kampanii. Stomil osiągnął wynik, którego miał już nigdy nie powtórzyć, czyli szóste miejsce w tabeli. Zaowocowało to indywidualnymi wyróżnieniami dla obu, a dla Tomasza także transferem do Legii Warszawa. Po pół roku znowu dzielił szatnię z Czereszewskim, po którego stołeczny klub sięgnął zimą. W barwach Stomilu rozegrał 84 mecze i strzelił 17 goli.

Legia Warszawa – najważniejszy rozdział w karierze

Na początku roku 1997 rozpoczął on przygodę z klubem, z którym kojarzony jest najczęściej, czyli z warszawską Legią. Nie ma w tym nic dziwnego. Z roczną przerwą na grę w chińskiej drugiej lidze wybiegał on w barwach „Wojskowych” 118 razy, 45 razy umieszczając piłkę w siatce. Pobyt ten zaowocował zdobyciem mistrzostwa Polski, Pucharu i Superpucharu Polski oraz Pucharu Ligi. Wywalczył również koronę króla strzelców, którą przy 14 golach współdzielił z Mariuszem Śrutwą i Arkadiuszem Bąkiem. Pobyt w Warszawie dał mu większą szansę na pokazanie swoich możliwości na arenie międzynarodowej. W spotkaniach Pucharu Zdobywców Pucharów i Pucharu UEFA grał choćby przeciwko Vicenzie czy Udinese, które udało mu się ukłuć. Niestety, nie była to ta sama Legia co kilka lat wcześniej. Jeszcze niedawno pokazywała zęby i często wychodziła zwycięsko ze starć z renomowanymi przeciwnikami jak Besiktas Stambuł czy Panathinaikos Ateny, o dalekim rajdzie w Lidze Mistrzów nie wspominając. Od teraz romans z europejskimi pucharami był raczej krótkotrwałym zauroczeniem.

Sylwester Czereszewski z perspektywy trybun

Pomimo to czarował na ligowych boiskach, nieraz dźwigając drużynę do zwycięstw. Kibice pokochali go przede wszystkim za te cechy, które wykazywał już wcześniej, czyli świetna fizyka i doskonały nos do strzelania goli. Tak wspomina go Tomasz, który warszawski klub wspiera niemal od zawsze i doskonale pamięta Czereszewskiego z Łazienkowskiej 3 i innych boisk: – To był snajper o kondycji konia. Najlepsze mecze grał za Dragomira [Okuki — przyp. red.], wtedy piłka była bardziej siłowa, kontaktowa. U Drago każdy musiał zasuwać. Z jego meczów najbardziej zapadający w pamięć to, oczywiście, 5:0 z Groclinem i hattrick, to był debiut Smudy jako trenera przy Ł3. Wiadomo, że w reprezentacji ten w Burgas to był jego mecz [0:3 z Bułgarią podczas eliminacji Euro 2000 – przyp. red.], ale Wójcik trzymał bliżej swoich olimpijczyków. Szkoda później tego wyjazdu do Chin i kontuzji. Uważam, że dużo stracił na tym piłkarsko. Podobnie było z Limassolem, wtedy złapał kontuzję i został na lodzie. Poszedł do „Kolejorza”, żeby gdzieś grać. Lech był beniaminkiem i nie był to właściwie bezpośredni transfer, wiec nie kojarzę gwizdów. Gdybym miał go porównać do któregoś z ostatnich piłkarzy, którzy przewinęli się przez Legię, to jest nieco porównywalny do Nikolicia. Chociaż „Niko” miał lepszego nosa do wykończenia.

Snajper z musu

Co ciekawe, sam Czereszewski zawsze uważał się za ofensywnego pomocnika i podkreślał, że znacznie bardziej leży mu atakowanie z głębi boiska. Swój największy indywidualny popis, czyli wspomniany mecz z Groclinem, w wywiadach kwituje śmiechem. Rozpoczynający wtedy pracę jako trener stołecznego klubu Franciszek Smuda zastosował charakterystyczne dla siebie roszady taktyczne. W efekcie po odprawie przedmeczowej zawodnicy formacji ofensywnych nie do końca byli pewni, na jakich pozycjach mają grać, i można powiedzieć, że ustawienie Sylwestra Czereszewskiego w konkretnym miejscu boiska było w takim samym stopniu pomysłem trenera co wynikiem ustaleń pomiędzy samym zawodnikiem a jego boiskowym partnerem Marcinem Mięcielem. Nie zmienia to jednak faktu, że to wtedy ustrzelił jedyny w karierze hattrick.

Nie Dyskobolia jednak była jego ulubionym przeciwnikiem, ale Amica Wronki i Pogoń Szczecin. W meczach przeciwko tym zespołom wpakował po osiem goli. „Wojskowi” na 147 meczów, w których zagrał, przegrali zaledwie 26. Przyglądając się statystykom jego kariery, nie można przegapić tych liczb. Kiedy na murawę wybiegał zawodnik numer osiem — grywał też z czwórką, dziewiątką i szesnastką – działało to niemal jak talizman. Zaledwie 17% spotkań skończyło się zerowym dorobkiem punktowym.

