Mateusz Święcicki – komentator Orange Sport. W ciągu kilku lat z anonimowego dziennikarza internetowego stał się rozpoznawalną postacią. Jak do tego doszedł? Zapraszamy do lektury wywiadu.
Dziennikarstwo sportowe to zawód od zawsze wzbudzający wielkie zainteresowanie. Jaki kierunek muszą obrać młodzi ludzie, którzy w przyszłości chcą wykonywać ten zawód?
Powinienem powiedzieć przekornie – na pewno nie dziennikarstwo. To bezużyteczne studia dla kogoś, kto ma osobistą wizję, plan na siebie i nie oczekuje, że jakaś instytucja zrobi z niego drugą Orianę Fallaci, Ryszarda Kapuścińskiego czy Włodzimierza Szaranowicza. Sam jestem po tym kierunku, więc wiem, że jedyne, co mi dał, to mnóstwo wolnego czasu. Poza tym ja byłem zbyt głupi, by dostać się na bardziej wymagające studia na Uniwersytecie Warszawskim. Moje nie zabiły we mnie pasji do zawodu. Podchodziłem do nich bez żadnych wymagań, bo kiedyś przeczytałem na ich temat fantastyczny tekst Kuby Wojewódzkiego. Mówię to z pełnym przekonaniem: nie znam osoby, którą studiowanie na dziennikarstwie zmotywowałoby do działania, napędziło biopaliwem pasji i zasugerowało – synek, to jest to. Poza tym nie czarujmy się – większość moich koleżanek i kolegów z roku poszło na te studia, bo nie dostało się na inne. Chcesz być, młody człowieku, dziennikarzem sportowym? To do jasnej cholery czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj. Zrób z czytania cnotę, czynność rutynową jak oddychanie. Jeden oddech – jedno przeczytane zdanie. Dzień po dniu. Czytaj książki, oglądaj filmy i transmisje sportowe. Kochaj sport i uprawiaj go. Ostatnio spotkałem młodego początkującego dziennikarza i pytam go, czy czyta książki. A dodajmy, pisze teksty i zajmuje się dziennikarstwem pisanym. Odpowiada: nie, po co? Ręce mi opadły.
Jak dostałeś się do Orange Sport?

Przez przypadek. Napisałem do ówczesnego redaktora naczelnego Orange Sport Janusza Basałaja najbardziej emocjonalnego e-maila w życiu. Zaproponowałem mu pracę za darmo i poprosiłem o szansę. Janusz powiedział później, że ta korespondencja miała żar. Czuł, że warto na mnie postawić. Choć nie miał żadnych racjonalnych argumentów, postawił na mnie. Zaryzykował sporo, ale dziś chyba nie żałuje.
Czy według Ciebie Janusz Basałaj to łowca talentów? Wielu komentatorów sportowych dostało od niego szansę i mogło zadebiutować za mikrofonem, czy to w TVP, Canal+ czy teraz Orange Sport, i obecnie są oni uważani za jednych z najlepszych w Polsce! Ty jesteś tego przykładem! Szansę zadebiutowania za mikrofonem od Janusza Basałaja dostali także m.in. Andrzej Twarowski, Maciej Iwański, mógłbym tak wymieniać bardzo długo.
Tak, Janusz ma dar do wyławiania talentów. Gdyby pracował jako trener, miałby w swoim CV nazwiska najlepszych polskich piłkarzy, bo pewnie by ich dostrzegł i wyłowił. W Orange Sport postawił na mojego serdecznego druha, Łukasza Wiśniowskiego, według mnie najbardziej utalentowanego młodego dziennikarza sportowego. Chwilę później wymyślił Piotrka Jasińskiego, dziś czołowego reportera Orange Sport, z wielką pasją i kreatywnością godną pozazdroszczenia. Dał szansę Piotrkowi Dumanowskiemu, robiącemu systematyczne postępy. Ta lista jest ciągle żywa, a medialne dzieci Basałaja stają się czołowymi postaciami mediów. Ci pierwsi są dziś frontmanami poważnych stacji, ci ostatni – wchodzą bez kompleksów w zawód. Janusz to fantastyczny facet. Szef z klasą. Mam wobec niego gigantyczny dług wdzięczności.
Skład redakcji Orange Sport składa się głównie z osób młodych. To koncepcja Janusza Basałaja?
Kiedyś opowiadał mi, że na początku w Orange Sport dostał od swoich przełożonych jasny sygnał – stawiamy na młodych, nie kupujemy znanych dziennikarzy. Stworzył więc coś na wzór Clairefontaine’a i zaczął produkować kolejną generację medialną.
Czy dla Ciebie Orange Sport to już nie za mało? Czy nie chciałbyś spróbować sił w innej stacji telewizyjnej?
Niezręcznie mi odpowiadać, bo jestem zobligowany do lojalności wobec aktualnego pracodawcy. Nie myślę za dużo, dobrze mi w Orange Sport. Dostałem tu turbolekcję dziennikarstwa i poradzę sobie wszędzie. O reszcie możemy rozmawiać w kategoriach wyłącznie hipotetycznych. A ja mimo dość marzycielskiego charakteru staram się pie… od czasu do czasu obuchem w głowę i chodzić po ziemi. Nie ma ofert dla Święcickiego i tyle w temacie. „Kontroluj to, co możesz kontrolować” – napisał Andre Agassi w swojej biografii „Open”.
