Polacy mają obecnie dwie wielkie bolączki. Pierwsza to „jak żyć, panie premierze”, a druga to, kto będzie dogrywał piłki do Roberta Lewandowskiego? Na problemy galopującego bezrobocia i inne palące kwestie wagi narodowej odpowiedzi Wam niestety nie podam, postaram się za to podrążyć drugi temat, szukając panaceum na kłopoty „Lewego”. To, że „dziewiątka” Borussii jest pistoletem klasy międzynarodowej, wiadomo nie od dzisiaj. Pytanie zasadnicze brzmi jednak: kto powinien mu dostarczać naboje?
Ameryki nie odkryję. Lewandowski w Bundeslidze i Lewandowski w kadrze to dwie zupełnie inne osoby, niczym dwa różne oblicza staroitalskiego boga Janusa. Z punktu widzenia fotelowego łatwo jest gdybać i mędrkować, fakty są jednak jasne i niezaprzeczalne. Coś w tej kadrze nie gra, a szkoda by było zmarnować potencjał takiego piłkarza jak „Lewy”. Od czasów Bońka nie mieliśmy gwiazdy z prawdziwego zdarzenia (grającej w polu, nie na bramce), tak masowo docenianej oraz poruszającej wyobraźnię na tak wielką skalę. Postarajmy się zatem przejrzeć różne opcje ustawienia, potencjalnie imitujące chociaż w połowie to, co gra się w Dortmundzie. Ilu zatem mamy kandydatów do boiskowej randki z Lewandowskim?
Na stanowisku pierwszym kandydat o korzeniach obcych, wychowany w ojczyźnie Napoleona Bonaparte, czyli Ludovic Obraniak. Napoleon był genialnym strategiem i generałem każdego (środka) pola wojny i do tego miana chciałby aspirować zapewne także nasz (?) Ludo. Obraniak urodził się w regionie Metz i to właśnie tego klubu jest wychowankiem. Jego późniejsza kariera znaczona była występami w Lille, a od roku 2012 reprezentuje barwy „Żyrondystów” z Bordeaux. Obraniakowi wiodło się w Ligue 1 różnie, jednak przejście do Bordeaux okazało się strzałem w dziesiątkę. Ludo nie jest przyspawany do wyjściowej jedenastki, często wchodzi z ławki, gra jednak dobrze i strzela więcej bramek niż podczas pobytu w Lille. Problemy pojawiają się, gdy przyjeżdża na kadrę.
Początek miał co prawda iście bombowy, a dwa gole strzelone w debiucie z Grecją mogły napawać optymizmem. Później nie było już jednak tak różowo. Co prawda potem ponownie było wystrzałowo, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Obraniak został ukarany czerwoną kartką w meczach z Meksykiem i z Czarnogórą i spadło na niego morze pomyj, ochoczo wylewanych także przez kapitana naszej reprezentacji, czyli Kubę Błaszczykowskiego. Prawoskrzydłowy z Dortmundu nie po raz pierwszy powiedział wtedy, co myśli, i brawo za charakter i własne zdanie, jednak brudy szatni pierze się w szatni, jest to niepisane prawo sportowe.
Z całej sytuacji zrobiła się chryja niemiłosierna i jeden zbeształ drugiego w mediach, drugi tłumaczył się w ekskluzywnych wywiadach dla dzienników sportowych, a wystarczyło dać sobie po razie poza kamerami i byłoby zdrowiej oraz z pożytkiem dla wszystkich. Obraniaka dotyka ten sam reprezentacyjny kazus co „Lewego”. Wirus – nazwijmy go roboczo wirusem FIFA – dopadł także Ludo i z błyskotliwego Napoleona w koszulce Bordeaux zamienia się w co najmniej Rocha Kowalskiego (tego z Sienkiewiczowskiego „Potopu”), przywdziewając koszulkę z orłem na piersi.
Ludo zamiast być akceleratorem zdarzeń, staje się częstokroć hamulcowym naszej kadry, grając swój osobny mecz, odstając od reszty. Jest świetny technicznie w kreowaniu akcji, ale pamiętajmy – polska kadra nie ma ataku pozycyjnego, my nacieramy jedynie zrywami niczym kawaleria konna. Dodatkowo zarzuca się mu niechęć do nauki języka i niski stopień utożsamiania się z reprezentacją Polski.
Z ognia chaosu i beznadziei wychodzi oto kandydat numer dwa, zaprawiony na osmańskich boiskach, czyli Adrian Mierzejewski. Każdorazowo dziwi mnie, gdy komentatorzy zachwycają się nim i mówią o nim w perspektywie rozgrywającego czy skrzydłowego. Na skrzydło jest za wolny, na środku w kadrze grał nijako. Mówi się, że ma świetny sezon i wrócił z niebytu, będąc praktycznie już skreślonym w Trabzonie. Mierzejewski – jak sam mówi – odzyskał dawny luz z czasów Polonii i czaruje publiczność nad Bosforem, wspominającą z łezką w oku Mirosława Szymkowiaka. Wszystko pięknie, ale moim zdaniem to nie ta para kaloszy. Mierzejewski nie jest zły, on po prostu nie jest świetny, a wyłącznie świetnego piłkarza potrzebuje za swoimi plecami „Lewy”. Adrian to solidny pomocnik, potrafiący błysnąć w Turcji niejeden raz, nie jest to jednak playmaker, który nakarmi głodnego Lewandowskiego, wypatrującego prostopadłych podań niczym łakomczuch słodyczy.
