50 087 – tylu widzów pojawiło się na sobotnim meczu przyjaźni pomiędzy Ruchem Chorzów a Widzewem Łódź. Rekord frekwencji podczas spotkania ekstraklasy w XXI wieku został pobity. Na trybunach Stadionu Śląskiego było naprawdę gorąco. Raz piłkarze musieli nawet zejść do szatni, gdyż widoczność uniemożliwiała dalszą grę. Społeczność obu klubów zapamięta ten dzień na długo.
Mimo fatalnej sytuacji Ruchu Chorzów w ligowej tabeli, bilety na spotkanie z Widzewem rozchodziły się jak świeże bułeczki. Miało być to przede wszystkim święto kibicowskie. Licznik miał przekroczyć pięćdziesiąt tysięcy na chwilę przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Rekord frekwencji stał się faktem.
Gorącą atmosferę dało się wyczuć już kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania. W stronę Stadionu Śląskiego zmierzały kolejne tramwaje, w pełni wypełnione sympatykami „Niebieskich”.
Czerwono-niebieski tłum, to pierwsze, co zastaliśmy w pobliżu obiektu. Momentami trudno było się przedrzeć. Na około godzinę przed startem zawodów zajęliśmy swoje miejsce na trybunie prasowej. Chwilę później hokeiści Unii Oświęcim prezentowali na murawie puchar za mistrzostwo Polski. Niespełna tydzień temu okazali się oni lepsi w finale play-offów od GKS-u Katowice.
Po kilkunastu minutach, no może pół godzinie, na boisko wyszli piłkarze obu zespołów, oczywiście w akompaniamencie głośnego dopingu.
Mecz rozpoczął się z wysokiego C, od gola dla Widzewa. Piłkarze z Łodzi momentalnie po jego zdobyciu podbiegli pod sektor gości, który zgromadził aż dziewiętnaście tysięcy czerwonych koszulek.
W drugiej połowie meczu przyjaźni do gry weszła pirotechnika. Najpierw swoją oprawę zaprezentowali fani Ruchu.
Trochę się zadymiło, potrzebna była krótka przerwa, ale to nic w porównaniu do tego, co miało dopiero się wydarzyć. Na kwadrans przed końcem swoje możliwości zaprezentowali kibice Widzewa.
Kilkadziesiąt sekund wystarczyło, by na stadionie nie było widać kompletnie nic. Sędzia był zmuszony przerwać rywalizację i zaprosić piłkarzy do szatni. Taki stan zawieszenia trwał przez blisko kwadrans. Z trybuny prasowej mieliśmy mniej więcej taką perspektywę:
Po dłuższej przerwie zawodnicy wrócili wreszcie na boisko i dograli mecz do końca. Do regulaminowego czasu gry arbiter doliczył aż piętnaście minut, ale było to zrozumiałe. Ostatecznie mecz przyjaźni padł łupem Widzewa, który prowadził przez cały czas od drugiej minuty.
***
Po ostatnim gwizdku o atmosferze tego spotkania mówił każdy. Rekord frekwencji obił się szerokim echem – piłkarze i trenerzy także byli świadomi jego wagi.
Janusz Niedźwiedź (Ruch Chorzów) na konferencji prasowej: W XXI wieku pięćdziesiąt tysięcy kibiców na trybunach pokazuje skalę obu klubów. Naszego, jak w sytuacji, w której się znaleźliśmy, fani przychodzą, oglądają nas i wspierają od pierwszej do ostatniej minuty, mimo że te wyniki nie rozpieszczają.
Daniel Myśliwiec (Widzew Łódź) na konferencji prasowej: Duży szacunek, to jest coś niepowtarzalnego, niepodrabialnego. Nie mam słów, żeby opisać to, co działo się na stadionie i długo się nie wydarzy. Taka oprawa, takie okoliczności powinny być dopełnieniem meczu, w którym walczy się o mistrzostwo Polski, a nie w takich okolicznościach, w jakich są obecnie nasze kluby, bo na pewno są niżej, niż w perspektywie być powinny.
Patryk Stępiński (Ruch Chorzów) w mixed-zone: Każdy po to zaczyna grać w piłkę i w ekstraklasie, by przed taką publicznością występować. Na boisku oba zespoły robiły, co mogły, by choć w pewnym stopniu dorównać temu, co działo się na trybunach.
Rafał Gikiewicz (Widzew Łódź) w mixed-zone: Ja już powiedziałem, musiałem przyjść, żeby Legię pokonać – musiałem przyjść, żeby padł rekord frekwencji (śmiech).
Na koniec jeszcze raz zdjęcie obiektu, na którym padł rekord frekwencji na meczu ekstraklasy w tym wieku. Działo się!
Szkoda, że Ruch spada. Ale cóż, piłkarsko zasłużył. Kibicowsko natomiast biłby się o mistrza Polski.