Czy w młodości miałeś swojego ulubionego dziennikarza sportowego?
Pamiętam, że pierwszą świadomość dziennikarską nabyłem podczas mistrzostw świata we Francji w 1998 roku. A było to dla mnie w pampersowym wieku. Miałem 11 lat i zauważyłem podświadomie, że pewni komentatorzy zaczynają mi przeszkadzać, a na pewnych czekam z utęsknieniem. Wtedy, będąc dzieciakiem zakochanym w futbolu, czytałem pasjami teksty Pawła Zarzecznego i Janusza Atlasa w „Piłce Nożnej” i słuchałem komentarza Bożydara Iwanowa z mundialu. Uwielbiałem też Włodzimierza Szaranowicza za kapitalny głos i erudycję na kosmicznym poziomie.
Oprócz komentowania meczów i prowadzenia programów sportowych na antenie Orange Sport lubisz także trochę sobie popisać. Współpracowałeś z portalem Weszlo.com, prowadząc tam swój blog. No właśnie. Niektórzy Weszło kochają, a niektórzy na nie bluzgają. Co Ty powiesz na temat tego innego portalu o piłce nożnej, z którym pewnego czasu współpracowałeś?
Krzysiek Stanowski fajnie kiedyś o mnie powiedział: „jest tak zalatany, że obiecuje 100 rzeczy, a wywiązuje się z 50”. Dlatego eutanazja załatwiła blog. Tym bardziej że nie wystarczyło tam cokolwiek napisać, trzeba było też zdobyć materiał wideo. Wrócmy do meritum. Weszło zrewolucjonizowało podejście do dziennikarstwa sportowego w tym kraju i stało się kultowym, podkreślam, kultowym portalem. Wygenerowało też potężny ładunek zazdrości względem „Stana”. Po pierwsze, bo jest niezależny finansowo, po drugie, bo Weszlo.com ma realny wpływ na losy polskiej piłki. A dziś jest wręcz najważniejszym medium piłkarskim w tym kraju.
Cofnijmy się trochę w czasie. Pamiętasz współpracę z iGol FM?
Oczywiście, mam znakomitą pamięć.
Jak wspominasz czas spędzony w tej stacji radiowej?
To sentymentalny, romantyczny czas. Poświęciłem iGolowi sporo czasu, ale wiedziałem, że to przyniesie efekty. I wszystko potoczyło się tak, jak zaplanowałem.
Jak wyglądają Twoje przygotowania do meczów?
Żyję tym na co dzień, nie przygotowuję się do meczów w oderwaniu od rzeczywistości. Jeśli zapytasz piłkarza, jak szykuje się do kolejnego spotkania, odpowie ci – normalnie, trenuję na co dzień, a przed ważnym wydarzeniem koncentruję się w szczególny sposób. Uważam, że bez organicznej, codziennej pracy nie ma znakomitej jakości komentarza. Dużo czytam, dzwonię do mądrych, lepiej zorientowanych ludzi, myślę o meczu, który mnie czeka. Na każde kolejne spotkanie zawsze przygotowuję coś specjalnego. Cytat, odniesienie do historii, skojarzenie, nowe sformułowanie językowe. To jest potrzebne, by nie zostać powielarką, kalką relacjonującą wszystko w identyczny sposób. Coraz bardziej zgadzam się ze zdaniem Tomka Smokowskiego, który twierdzi, że komentowanie to w dużej mierze sztuka lawirowania między banałami i uciekania od wytartych sloganów używanych przez każdego. Kreatywność i oryginalność – dla mnie to słupy milowe dziennikarstwa. One wyznaczają twoje granice i horyzonty.
Większość meczów w Orange Sport komentowanych jest z tzw. dziupli. Jaka jest różnica pomiędzy komentowaniem z dziupli a tym ze stanowiska komentatorskiego na stadionie?
Gigantyczna. Nie da się tego porównać. To tak jak z oglądaniem meczu w telewizji i na stadionie. Przepaść!
Krzysztof Stanowski porównał kiedyś dziennikarzy sportowych z politycznymi i stwierdził, że Ci drudzy mają dużo łatwiej, bo politykowi wystarczy podstawić mikrofon, a on sam się sprzeda. Ze sportowców najczęściej wszystko trzeba wyciągać. Podzielasz to zdanie?
„Stanek” ma rację. Artyści i politycy rozumieją siłę mediów, sportowcy nie zawsze, choć to i tak się zmienia. Kiedyś poprosiłem jednego polskiego piłkarza o wywiad, a ten mi odpowiedział: a po co mi to? Mam taką zasadę, że drugi raz nie proszę, więc olałem temat, ale uświadomiłem sobie, że jak ktoś nie rozumie współczesnych mechanizmów, to daleko nie zajdzie. Największe pieniądze kluby od lat dostają z tytułu sprzedaży praw medialnych. Obowiązek rozmowy z dziennikarzami jest dziś tak powszedni jak obowiązek codziennego treningu.
j.w.
Swietny wywiad! Zostaly poruszone, bardzo wazne
kwestie