Ratajczyk i Wróbel ratunkiem ŁKS-u przed spadkiem?


Pozornie piłkarze drugiego planu zaczynają stanowić o sile "Rycerzy Wiosny"

9 marca 2020 Ratajczyk i Wróbel ratunkiem ŁKS-u przed spadkiem?
Artur Kraszewski (lkslodz.pl)

Po odejściu Daniego Ramireza naturalnym zastępcą miał zostać sprowadzony w jego miejsce Antonio Dominguez. Problemy strzeleckie miał rozwiązać kolejny zawodnik z Półwyspu Iberyjskiego imponujący skutecznością podczas obozu w Turcji – Samu Corral. Rzeczywistość pokazała, że pierwszy z Hiszpanów potrzebuje więcej czasu na pełną aklimatyzację, a drugi w środowisku ekstraklasowym nie potrafi się jak na razie odnaleźć. Zaistniała sytuacja sprawiła, że w klubie wyłonili się inni, nieoczywiści liderzy beniaminka.


Udostępnij na Udostępnij na

Pierwszy mecz wiosny zarówno Wróbel, jak i Ratajczyk zaczynali w Warszawie na ławce. Obaj szansę dostali dopiero w spotkaniu z Wisłą Płock. I obaj zaczęli przekonywać do siebie trenera. Z Pogonią Szczecin młodzieżowiec ŁKS-u zagrał już od pierwszej minuty, były napastnik GKS-u Jastrzębie w przerwie zmienił zaś bezużytecznego Corrala i miejsca w składzie już od tego czasu nie oddał. Przed kluczowym meczem z Koroną Kielce jeden i drugi mają pewne miejsce w zespole, a ich dyspozycja w meczu z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie może okazać się ponownie kluczowa.

Wielki talent na polską skalę

Z ŁKS-u odszedł Piotr Pyrdoł, Jan Sobociński ze składu został wyparty przez duet Dąbrowski – Gracia, zatem rolę etatowego młodzieżowca musiał przejąć Sajdak lub Ratajczyk. Większym zaufaniem został obdarzony pierwszy z nich i w dwóch meczach, w których grał, zdecydowanie nie pękł. Sęk w tym, że Ratajczyk poczuł się dodatkowo zmotywowany brakiem gry od początku w pierwszych dwóch wiosennych spotkaniach i dając świetną zmianę przeciwko Wiśle Płock, przekonał do siebie trenera Moskala. I jego zaufanie budował w kolejnych dwóch meczach, stając się ważnym zawodnikiem zespołu, dla którego status młodzieżowca nie jest obecnie powodem, dla którego dostaje szanse od trenera.

Niespełna 18-latek imponuje przede wszystkim pewnością w grze, nawet w pewnym stopniu zdrową bezczelnością. Niejeden tak młody zawodnik podchodzi do dużo starszych i bardziej doświadczonych rywali z piłkarskim respektem i pohamowaniem odwagi. W słowniku Ratajczyka pojęcie „strach” nie istnieje. Sposób jego grania nie różni się od tego, co prezentował, grając w juniorach. Podkreśla to jego trener z akademii ŁKS-u: – Od początku był to dla mnie ogromny talent, który ma wielki luz z piłką, i teraz prezentuje już to w ekstraklasie.

Więcej o młodzieżowcach ŁKS-u tutaj:

Młodzieżowcy w ŁKS-ie – melodia przyszłości czy zmartwienie trenera?

Od dłuższego czasu „Rataj” jest na celowniku większości polskich klubów. Co prawda jego przygoda w ekstraklasie jeszcze na dobre się nie zaczęła, ale nietrudno dostrzec ogromny potencjał, który w nim drzemie. Z piłkarzy młodego pokolenia wyróżniają go ponadprzeciętna technika, czucie gry, brak strachu przed podejmowaniem ryzyka oraz spokój pod bramką. I tę ostatnią swoją cechę sprzedał wyśmienicie w ostatnim meczu z Zagłębiem Lubin.

Nic więc dziwnego, że cała Polska zachwyca się Ratajczykiem. Sposób, w jaki skrzydłowy ŁKS-u zabawił się z obrońcami „Miedziowych”, został doceniony także przez ostatni zimowy nabytek łódzkiego klubu – Antonio Domingueza. – Taką bramkę, jaką zdobył Adam, nie strzela każdy piłkarz. Posadził na murawie trzech lub czterech zawodników, co było rzeczą bardzo skomplikowaną. Uścisnąłem go, powiedziałem, że strzelił wspaniałego gola i żeby cieszył się tą chwilą – mówił nam po meczu Hiszpan. I trudno się nie zgodzić, termin „golazo” dosadnie definiuje wyczyn Adama Ratajczyka.

