Przegrać w finale mistrzostw Europy rozgrywanych w swoim domu. Dla każdego piłkarza i w ogóle dla każdej drużyny jest to doświadczenie bolesne, z którego trudno się podnieść. Francuzi jednak, po w sumie nieudanym dla nich Euro, podnieśli się w najlepszy z możliwych sposobów. Na łopatki rozłożyli Włochów i Bułgarów. Dziś przyszedł czas na Holendrów.
Pewnie jeszcze wielu z was ma świeżo w pamięci francuskie mistrzostwa i postawę gospodarzy. Początkowo była ona krytykowana za styl gry, później niebezpodstawnie zaczęto ją uważać za jednego z poważniejszych faworytów do złotego medalu, ostatecznie przegrany finał z Portugalią sprawił, że cały kraj zalał się łzami, a wicemistrzostwo było dla gospodarzy trudną do przełknięcia gorzką pigułką.
Dlaczego wracamy do czerwcowo-lipcowych wspomnień? Ano dlatego, że jeden bardzo istotny element różni te dwa zespoły i nazywa się Paul Pogba. Oczywiście środkowy pomocnik grał regularnie na turnieju w wyjściowym składzie, ale, biorąc pod uwagę nadzieje, jakie miał na swoich barkach, trzeba powiedzieć delikatnie, że to nie były jego mistrzostwa i to w dużej mierze spowodowało, że Francja nie sięgnęła po najcenniejszy medal.
Pogba nie potrafi jeszcze do końca odbudować się w piłce klubowej (na razie jego pobyt w Manchesterze United jest średni), ale za to reprezentacja Francji zaczyna odczuwać jego talent i magię. W wygranym 3:1 meczu z Włochami zaliczył dwie asysty, bardzo dobrą partię rozegrał także w poniedziałek. Zdobył zwycięską bramkę, panował w środku pola, był aktywny i miał momenty, kiedy zaskakiwał obronę Holandii bardzo niekonwencjonalnymi decyzjami.
https://www.youtube.com/watch?v=jks53KSYY04
Ale nie tylko Pogba zasługuje na pochwały, choć jego dziś warto wyróżnić. Cała reprezentacja „Trójkolorowych” zagrała na dobrym poziomie. Parcie do przodu, chęć stwarzania kolejnych sytuacji bramkowych i dobra gra w środku boiska spowodowały, że Francja odniosła tak nieocenione zwycięstwo w Amsterdamie.
„Trójkolorowi” otworzyli więc sobie autostradę do Rosji. Jeżeli awansują na mundial i utrzymają trzon zespołu, a także formę, nie ma wątpliwości – będą bardzo groźni i mają duże szanse udowodnić, że to, co ich nie zabiło, to ich wzmocni.