Za nami debiut Janusza Niedźwiedzia w roli szkoleniowca „Niebieskich”. I to nie byle jaki, bo przeciwko warszawskiej Legii, uczestnikowi fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy. Choć nowy szkoleniowiec przekonuje, że pewne zmiany w drużynie już nastąpiły, to na razie nie przyniosły one potrzebnych punktów. A jak naprawdę wyglądał Ruch w pierwszym meczu po zimowej przerwie?
Za klubem z Górnego Śląska bardzo intensywny okres. Nowy szkoleniowiec, obiecujące transfery i perspektywa istnej „mission impossible” w postaci walki o ligowy byt.
– Po tych wszystkich zmianach, których było sporo, na nowo odżyły nadzieje. Wchodzimy w rundę z taką carte blanche. Wszyscy w klubie wykonali naprawdę dobrą robotę, zrobili maksymalnie dużo. Wierzymy, że przyniesie to również efekty na boisku. Staramy się myśleć pozytywnie.
Z tą myślą chcemy wkraczać w rozgrywki wiosną, nie bać się ich, pokazać swoje walory, ambicje oraz więcej jakości, żeby te mecze, które nie były dotychczas wygrywane, przechylać na swoją korzyść. Chcemy, by drużyna uwierzyła w siebie – mówił w rozmowie z naszym portalem prezes klubu z Chorzowa, Seweryn Siemianowski.
Ruch Janusza Niedźwiedzia na papierze
Jak Ruch Chorzów wyszedł na to pierwsze z piętnastu spotkań o życie? Zgodnie z naszymi przewidywaniami, które przedstawiliśmy w Skarbie Kibica PKO Ekstraklasy, trener Janusz Niedźwiedź postawił na ustawienie z trzema obrońcami, przynajmniej na papierze. W owej trójce wyszli doświadczony Maciej Sadlok, Szymon Szymański, który w trakcie przygotowań jeszcze bardziej umocnił swoją pozycję w klubie, oraz niedawno sprowadzony Patryk Stępiński. Josema, czyli najprawdopodobniej przyszły podstawowy defensor Ruchu, zaczął mecz na ławce.
W środku pola szansę i zarazem opaskę kapitańską nieoczekiwanie otrzymał Patryk Sikora. To pewien sygnał, że Ruch nadal chce zachować swoją tożsamość i pokazywać chłopaków ze Śląska. Nawet pomimo trudnej sytuacji w tabeli. Obok niego ustawiony został Juliusz Letniowski, który miał rozpisane nieco bardziej ofensywne zadania.
Na wahadłach, bez zaskoczeń, Moneta i Dadok. Ofensywny tercet również dość przewidywalny, no może poza środkowym napastnikiem. Podczas absencji Daniela Szczepana w miejsce to wskoczył Michał Feliks. 24-latek nieźle wyglądał w sparingach i kto wie – może będzie największym wygranym zimy w Chorzowie?
Ruch w piątkowym hicie postawił zatem na ofensywny system. Ale mogliśmy się tego spodziewać po meczach rozegranych między innymi w Turcji.
Optymizm został skarcony
Pierwsza połowa meczu w wykonaniu „Niebieskich” była do zapomnienia. Oddali oni jeden strzał na bramkę Legii, w dodatku niecelny. Podopieczni Janusza Niedźwiedzia mieli kilka zrywów ofensywnych bocznymi flankami, żaden jednak nie przełożył się na dogodną okazję. Za to o mały włos sami nadzialiby się na kontry przyjezdnych. I tu docenić należy debiutanta Roberta Dadoka, który kilkukrotnie ratował sytuację swoimi powrotami do obrony. A próbował się włączać i do gry ofensywnej.
Na drugą część spotkania chorzowianie wyszli dużo bardziej agresywnie. Za wszelką cenę chcieli zagrozić defensywie „Wojskowych”. Pełna optymizmu gra została boleśnie skarcona. Łukasz Moneta w głupi sposób stracił piłkę niedaleko pola karnego rywali. Ta błyskawicznie trafiła na skrzydło do Kramera. Kompletnie spóźniony był Maciej Sadlok, a podanie słoweńskiego napastnika na gola zamienił Marc Gual.
Jeśli ktoś oczekiwał pozytywnej reakcji gospodarzy po straconej bramce, to mógł się delikatnie rozczarować. To Legia była bliżej podwyższenia prowadzenia. W oczy rzucało się to, za co Ruch był krytykowany jesienią, czyli gra w defensywie. Wolne przestrzenie, proste błędy i co chwila spóźnieni z kryciem stoperzy. Tak nie może bronić zespół, który chce się utrzymać w ekstraklasie. O ile w pierwszej połowie wyglądało to nie najgorzej, o tyle w drugiej wróciły stare demony. Na pomeczowej konferencji Janusz Niedźwiedź zapewniał, że będzie to odpowiedni materiał, by pokazać piłkarzom, jakie błędy popełnili. Może Josema będzie jakąś odpowiedzią na problemy „Niebieskich” w defensywie?
Wracając do spotkania, Janusz Niedźwiedź długo nie reagował na boiskowe wydarzenia. Ze zmianami czekał do ostatniego kwadransa. Nie rozdrabniał się, bo w krótkim odstępie czasu przeprowadził ich pięć. Na nic się to jednak nie zdało, bo Ruch nie zdążył wyrównać.
Czy Ruch Chorzów zagrał zły mecz?
Wynik na to by wskazywał. I rzeczywiście momentami gra „Niebieskich” wyglądała bardzo źle. Nie oddali też żadnego celnego strzału. Ale czy widać choć pewien postęp względem ostatnich meczów jesienią? Mimo wszystko tak. W pierwszej części meczu Ruch bronił się dość rozsądnie. Nawet jeśli zdarzały się pewne błędy, to zawsze któryś z graczy ratował sytuację – najczęściej był to Robert Dadok, choć przy straconym golu mógł akurat zachować się lepiej.
Chorzowianie płynnie przechodzili z ustawienia z trójką obrońców na czwórkę w ataku pozycyjnym. Próbowali zdziałać coś głównie na obu flankach i czasem schodząc z nich do środka. Tutaj zganić trzeba Łukasza Monetę. Już pomijając fakt, że po jego błędzie poszła bramkowa kontra, ale gdy tylko dostawał piłkę, robił z nią coś „nietypowego”, oczywiście w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jedyne, co miał do zaoferowania w dzisiejszym spotkaniu, to szybkość.
Po zakończeniu meczu trener Niedźwiedź przekonywał, że czuje pewien niedosyt i widzi postęp w grze zespołu. – Jest duży niedosyt, postawiliśmy trudne warunki. Zespół wykazał się charakterem, dobrą organizacją. Obraliśmy określony kierunek, zgodnie z którym podąża drużyna. Było widać, że lepiej radzimy sobie pod pressingiem. Lepiej też pressowaliśmy my – mówił na konferencji prasowej.
Szkoleniowiec zauważył też, że różnił się sposób wyprowadzania piłki przez jego zespół. – Graliśmy z Dante (Stipicą). Od niego rozpoczynaliśmy wyprowadzenie piłki. Wcześniej tego nie było.
No i może rzeczywiście tego nie było. Coś delikatnie ruszyło do przodu, wierząc w zapewnienia trenera Niedźwiedzia. Na razie to jednak zbyt mało, by realnie myśleć o utrzymaniu w ekstraklasie. Ruch ma zaledwie tydzień na poczynienie kolejnego kroku.