W NRD, jak w mało którym kraju za żelazną kurtyną, sport odgrywał pierwszoplanową rolę. Miał reprezentować kraj, pokazywać jego wielkość, a władza chwytała się niemal każdej możliwości, aby osiągać sukcesy i tym samym eksponować dobre imię państwa. W ten proces mocno był też zamieszany futbol, który dziś w tej części Niemiec przeżywa potężny kryzys.
Zanim skupimy się stricte na piłce nożnej, w kilku słowach zobrazujmy, do jakich rzeczy posuwano się, aby osiągać wielkie sukcesy. Stosowanie dopingu wśród nawet najmłodszych sportowców było na porządku dziennym. A to wszystko pod czujnym okiem propagandy, która kontrolowała niemal wszystkie strony sportu i której działania pozwalały co prawda rozwiązywać worki medali na kolejnych imprezach. W ślad za tym poszło jednak splamienie honoru sportowców z tego kraju, a także, co gorsza, dla wielu z nich trwały uraz psychiczny i problemy ze zdrowiem, które ciągną się już od wielu lat. Futbol w tej okrutnej machinie również brał udział.
Jedną z najczarniejszych historii była ta napisana przez Lutza Eigendorfa. Ten niezwykle utalentowany pomocnik był wychowankiem Dynama Berlin, klubu, nad którym pieczę sprawowało Stasi (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej), a jego szefem był Erich Mielke – przez prawie 32 lata minister bezpieczeństwa państwowego. W marcu 1983 roku zginął w wypadku samochodowym. Jak się później okazało, to zdarzenie nie wynikało z przypadku, a było celowym działaniem Stasi, które postanowiło ukarać ówczesnego gracza Eintrachtu Brunszwik za to, że kilka lat wcześniej zbiegł do RFN. W zuchwałych wypowiedziach Mielke wielokrotnie krytykował wschodnioniemiecki reżim. Nawiasem mówiąc, nikogo nie dziwiło, że berliński w latach 1979-1988 dziesięciokrotnie z rzędu wygrywał mistrzostwo NRD, ani też to, że wielokrotnie korzystał z pomocy sędziów. Po zjednoczeniu Niemiec i upadku właściciela stopniowo zaczął się staczać coraz niżej. Dziś występuje w czwartej lidze.
Inne w przeszłości uznane marki również nie ustrzegły się upadków. Dowód, który może potwierdzić, w jak głębokiej stagnacji jest piłka niedaleko polskiej granicy, to statystyka pokazująca, ile zespołów z tej części Niemiec w trwającym sezonie gra w trzech najwyższych klasach rozgrywkowych:
– Bundesliga (zero)
– 2. Bundesliga (dwa: Union Berlin i RB Lipsk)
– 3. Bundesliga (osiem: Dynamo Drezno, Hansa Rostock, FC Magdeburg, Energie Cottbus, Erzgebirge Aue, Rot-Weiß Erfurt, Hallescher FC, Chemnitzer FC)
W 3. lidze możemy więc emocjonować się pojedynkami m.in. zespołu, który jako jedyny z NRD wygrał europejski puchar (mowa o Magdeburgu, zwycięzcy Pucharu Zdobywców Pucharów w 1974 roku w składzie m.in. z Jürgenem Sparwasserem, który później zapewnił zwycięstwo NRD w meczu z RFN podczas MŚ 1974), czy drezdeńczyków, którzy przez lata byli marką eksportową enerdowskiego futbolu, a w 1989 roku doszli do półfinału Pucharu UEFA (w składzie m.in. z Matthiasem Sammerem, obecnym dyrektorem sportowym Bayernu, czy Ulfem Kirstenem, który po upadku komunizmu przeszedł do Bayeru Leverkusen, gdzie przez 13 lat pracował na miano legendy).
W ten właśnie sposób Sparwasser zdobył gola z RFN na mundialu 42 lata temu. To był niezwykle prestiżowy mecz, który NRD wygrało w Hamburgu 1:0.
Latem w tym zestawieniu, jak już wiemy, dojdzie do przetasowań. Dynamo Drezno kilka dni temu zapewniło promocję do 2. Bundesligi, coraz bliższe zagrania na zapleczu jest też Erzgebirge Aue, do 1. Bundesligi galopem zmierza RB Lipsk. Ewentualny awans finansowego potentata spowodowałby, że wschodnie Niemcy miałyby przedstawiciela w Bundeslidze po raz pierwszy od… 2009 roku (!) i od czasów gry w elicie Energie Cottbus (notabene ten klub dziś jest bliski spadkowi z 3. ligi!).
Tak prezentuje się tabela wszech czasów, jeżeli chodzi o liczbę triumfów w DDR-Oberlidze. Dodajmy, że Vorwärts Berlin dziś występuje pod nazwą FC Frankfurt, a Wismut Karl-Marx-Stadt to dziś Erzgebirge Aue.
Kluby = państwowe konglomeraty
Przez wiele lat funkcjonowanie piłki nożnej w byłym NRD było ściśle związane z zarządzaniem zespołami przez aparat państwowy. Kluby należały do państwowych konsorcjów, a oprócz gry w piłkę zawodnicy byli zatrudnieni w branży, w której specjalizował się właściciel (przykładem może być Dynamo Drezno będące klubem policyjnym – jego gracze pracowali też jako policjanci). Piłkarze byli też wielokrotnie zachęcani do transferów (odbywały się przede wszystkim w obrębie kraju) różnymi prezentami i zapomogami, które fundował zarząd klubu. Jednym z najgłośniejszych przypadków tego procederu był transfer Lutza Lindemanna, który w nagrodę za przyjście do Carl Zeiss Jeny w 1977 roku z Rot-Weiss Erfurt otrzymał trabanta załadowanego owocami i duży dom na wzgórzach, które otaczały Jenę.
Sielanka skończyła się wraz z upadkiem muru berlińskiego. Kluby, nie mogąc znaleźć zamożnych sponsorów, pogrążały się w marazmie, potencjalni inwestorzy natomiast, mając do wyboru alokację środków we wschodniej czy to zachodniej części kraju, częściej wybierali tę drugą możliwość. Włodarze z NRD nie mieli też wprawy w zarządzaniu mechanizmem, który praktykowano po drugiej stronie granicy. – Nie były one gotowe, aby zarządzać na poziomie, który panował już wówczas w Bundeslidze. Piłkarze też chętnie wybierali grę na Zachodzie, ponieważ to było bardziej opłacalne finansowo – powiedział urodzony w Bielsku-Białej Eduard Geyer, legenda enerdowskiego futbolu, jako piłkarz dwukrotny mistrz NRD z Dynamem Drezno na początku lat 70., jako trener ostatni selekcjoner NRD.
Kilka lat temu wydarzeniem bez precedensu, które idealnie wpisało się w szarzyznę wschodnioniemieckiego futbolu, było zachowanie działaczy Hansy Rostock i wielokrotnie wspomnianego wcześniej Dynama Drezno. Sprzedawali oni bilety na mecze swojego zespołu (te przychody stanowią lwią część ich budżetu) mimo… karnego zamknięcia stadionu za chuligańskie wybryki! Powód? A jakżeby inaczej – problemy finansowe!
NRD a reprezentacja Niemiec
Napisaliśmy już wiele o problemach finansowych i różnych dysproporcjach między, możemy chyba tak powiedzieć, Niemcami A a Niemcami B. Kolejnym odbiciem procesów, które od 25 lat zachodzą za naszą zachodnią granicą i które stawiają niewidzialny mur, jest reprezentacja Niemiec. Posłużmy się pewną statystyką. W zwycięskim składzie na mundialu w Brazylii był tylko JEDEN piłkarz urodzony w byłej NRD – Toni Kroos.
Gdy ponad ćwierć wieku temu Niemcy połączyły się w jeden organizm, nie brakowało głosów, że od tej pory „Die Mannschaft” będą światowym hegemonem. – Niemcy od tej pory będą nie do pobicia – wyrokował w listopadzie 1990 roku Franz Beckenbauer, który kilka miesięcy wcześniej poprowadził RFN do zwycięstwa na mistrzostwach świata we Włoszech. W dłuższej perspektywie okazało się, że urodzeni za wschodnią ścianą muru piłkarze (z nielicznymi wyjątkami jak wspomniani wcześniej Sammer, Kirsten czy chociażby urodzony tuż przy polskiej granicy w Görlitz Michael Ballack) nie byli pierwszoplanowymi gwiazdami, ale głównie, jeżeli ich powołano, byli w cieniu zachodnich kolegów.
Nadzieja na przyszłość
Czy kibice na Wschodzie mogą na przyszłość patrzeć w jaśniejszych kolorach? Wydaje się, że są ku temu przesłanki, a właściwie jedna duża. Napędzany pieniędzmi Red Bulla gigant z Lipska. Drużyny oprócz budowy za grube miliony inwestują kolejne tyle w budowę akademii, która ma wychować następne pokolenie piłkarzy. Z mediów coraz częściej docierają informacje o stabilizowaniu się sytuacji w innych klubach (m.in. stopniowo z problemów wydostaje się Dynamo Drezno, które ma przystąpić do 2. Bundesligi z budżetem ok. 20 milionów euro).
Wydaje się jednak, że do stabilizacji potrzebna jest też poprawa czynnika ekonomiczno-społecznego, który mógłby zahamować odpływ młodych ludzi i jednocześnie zachęcić ich do pozostania na rodzinnej ziemi. Pozwoliłoby to też zachęcić inwestorów do inwestowania w tutejszy sport, a młodzi piłkarze dzięki temu chcieliby szkolić się w szkółkach wschodniej części kraju. Jedno jest pewne. Będzie musiało jeszcze minąć wiele czasu, aby marzenia o nawiązaniu równej walki z zachodnioniemieckim Fussballem przeistoczyły się w rzeczywistość.