Przed tygodniem choć przegrali, to zachwycili. W lidze zaś nieco zawiedli. Dzisiaj oczekiwania wobec lechitów – podobnie jak przed siedmioma dniami – były bardzo podobne. Mieli bowiem zrobić niezłe widowisko i przy okazji powalczyć o pełną pulę. O ile to pierwsze niekoniecznie im się udało, o tyle druga kwestia nieco bardziej. Bo walki w niezłym stylu Lechowi odmówić nie można było. Jednak styl punktów nie gwarantuje. Poznaniacy zaliczyli bowiem drugą porażkę w Lidze Europy...
Nie jest tajemnicą, że najtrudniejszym rywalem Lecha Poznań w fazie grupowej Ligi Europy jest Benfica, z którą wicemistrz Polski w zeszły czwartek zagrał jak równy z równym. Wynik 2:4 nieco zakłamuje obraz tamtego spotkania, a najlepszym tego potwierdzeniem niech będzie fakt, że mimo dwubramkowej – wydawałoby się, że wysokiej – porażki „Kolejorz” był przez ekspertów oraz kibiców niemal wyłącznie chwalony.
Jednak szkoleniowiec wicemistrza Polski na konferencji prasowej poprzedzającej dzisiejsze spotkanie słusznie zauważył, że trudno będzie stworzyć jego podopiecznym takie widowisko jak w meczu z Benficą. – Na pewno w porównaniu z tym spotkaniem chcemy poprawić końcowy wynik. Rangers to solidny i zdyscyplinowany zespół w obronie, którego piłkarze są także kreatywni w przednich formacjach – tłumaczył Dariusz Żuraw. – Grają trochę inaczej niż Benfica, bo przede wszystkim są zdyscyplinowani w obronie, co skutkuje tym, że tracą bardzo mało bramek i nie ma w tym przypadku – dodawał sternik Lecha.
Innym powodem, przez który trudno miało być dzisiaj powtórzyć widowisko sprzed tygodnia, była absencja dwóch ofensywnych graczy – Jakuba Kamińskiego i Pedro Tiby. Co równie istotne, do stolicy Szkocji Lech poleciał bez Djordje Crnomarkovicia – lidera poznańskiej defensywy. – Taka jest kolej rzeczy. Musimy sobie z tym radzić i mam nadzieję, że sobie z tym poradzimy – skomentował sytuację kadrową Żuraw.
Inna sprawa, że przed dzisiejszym spotkaniem podopieczni Stevena Gerrarda byli rozpędzeni siedmioma zwycięstwami z rzędu. Co równie imponujące – ostatnią porażkę ponieśli 6 sierpnia w ramach 1/8 finału Ligi Europy przeciwko Bayerowi Leverkusen. Od tej pory w piętnastu dotychczasowych meczach ligowych oraz pucharowych ani razu nie zaznali goryczy porażki, a tylko dwa razy dzielili się punktami. Wrażenie też mógł robić fakt, że Rangers w tym czasie w czternastu meczach strzelali co najmniej dwa gole…
Od początku pełna koncentracja
Nie ma przypadku w tym, że dzisiejszy rywal „Kolejorza” przewodzi tabeli ligi szkockiej. W 12 meczach podopieczni Stevena Gerrarda stracili raptem trzy gole, a strzelili aż 28. Lech natomiast w siedmiu dotychczasowych ligowych starciach stracił 11 bramek i strzelił tylko dwie więcej. Nie dało się więc ukryć, że faworyt dzisiejszego starcia był tylko jeden.
Mimo wszystko nikt nie zamierzał dzisiaj skreślać wicemistrza Polski. Podopieczni Dariusza Żurawia zrobili sporo szumu w meczu z Benficą, więc również na Ibrox Stadium sprawienie niespodzianki było w ich zasięgu. – Awans był marzeniem dla nas wszystkich. Ale jak już tu jesteśmy, to nie tylko po to, żeby zagrać z dobrymi przeciwnikami na fajnych stadionach, ale też po to, żeby zdobywać punkty – przekonywał na konferencji przedmeczowej trener Lecha. Żuraw był również świadom tego, że jego podopiecznym ze względu na świetną defensywę rywali będzie bardzo trudno konstruować dobre okazje. – Dlatego tym bardziej, jeśli uda nam się stworzyć jutro dobre sytuacje pod ich bramką, musimy być bardzo skoncentrowani i je wykorzystać – zauważył.