W ten oto sposób znudzony Robert, nie znajdując bratniej duszy, zajrzał do bramki numer trzy. Tam czaił się już bojownik o wolność z lasu Sherwood, czyli playmaker Notthingham Forrest, Radosław Majewski. „Maja” ma nareszcie swoje pięć minut. Strzela gole, okrzepł na angielskiej ziemi, zmężniał. Partnerzy z drużyny wypowiadają się o nim w samych superlatywach. Forest Majewskiego zajmuje piąte miejsce w tabeli The Championship i będzie walczyć o awans do ziemi obiecanej, czyli Premier League. Duża w tym zasługa Radka. Czy jest on jednak lekarstwem na całe zło? Trudno stwierdzić, póki nie zagra w poważnym meczu o stawkę. „Maja” rozegrał dotychczas zaledwie osiem gier w reprezentacji Polski, ale żadnej w pełnym wymiarze czasowym. Nie zdał zatem egzaminu dojrzałości z orzełkiem na piersi, ale bądźmy sprawiedliwi. Nikt mu do tej pory nie dał szansy na taką poważną, dorosłą piłkarską maturę w kadrze.
Troje kandydatów nie do końca spełniło zatem wymagania Roberta, a kogoś trzeba jednak wybrać. Moim zdaniem rozwiązanie czai się tuż pod nosem. Pozycja ofensywnego środkowego pomocnika była jednym z tematów poruszanych w niedzielnym „Futbol Cafe”. Piłkarscy eksperci Polsatu szukali uniwersalnego rozwiązania bólu głowy Waldemara Fornalika, jednak kwestia ta pozostała ciągle otwarta, ze sporym jednak wskazaniem na Ludo Obraniaka.
Ja bym osobiście zagrał va banque i za plecami „Lewego” wystawił… Kubę Błaszczykowskiego. Nominalny prawoskrzydłowy rozwinął się bardzo piłkarsko w ostatnim czasie i już nie jest tym jednowymiarowym pędzącym rumakiem, przyklejonym do linii bocznej niczym beton do stołków w PZPN-ie. Z Piszczkiem oskrzydlającym akcje Kuba i tak często schodzi do środka, dlaczego zatem nie może zagrać tam w kadrze na stałe, dlaczego by nie zaryzykować? Inne rozwiązania nie sprawdzały się jakoś rewelacyjnie, a nowa karta w talii – czyli Majewski – potrzebuje okrzepnąć w reprezentacji, zanim odciśnie na niej swoje piętno.
Myślę, że Kuba z tyłu za napastnikiem Borussii to rozwiązanie, które pasowałoby zapewne i samemu Lewandowskiemu. Nieważne, czy się kochają czy nie, są jednak kolegami z jednej drużyny, dodatkowo dwiema najważniejszymi postaciami w kadrze i muszą się szanować dla dobra całego narodu. Wiem, że brzmi to patetycznie, ale taka jest prawda. Ich zgranie z klubu na pewno zaprocentowałoby w inny, lepszy sposób aniżeli klasyka spod znaku „żadne prostopadłe podania nie dochodzą do Roberta”. Błaszczykowski ma papiery na granie za plecami „Lewego” i mógłby być dużo wydajniejszy na tej pozycji aniżeli na skrzydle. Fornalik powinien zatem poważnie rozważyć ten niestandardowy wariant, taka nietypowa randka w ciemno może bowiem wypalić.
Artykuł ukazał się także na Bloody Football! Blog.
Pal licho Lewandowskiego, gdzie jest Greg?! Dawać
Ignatowskiego!
Dzik artykuł !
Zajebe skur.wysyna
Fajne określenie '' Jak łakomczuch słodyczy'' xD.
O zakompleksiony mnich się pojawił ale coś późno
od momentu ukazania się artykułu napewno tak długo
robiłes sobie LEWATYWĘ i gruba rura od lejka
utknęła ci w odbycie od żalu który ci rów
ściska musisz używać więcej tawotu to będziesz
pisał wcześniej tak bardzo kompromitujące cię
komentarze imitacjo
Człowieku nick !!! jest zastrzeżony!
O której mecz?
Wystawcie Adamiakową.
"A wystarczyło dać sobie po razie poza kamerami i
byłoby zdrowiej oraz z pożytkiem dla wszystkich"
Masz moje poparcie,takie kur.wy jak ta ci.ota mniszek
musza byc jechane,szkoda tylko ze nie siedzial tam
gdzie ja,tam byl by na ochronkach bo z takimi
to.......