Od Apostela do Wójcika

Pomimo wysokiej dyspozycji w klubie nie mógł na stałe zagościć w reprezentacji Polski. W 23 rozegranych spotkaniach strzelił zaledwie cztery gole. Jego ostatnim występem był mecz ze Szwecją, który ostatecznie pozbawił kibiców marzeń o występie na Euro 2000. Zadebiutował jeszcze jako piłkarz Stomilu. Henryk Apostel wystawił go w wygranym meczu z Azerbejdżanem. Eliminacje do mistrzostw Europy w Belgii i Holandii to już era Janusza Wójcika. Ten selekcjoner był bardziej przywiązany do zawodników, z którymi zaliczył świetny turniej olimpijski w Barcelonie. Do tego wydaje się, że bardziej cenił on takich piłkarzy jak choćby Mirosław Trzeciak. Mawiał, że odkrycie go dla reprezentacji to jeden z jego największych sukcesów. Snajper „z musu” miał przed sobą trudne zadanie. W formacjach ofensywnych było bardzo ciasno. Oprócz wspomnianego wcześniej Trzeciaka pojawiali się w tamtym czasie również Juskowiak, Wichniarek, Reiss oraz Kowalczyk. Byli to zawodnicy obok, których trudno było przejść obojętnie.

Reprezentacyjny zawód

Na papierze reprezentacja Polski sprawiała wrażenie mocnej, a pokolenie srebrnych medalistów z Barcelony wchodziło w najlepsze lata. Boisko tę drużynę weryfikowało negatywnie. Sylwester Czereszewski nie zagrał z reprezentacją na żadnej wielkiej imprezie i do największych osobistych osiągnięć może zapisać jedynie dublet w spotkaniu eliminacyjnym z Bułgarią. Sam zawodnik w udzielanych wywiadach często daje do zrozumienia, że istotnym powodem takiego stanu rzeczy było zbytnie rozluźnienie na zgrupowaniach. Można rzec, że panująca w szatni atmosfera była aż zbyt dobra. Reprezentanci, zwłaszcza ci z zagranicznych klubów, nie pokazywali pełni swoich możliwości. Częścią tego równania z pewnością było przywiązanie selekcjonera do nazwisk, z którymi osiągnął sukces. U Janusza Wójcika niektórzy zawodnicy mogli być pewni miejsca w składzie niezależnie od dyspozycji na treningach czy grach kontrolnych. Aby zmienić jego zdanie, trzeba było wspiąć się na wyżyny. Syndrom ten dopadł również Czeresia„. Wchodzący z ławki i skazany niemal wyłącznie na końcówki, w końcu pogodził się z tym stanem rzeczy. Chociaż nie można było odmówić mu determinacji, nie był to ten sam piłkarz, którego poznali kibice przy okazji meczów ligowych. W barwach Legii Warszawa szło mu zdecydowanie lepiej, w klubie dawał dużo więcej jakości i był powtarzalny.

Transferowy pech i wojaże w kraju

Jego ostatni sezon w barwach stołecznego klubu to 2001/2002. Po zwieńczeniu rozgrywek tytułem mistrza Polski przeniósł się on na Cypr, gdzie miał zakładać koszulkę AEL Limassol. Biorąc pod uwagę jego możliwości i fakt, że wcześniej o jego usługi zabiegały kluby z Eredivisie i Bundesligi, taką nowinę można przyjąć z pewnym niedosytem. Niestety, jego plany pokrzyżowały kontuzja i cypryjscy działacze. Zabrakło cierpliwości, by czekać na powrót do zdrowia zawodnika. Nie rozegrawszy żadnego spotkania, był zmuszony rozwiązać umowę. Odniesiony przed chwilą uraz i brak kontraktu to połączenie będące największym koszmarem wielu zawodników. Sylwester Czereszewski jednak zapadał w pamięć. To, co było problemem dla jednych, dla wracającego do najwyższej klasy rozgrywkowej Lecha Poznań było świetną okazją. „Kolejorz” ściągnął do siebie uznanego zawodnika z kartą na ręku, a ten odwdzięczył się pięcioma golami, które pomogły zostać w elicie. Po tym sezonie zameldował się on w Górniku Łęczna, gdzie również przyłożył rękę do utrzymania się w lidze, by w 2005 roku już w barwach Odry Wodzisław zakończyć swoją przygodę z pierwszą ligą.

Urlop i powrót w rodzinne strony

Jednak Sylwester Czereszewski z piłką nie rozstał się nigdy. Jeszcze kilka lat temu grał w niższych ligach. Choćby w Starcie Nidzica, w którym z czasem został grającym trenerem. Przez krótki czas wsparł swoim doświadczeniem trawiony liczny problemami finansowo organizacyjnymi Stomil Olsztyn. Został członkiem sztabu szkoleniowego i jeszcze do niedawna pełnił funkcję dyrektora sportowego.

Po zawieszeniu butów na kołku, jak sam mówił w wielu wywiadach, zrobił sobie roczny urlop od piłki. Później zatoczył koło. Wrócił tu, gdzie zaczął przygodę z dużą piłką. W 2008 roku otworzył szkółkę piłkarską w Olsztynie. Szlifuje przyszłe talenty, które mogłyby pójść w jego ślady. „Czereś” Sport Olsztyn do dzisiaj działa prężnie, ściągając do siebie piłkarskich adeptów z Warmii i Mazur i próbuje swoich sił w tamtejszej B-klasie. Wszystko to w myśl koncepcji, w której doświadczenie boiskowe i toczenie pojedynków o punkty bardziej rozwija zawodnika niż zamknięta szkółka i okolicznościowe turnieje. Czy spod ręki Sylwestra Czereszewskiego szkoleniowca narodzi się kariera na miarę jego własnej? Pokażą dopiero najbliższe lata. Jego własna droga jest argumentem za tym, by takiej myśli nie odrzucać.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze