Dzwoni do ciebie Grzegorz Lato. Panie Beenhakker, mamy dla pana propozycję... Wejdźmy więc przez chwilę w rolę tych, na których ręce patrzy cały kraj. A zacznijmy od złotoustego Jose Mourinho.
Więc jak to jest?
– Wtedy jednak próbowałem przekonać się do tej pracy, choć wiedziałem, że nie będzie dla mnie satysfakcjonująca – przyznał w rozmowie z dziennikarzem „The Independent”.
Jak zaznaczył, nie podobały mu się długie przerwy między zgrupowaniami drużyny narodowej.
– Co miałbym robić? Nie mógłbym codziennie trenować zawodników, więc musiałbym jeździć do ich klubów.
– Kiedy trwały rozmowy z FA, następnym przeciwnikiem Anglików miała być Francja. Pomyślałem wtedy, że to ciekawa perspektywa. A co potem? Miesiąc później mieli zagrać z Kazachstanem – nie, nie, nie, nie – mówił Portugalczyk.
W komputerowych grach managerskich bycie selekcjonerem oznaczało ciągłe klikanie przycisku KONTYNUUJ GRĘ, dobór jedenastki na te parę meczów w roku i … wylanie z pracy, rzadziej osiągnięcie sukcesu.
Czy więc bycie selekcjonerem oznacza wygrzewanie się na leżaku i popijanie drinka z palemką?
Cóż…
Presja
Mourinho ma trochę racji, jednak w tej robocie nie ma miejsca na błąd. Przez kilka zgrupowań w roku masz zbudować reprezentację, zazwyczaj z niczego i skłóconą po poprzedniku. Jednym słowem, znajdujesz spalone mosty. Drużyna ma osiągnąć cel, jakim jest awans do wielkiej imprezy i nie piszę tutaj o kilku gigantach, którzy awans z racji swojego piłkarskiego narybka mają zapewniony jakby z urzędu. Od tych ludzi nawet w Islandii czy na Węgrzech wymaga się awansu! Nikt przecież nie przystępuje do eliminacji po to, żeby sobie pokopać piłkę i zobaczyć ładne stadiony, nie licząc oczywiście piekarzy z San Marino czy strażaków z Gibraltaru. Wyobrażacie sobie tę presję? I zaklinanie rzeczywistości? Jest taki kraj w środku Europy, który jest idealnym przykładem… zgadnijcie jaki.
Zmiana roli
Kiedyś ten, który rządził reprezentacją, dajmy na to w latach 70-tych, miał całkowicie inną pracę. Miał do dyspozycji piłkarzy o wiele częściej niż teraz. Terminów na wspólne zgrupowanie był ogrom, piłkarze zazwyczaj byli ze sobą już zgrani, gdyż najczęściej grywali w swoich krajowych klubach pod jedną banderą. Selekcjoner także nie musiał tyle podróżować, by dokonywać swojej selekcji i roszad.
Jak to wygląda teraz? Sami dobrze wiecie, nie wyobrażam sobie, co siedzi w głowach tych gości. Mają jedną szansę, by stworzyć taktykę, styl, dobrać ludzi i puścić to w ruch, a jak maszyna nie zatrybi… wróćcie do początku tekstu.
Kim więc są ci ludzie?
Zobaczmy, jak to wygląda w tym najnudniejszym zawodzie świata według Mourinho.
Louis van Gaal
Pamiętamy go z trzeciego miejsca na poprzednim mundialu. Jednak nie zawsze było tak różowo. Van Gaal obejmował reprezentację Holandii już na początku wieku. Jednak po niepowodzeniu w eliminacjach do mundialu 2002 (trzecie miejsce w grupie za Portugalią i Irlandią) został zwolniony i dał sobie spokój z piłką na poziomie międzynarodowym i wrócił do Barcelony, którą prowadził jeszcze przed reprezentacją.
Ale po mundialu w Brazylii mało kto pamięta, że to była już druga jego przygoda z reprezentacją. Nikt się nie spodziewał, że Holendrzy zajdą tak wysoko.
Luiz Felipe Scolari
Tutaj mamy odwrotność. W 2001 roku, na siedem miesięcy przed mundialem w Korei i Japonii, zastąpił Emersona Leão na stanowisku selekcjonera reprezentacji „Canarinhos”. Jak się skończyło? Młodsi kibice mogą nie pamiętać, po widowiskowej grze Brazylia rozniosła w puch swoich rywali i wygrała mistrzostwa świata. Wszyscy chwalili Scolariego za przywrócenie do formy Ronaldo.
Jego powrót do reprezentacji w 2012 przed mundialem w kraju kawy skończył się, jak sami dobrze wiecie. Po wygranej w Pucharze Konfederacji przed mistrzostwami następny rok przyniósł największa klęskę w historii brazylijskiego futbolu w meczu półfinałowym z Niemcami.
Więc jak jest tak naprawdę z tą pracą selekcjonera reprezentacji?
Może nużąco, czasami ekscytująco. Jednak na pewno nie da się jej porównać z pracą trenera klubowego. Bo czy może być coś lepszego w futbolu niż wygranie mistrzostw świata?