Solidny Lech jako zespół. Nie taki widowiskowy, ale konsekwentny, skupiony, waleczny. Nieźle to wyglądało w pierwszej połowie. Dostosowali się strategią gry pod Rangersów i… z tyłu póki co bez zarzutu. Bardzo dobry Satka, Rogne i boczni. #RANLPO
— Piotr Wiśniewski (@PiWisniewski) October 29, 2020
Nic więc dziwnego, że od samego początku to gospodarze mieli narzucić swój styl gry. Lechici natomiast starali się wyczekiwać błędów rywali. Jednak na uwagę zasługuje fakt, że nie czynili tego, grając wyłącznie długie piłki do przodu. Rozgrywali bowiem krótkimi podaniami. Grali w piłkę tak, jak nas do tego w tym sezonie przyzwyczaili. Z tyłu jednocześnie byli w pełni skoncentrowani, przez co Szkoci mieli niemałe problemy ze skonstruowaniem dobrej okazji do zdobycia gola. Pierwszą niezłą akcję gospodarze stworzyli dopiero około 24. minuty, kiedy to Kemar Roofe nieznacznie się pomylił, oddając efektowny strzał nożycami. Futbolówka jednak znalazła się daleko od bramki. Chwilę później strzałem z dystansu, również niecelnym, popisał się Jakub Moder.
Kolejne dobre sytuacje mogliśmy ujrzeć dopiero w ostatnich pięciu minutach pierwszej połowy. Najpierw w 41. minucie Steven Davies postraszył golkipera Lecha wolejem zza szesnastki. Następnie kilkadziesiąt sekund później w niezłej sytuacji znalazł się Mikael Ishak. Ostatnia akcja pierwszej odsłony to rzut wolny dla Lecha Poznań, którego wykonał Jakub Moder. 21-latek uderzył jednak piłkę obok bramki. Do przerwy więc mogliśmy podziwiać bezbramkowy remis, z którego podopieczni Dariusza Żurawia mogli być zadowoleni.
Trochę pecha i trochę szczęścia
W drugą połowę lechici weszli znacznie lepiej. Już dwie minuty po przerwie sporo miejsca na prawej stronie wykorzystał Alan Czerwiński, który pomknął na skraj pola karnego rywali, dograł płaską piłkę, ale nikt z kolegów z drużyny nie był w stanie zamknąć akcji. Najbliżej był Tymoteusz Puchacz, ale młodzieżowiec nie zdążył wślizgiem trafić w piłkę. Obiecujący początek drugiej odsłony tylko napędził „Kolejorza”. Kilka minut później po dobrze rozegranym rzucie rożnym niecelny strzał głową oddał Thomas Rogne. Trudno było nie odnieść wrażenia, że gospodarze są do ugryzienia przez wicemistrzów Polski…
Michał Skóras zaliczył 18. występ w Lechu Poznań.
730 minut – jedna asysta. Blado. Póki co trochę taki jeździec bez głowy, a przecież wśród młodzieżowców Lecha na skrzydle to on (na tle Jóźwiaka czy Kamińskiego) miał największe doświadczenie w piłce seniorskiej.#RANLPO #UEL
— Kamil Warzocha (@WarzochaKamil) October 29, 2020
Jednak Lech cały czas musiał być w pełni skoncentrowany w defensywie. Ilekroć Rangers znajdowali się przed polem karnym polskiej ekipy, serca kibiców znad Wisły zaczynały bić nieco szybciej. A od około 55. minuty było to dość częste zjawisko. Podopieczni Dariusza Żurawia musieli bowiem wytrzymać ostry napór lidera ligi szkockiej, który coraz bardziej zbliżał się do zdobycia bramki. I wreszcie ją zdobył – w 68. minucie za sprawą trafienia Alfredo Morelosa, który zameldował się na placu gry raptem 360 sekund przed otwarciem wyniku.
Po stracie bramki obraz gry uległ nieco zmianie. Lech z uwagi na to, że nie miał już nic do stracenia, postanowił nieco śmielej zaatakować. Rangers zaś cofnęli się na swoją połowę. Mimo kilku okazji „Kolejorz” nie grzeszył dzisiaj skutecznością. Do 90. minuty lechici nie zdołali oddać ani jednego celnego strzału, mimo że siedem razy futbolówka po ich strzałach lądowała za bramką rywala.