Bohater drugoplanowy

Na krótko przed inauguracją rundy wiosennej Jakub Wróbel prawdopodobnie miał już zarys tego, jaką funkcję będzie pełnił w Łódzkim Klubie Sportowym. Na tamtą chwilę numerem jeden dla Kazimierza Moskala w hierarchii „dziewiątek” był Samu Corral, który w trakcie meczów kontrolnych rozgrywanych w Turcji zdobył trzy gole. Niewiadoma do końca była też rola Łukasz Sekulskiego, który jesienią był podstawowym snajperem łodzian, a na razie wiosną jeszcze nie poczuł klimatu meczowego z płyty boiska. Ponadto w niektórych meczach pierwszej części sezonu także Pirulo był wystawiany przez szkoleniowca ŁKS-u na szpicy. Co prawda głównie wynikało to z braku innych opcji, ale ze względu na dobrą grę w Turcji (trzy gole) także mógł być potencjalnym rywalem Wróbla w walce o miejsce w jedenastce meczowej. A jako że trener Moskal niejednokrotnie zaprzeczał, jakoby miał myśleć o grze dwoma napastnikami, to sytuacja tym bardziej wydawała się dla byłego napastnika Jastrzębia trudna.

Artur Kraszewski (lkslodz.pl)

Zgodnie z przewidywaniami Corral rozegrał trzy pierwsze mecze wiosny od pierwszej minuty, ale ekstraklasy przez ten czas nie zawojował. I to delikatnie rzecz ujmując. Przez ponad 200 minut, kiedy przebywał na boisku, nie było z jego strony żadnego zagrożenia. Oczywiście problem nie leżał jedynie w grze Hiszpana, bo jego koledzy też niespecjalnie pomagali w stworzeniu zagrożenia. On sam jednak w kreowaniu gry był bardzo bierny, momentami statystował na boisku. Cierpliwość trenera Moskala skończyła się w przerwie meczu z Pogonią Szczecin. Wtedy to na dłuższy czas do gry został powołany właśnie Jakub Wróbel. I miejsca w jedenastce już nie oddał.

Jesienią były napastnik GKS-u Jastrzębie imponował przede wszystkim skutecznością strzelecką. Osiem strzelonych goli na boiskach I ligi zaowocowało powrotem na najwyższy szczebel. Dla Wróbla gra w ŁKS-ie stanowi drugą szansę na zaistnienie w ekstraklasie, bo przed przyjściem do łódzkiego klubu mimo 26 lat na karku tylko 12 razy zagrał na jej boiskach w barwach Bruk-Bet Termaliki. Podczas przygody w klubie z liczącej niespełna tysiąc mieszkańców miejscowości nie udało mu się zdobyć premierowego gola na najwyższym szczeblu. Zatem podobnie jak dla Dragoljuba Srnicia, dla którego ŁKS jest kolejną szansą na zaistnienie w ekstraklasie po nieudanej przygodzie ze Śląskiem Wrocław, także dla Wróbla Łódź jest miejscem, gdzie ma odbudować swoją markę.

Najlepszą wizytówkę jak dotąd Wróbel wystawił sobie w meczu z Zagłębiem Lubin. Co prawda gola numer jeden w ekstraklasie nie zdobył, ale był postacią niezwykle przydatną w grze ofensywnej. Biegał, dogrywał, pokazywał się do gry, nie ustępował w żadnym pojedynku powietrznym. Miał najwięcej kluczowych podań (5), wygrał najwięcej pojedynków powietrznych – aż 7 z 10. A przede wszystkim to on wyłożył piłkę Ratajczykowi, który strzelił bramkę na 3:1, a także on dogrywał Dominguezowi, którego strzał został zablokowany ręką przez obrońcę Zagłębia, dzięki czemu ŁKS-owi został przyznany rzut karny. Swoją grą zaprzeczył teorii, jakoby wartość napastnika mogła być liczona jedynie przez pryzmat zdobywanych goli. Wróbel do bramki Zagłębia nie trafił, ale bez niego triumf ŁKS-u nad „Miedziowymi” byłby niemożliwy.

Rewolucja kluczem do utrzymania?

Przed rozpoczęciem sezonu 2019/2020 ani Ratajczyk, ani Wróbel nie byli w planach łódzkiego klubu. Wówczas ten pierwszy mógłby jedynie liczyć na pojedyncze minuty w ekstraklasie, ten drugi zaś pewnie nie miał nawet w głowie gry na najwyższym szczeblu. Rewolucja kadrowa, której „ofiarą” padł ŁKS zimą, sprawiła że obaj zawodnicy dziś są bardzo ważnymi piłkarzami dla Kazimierza Moskala. Słabe wyniki uzyskiwane jesienią musiały zmusić szkoleniowca ŁKS-u do zmian. Dość powiedzieć, że względem pierwszego meczu sezonu z Lechią Gdańsk przeciwko Zagłębiu Lubin nie zagrał ani jeden ten sam zawodnik łódzkiego klubu od pierwszej minuty. Ale może te zmiany mają okazać się kluczowe w kwestii utrzymania się ŁKS-u w ekstraklasie? A może to właśnie ci piłkarze pierwotnie drugiego planu, jak Wróbel czy Ratajczyk, wywalczą „Rycerzom Wiosny” pozostanie w elicie?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze