Raków Częstochowa i Legia Warszawa podzielili się punktami po szalonym widowisku. Po jednym ciosie zadały dziewiątki obu drużyn – Tomas Pekhart i Ante Crnac. Mistrzowie Polski muszą czuć niedosyt, bo długo gonili, w końcu dogonili, ale nie przegonili, wicemistrzowie plują sobie w brodę, że znów dali się dogonić. Ten wynik oznacza, że oba zespoły zostają z taką samą liczbą punktów, na piątym i szóstym miejscu, i na ten moment są poza eliminacjami do europejskich pucharów.
Sobotnie spotkanie najbardziej rozgrzewało pod kątem pojedynku dwóch dawnych asystentów Marka Papszuna: Dawida Szwargi i Goncalo Feio, który objął ławkę trenerską stołecznych cztery dni przed meczem. To właśnie 2,5-letni okres pod Jasną Górą pozwolił Portugalczykowi wzbogacić swój warsztat i zyskać takie uznanie, aby wypłynąć na szerokie wody i spełnić marzenie, zostając pierwszym szkoleniowcem. Droga przebyta z Motorem Lublin przykuła uwagę środowiska piłkarskiego na tyle, że 34-latek sensacyjnie wrócił na Łazienkowską już w innej roli.
Cienka granica oceny debiutu
Pół tygodnia to zdecydowanie za mało, aby nowy opiekun był rozliczany za styl gry i postawę drużyny. Ale wystarczająco, żeby w tym czasie mógł on wszczepić w piłkarzy pierwiastek swojej filozofii i zmotywować ich do twardej walki. I Legia wyszła z pomysłem na Raków. Pierwsze minuty były swoistą wymianą zdań, kto założy agresywniejszy pressing i fizycznie wygra środek pola. Nikt nie odstawiał nogi, intensywność była ogromna, a zawodnicy swoją energią mocno oddziaływali na siebie wzajemnie. Warszawianie straszyli długimi zagraniami za plecy obrońców i zbieranymi piłkami na połowie rywala, choć to częstochowianie stwarzali większe zagrożenie pod bramką.
Mimo tego liczy się to, co w sieci, a to przyjezdni pierwsi znaleźli do niej drogę i pokonali Muhammeda Sahinovicia, który tego wieczoru debiutował między słupkami. Rakowowi ten gol wyraźnie do końca pierwszej połowy podciął skrzydła, a legioniści cały czas wiedzieli, co robić i się z tego wywiązywali. Defensorzy rzadko przegrywali pojedynki, pilnowali ustawienia, a partnerzy należycie asekurowali. Miejscowi mimo długiego ataku pozycyjnego nie potrafili odnajdywać luk na obu flankach, w których mogliby napędzać akcje i kreować kolejne sytuacje. Zeszli jednak do szatni na przerwę szansy na odwrócenie losów tej potyczki.
Druga połowa to podkręcenie śruby. Aż mur udało się skruszyć. Na niespełna dziesięć minut przed upływem regulaminowego czasu gry, po jednej z wielu wrzutek, Dominik Hładun był w końcu bezradny, a Goncalo Feio nie może w tym przypadku uciec od winy, bowiem wpuścił kilka minut wcześniej na boisko Gila Diasa, który dramatycznie zachował się przy przerzucie do asystującego potem Frana Tudora. Ten jeden ruch zamazał dobre wrażenie, które do tamtego momentu trzymała determinacja graczy przyjezdnych i rezultat na tablicy. Wojskowi mogli wygrać to spotkanie brzydko, jednak na papierze, zdobycie Twierdzy Częstochowa niezależnie od walorów estetycznych należałoby do wielkiej krasy wyczynów i bardzo obiecująco rozpoczynałoby rozdział trenera w Legii.
Sędzia Lasyk skradł show?
Atmosfera na obiekcie mistrzów Polski była wyjątkowa wroga wobec głównego arbitra, który miejscowym fanom już od kilku lat nie kojarzy się dobrze, a wszystko zaczęło się w 2018 roku od pucharowej potyczki z Lechem Poznań, kiedy „Medaliki” występowały jeszcze na zapleczu ekstraklasy. Niegdyś sam Marek Papszun, który wczorajsze spotkanie oglądał z trybun, apelował, by ten rozjemca wraz z Jarosławem Przybyłem nie zostali więcej wyznaczani do meczów z udziałem Rakowa. Oliwy do ognia dolewały decyzje o umieszczeniu Piotr Lasyka w obsadzie sędziowskiej na ubiegłoroczne starcia tych ekip na stadionie Józefa Piłsudskiego oraz na PGE Narodowym, które też nie obyły się bez afer.
Polski Związek Piłki Nożnej teraz nie zrobił sobie nic z przeszłości, a pamiętamy, że wówczas oba zespoły miewały uzasadnione pretensje do wielu wydarzeń. Raków i Legia znów przy starciu bezpośrednim otrzymały Piotra Lasyka. I co ciekawe, spotkanie 28. kolejki było akurat pierwszym starciem częstochowian w tym sezonie, lecz legioniści także w dotychczasowych trzech potyczkach zdecydowanie szczęścia przy gwizdku tego arbitra nie mieli. Tym razem sprawa rozbijała się o potencjalne rzuty karne dla „Czerwono-Niebieskich”.
W polu karnym gości mogliśmy się naliczyć czterech incydentów, dwukrotnie za sprawą Rafała Augustyniaka w starciach z Jeanem Carlosem Silvą oraz Vladyslavem Kocherginem, jednej z Patrykiem Kunem, który bez piłki odepchnął Frana Tudora, a czwartej w ostatnich sekundach podczas walk powietrznych i ewentualnej pomocy łokciem. Jedyną decyzję o wskazaniu na wapno, arbiter wycofał po obejrzeniu powtórki na monitorze.
Dziwne, że każda sytuacja 50 na 50 szła w drugą stronę. Wślizg na Koczerginie – dla mnie czysty karny – mówił po meczu Fran Tudor. Dobitnie na konferencji skomentował trener Dawid Szwarga: – Jestem trenerem Rakowa dziesięć miesięcy i nie oceniałem pracy sędziów, ale dziś w 35. minucie był oczywisty rzut karny. Nie rozumiem, czemu nie zostało to sprawdzone na VAR-ze. Ktoś nie wykonał swojej pracy – twierdził oburzony 33-latek.
***
Hit tej serii gier stanowił dowód, iż Raków Częstochowa i Legia Warszawa to stosunkowo równorzędne drużyny, zresztą bardzo podobnie, jak rywale, którzy aktualnie wyprzedzają je o jedno i dwa oczka, czyli Pogoń Szczecin oraz Lech Poznań. W najbliższych tygodniach w dość szerokim gronie będzie się toczyła rywalizacja na zasadzie, kto lepiej wyeksponuje aktualny dorobek i atuty swoich podopiecznych. Nierzadko indywidualne umiejętności mogą wyjść przed schematy i okazać się decydujące o kolejności w czołówce i o tym, które towary eksportowe wyśle nasza liga w tym roku. Być może piłkarskie szachy i zderzenie charakterów, jakim był mecz Rakowa z Legią, będą dobrym przetarciem dla obu stron na najważniejsze fragmenty wiosny i sezonu.
Z tym karnym to tak średnio bym powiedział. Jak dla mnie lepiej takich sytuacji nie gwizdać, bo robią się absurdalne sytuacje, jak ta z Arysem i jego decyzją w meczu Piasta.